Hity tygodnia: "Homeland", "The Fall", "The Affair", "Jane the Virgin", "The Good Wife"
Redakcja
30 listopada 2014, 18:03
"The Affair" (1×07 – "7")
Nikodem Pankowiak: Po dwóch nieco rozczarowujących odcinkach przyszła pora na powrót do formy. Sprawa narkotyków na szczęście została odstawiona nieco na bok, za to znowu postawiono na prawdziwe ludzkie emocje. Noah, choć miał nic nie mówić swojej żonie, nie wytrzymał zbyt długo z poczuciem winy i ostatecznie wyznał wszystkie swoje grzechy. To samo zrobiła Alison, okazało się jednak, że Cole nie może wyobrazić sobie życia bez niej i przebaczył jej wyjątkowo szybko.
Znowu było skromnie, klimatycznie, a zarazem coraz bardziej intrygująco, bo mogliśmy zobaczyć też sceny, gdy detektyw Jeffries dotarł do Montauk, wskazówek na temat popełnionej zbrodni szukając także w drugiej książce Noah. Do końca sezonu zostały już tylko trzy odcinki, jestem pewien, że teraz będzie już tylko lepiej.
Marta Wawrzyn: A ja właśnie taka pewna nie jestem, bo owszem, "The Affair" miało świetny początek, ale potem już było w kratkę. Na pewno jednak ten odcinek należał do najlepszych rzeczy w tym tygodniu. I tak, to po części zasługa tego, że jedynym narkotykiem, jaki się pojawił, była trawka palona przez Alison w Nowym Jorku.
"The Affair" najlepsze jest wtedy, kiedy pokazuje to, czego doświadczamy wszyscy: smutek, wściekłość, pożądanie, wstyd, poczucie winy, znudzenie życiem. Jak zwykle to historia Alison była tą mocniejszą – być może chodzi o to, że ona widzi więcej i potrafi wyczytać więcej z, wydawałoby się, mało znaczących sytuacji i zachowań. Ot, weźmy choćby scenę na ranczu, kiedy Noah dogryza Cole'owi, mówiąc o nastoletnim synu. W jego wersji było to dużo mniej okrutne, niż w jej wersji. Te różnice wciąż są dla mnie najbardziej fascynujące, bo całą resztę jednak można przewidzieć w mniejszym lub większym stopniu.
Bardzo mocne sceny rozegrały się w Nowym Jorku – zarówno pomiędzy Noah i Helen, jak i Alison i Cole'em. Swoje zrobił też detektyw, który przyjechał do Montauk zbadać teren. I choć wciąż nie przekonuje mnie wybór takiej a nie innej ofiary morderstwa, w tym tygodniu nie ma powodów do narzekań. To był po prostu kolejny bardzo dobry odcinek (być może bardzo) dobrego serialu.
"Homeland" (4×09 – "There's Something Else Going On")
Mateusz Madejski: Przez mniej więcej pół obecnego sezonu "Homeland" zastanawiałem się, czy przypadkiem stacja Showtime nie zatrudniła do pisania scenariusza studentów na umowę o dzieło. Ale najnowszy epizod był chyba najlepszym serialowym odcinkiem w tym roku. Nie było ani jednej zbędnej sekundy, a sposób, w jaki twórcy serialu nas znów wymanewrowali, był niemal genialny. Wiele się spodziewaliśmy, ale tego, że wszystko jest układanką islamistów? Nie wierzę, że ktoś nie dał się zaskoczyć.
Byłem pod wrażeniem, jak wszystkie rozrzucone przez większość sezonu puzzle nagle zaczęły się układać w coś logicznego. Zabójstwo szefa oddziału CIA, historia z mężem pani ambasador, sztuczki pakistańskiego wywiadu, porwanie Saula… Większość tych rzeczy wydawała się bez sensu. Aż do teraz. Do tego mieliśmy kawał świetnego aktorstwa i podwójny cliffhanger. Do końca sezonu mamy jeszcze kilka odcinków "Homeland". Jeśli poziom się utrzyma, to serial będzie najbardziej pozytywną niespodzianką tego roku.
Marta Wawrzyn: I ja jestem tym odcinkiem zachwycona, bo to po prostu "Homeland" w najwyższej możliwej formie. Wróciło to, za co produkcję Showtime'a uwielbiałam kiedyś – umiejętność wywołania we mnie jakiegoś nie do końca dającego się logicznie wytłumaczyć niepokoju, wrażenia, że za chwilę coś runie. I rzeczywiście runęło – z niesamowitą siłą.
Mandy Patinkin po tym odcinku jest dla mnie pewnym już kandydatem do nagrody Emmy, ale zachwyciły mnie też obie panie blondynki. Carrie znów była genialna – przerażająca i myśląca bardziej przenikliwie niż jej wszyscy koledzy razem wzięci. Pazury pokazała też wreszcie pani ambasador, którą już powoli zaczynałam uważać za osobę odrobinę zbyt naiwną jak na sprawowaną funkcję. Krótko mówiąc – zagrało absolutnie wszystko i nawet gdyby nie wielkie bum, to byłby dobry odcinek. A tak rzeczywiście mamy jeden z najlepszych odcinków nie tygodnia, nie miesiąca, a roku.
"The Fall" (2×03 – "It's Always Darkest")
Marta Wawrzyn: "The Fall" w 2. sezonie jest bezbłędne. I to nie tylko dlatego, że Peter Paul gra nie w jedną, a kilka szalenie niebezpiecznych gier, a Stella wciąż emanuje tą niesamowitą kobiecą siłą. Także dlatego, że w środku mrocznego, dramatycznego odcinku dwie piękne panie, Gillian Anderson i Archie Panjabi, potrafią tak po prostu zacząć się całować – i z miejsca robi się z tego nie tylko najbardziej seksowna scena roku, ale też obrazowy pokaz girl power.
"The Fall" w tym sezonie jest jeszcze wyraźniej feministyczny niż w poprzednim – każdy odcinek zawiera przynajmniej kilka scen, które wyraźnie mówią, kto tu jest podmiotem, a kto przedmiotem. Nawet zupełnie zwyczajni faceci, jak szef Stelli, potrafią zachować się jak męskie, szowinistyczne świnie, a ona cały czas, każdym swoim gestem, każdym słowem pokazuje, że jest ponad to. Choć boi się, oczywiście, że się boi.
Choć ciągle odtwarzam w pamięci scenę pocałunku – nic na to nie poradzę, lubię piękne panie, obcinające mężczyznom genitalia bez użycia nożyczek – muszę przyznać, że najmocniejsza w tym wszystkim była końcówka. Jeszcze nigdy nie widzieliśmy takich emocji, takiego przerażenia na twarzy chłodnej detektyw Stelli Gibson. Gra zrobiła się bardziej niebezpieczna niż kiedykolwiek – dla obu stron.
"The Missing" (1×05 – "Molly")
Marta Wawrzyn: "The Missing", czyli historia rodziców, których dziecko znikło podczas wakacji we Francji, to wciąż jedna z najciekawszych produkcji tej jesieni. W tym tygodniu hit przede wszystkim za Tony'ego, tego sprzed lat, oszalałego z rozpaczy do tego stopnia, że przekroczył granicę, której żaden człowiek nigdy przekraczać nie powinien. Nawet kiedy znajdzie się sam na sam z pedofilem.
Podejrzewałam wiele rzeczy, ale jednak do głowy mi nie wpadło, że tak może wyglądać tajemnica zniknięcia Iana. Nadal sobie nie wyobrażam, że Tony jest w stanie zatrzeć ślady zbrodni – ale skoro osiem lat później jest na wolności, to chyba jakoś mu się udało.
"The Missing" działa właśnie dlatego, że łączy w sobie dwie konwencje. Z jednej strony, potrafi być depresyjnym, kameralnym dramatem, doskonale pokazującym emocje rodziców, którzy stracili dziecko, i osób na różne sposoby uwikłanych w całe zdarzenie. Z drugiej strony, nie zawodzi też jako thriller – mocny, nieprzewidywalny, z dobrze przemyślanymi zwrotami akcji.
"Jane the Virgin" (1×07 – "Chapter Seven")
Marta Wawrzyn: Zdecydowanie najzabawniejsza komedia tej jesieni, która wciąż tak samo inteligentnie wyśmiewa konwencję klasycznej telenoweli latynoamerykańskiej, serwując absurd za absurdem. W tym tygodniu znów można było zakochać się w Petrze, która wsadziła do szafy gangstera, a potem zaplanowała całą dłuższą intrygę z nim związaną. Znów też wymiatała wyrachowana stara zakonnica, która jest tym ciekawsza, że przecież nie ma żadnego zdrożnego celu – ona tylko by chciała, żeby ludzie nie odchodzili od Kościoła.
Ale największą gwiazdą odcinka okazał się zazdrosny Rogelio i jego 6 mln twitterowych obserwujących, którzy tylko czekali, żeby zrobić retweet #PleaseFindJane. Uwielbiam "Brooklyn 9-9", ale jednak tej jesieni tylko "Jane the Virgin" potrafi u mnie wywołać niekontrolowane wybuchy śmiechu. Inne komedie w zasadzie nie istnieją.
"The Good Wife" (6×10 – "The Trial")
Marta Wawrzyn: Nie jestem pewna, czy ten odcinek znalazłby się w tym zestawieniu, gdyby nie indycze pustki – bo jednak był trochę nierówny, jak na półfinał. Afera z grożeniem śmiercią nauczycielce wydała mi się mocno wydumana, ale przyjmijmy, że "Darkness at Noon" potrafi zaszkodzić nawet rozsądnemu człowiekowi, i przejdźmy do tego, co najważniejsze.
Matt Czuchry był niesamowity – wyglądał jakby Cary nie spał, nie jadł i nie zajmował się niczym innym, jak tylko myśleniem o tym, co go za chwilę czeka. Trudno w takim stanie dokonać sensownego wyboru i nie wydaje się, aby Cary miał to uczynić. Zresztą – cokolwiek nie zrobi, będzie przegrany. Chyba że zdarzy się cud.
Muszę przyznać, iż przez większość sezonu trochę ten wątek lekceważyłam, wychodząc z założenia, że przecież wszystko dobrze się skończy i na uroczą buzię Cary'ego wkrótce wróci bezczelny uśmiech. Teraz nie jestem już tego taka pewna. Możliwe, że jednak "Żona idealna" i tutaj postawi na jakieś ostateczne rozwiązanie, które sprawi, że pożegnamy Cary'ego w nie najlepszych dla niego okolicznościach.
Tak czy siak – cliffhanger spełnił swoje zadanie. Rzeczywiście nie mogę się doczekać ciągu dalszego i rzeczywiście obawiam się o dalsze losy bohatera.