Hity tygodnia: "Sons of Anarchy", "The Comeback", "The Fall", "Mentalista", "The Missing"
Redakcja
7 grudnia 2014, 19:31
"Sons of Anarchy" (7×12 – "Red Rose")
Marcela Szych: To był taki odcinek, po którym można odczuwać fizyczny ból. Pyk! Pyk! Pyk! Po kolei giną kolejne postacie z uniwersum SoA. Final ride i już tylko jeden odcinek przed nami. Wszyscy wiedzieliśmy, że to nastąpi, choć większość z nas spodziewała się, że w ostatnim odcinku. Tym mocniej było odczuwalne tąpnięcie.
Kochaliśmy nienawidzić Gemmę, więc jej smutny koniec jest satysfakcjonujący. Być może większą karą byłoby dla niej życie w samotności z dala od najbliższych i imperium, jakie zbudowała, ale dzięki tej śmierci Jax znalazł się w miejscu, z którego nie ma już odwrotu. Na tym tle śmierć Juice'a nie robi zbyt wielkiego wrażenia, zresztą Marilyn Manson pozwolił mu nawet dokończyć wcześniej ciasto. Tego wszystkiego można było się spodziewać, ale czy ktoś był gotowy na to, co spotkało Unsera? Jax już nie jest tylko bezwzględny, jest wyzuty z emocji, sentymentów i uczuć, całkiem pusty. Wszystkie supełki rozwiązały się przed ostatecznym finałem, a petarda dopiero przed nami.
Nikodem Pankowiak: Nie było w tym odcinku wielkich zwrotów akcji, ale to sprawiło tylko, że był on jeszcze lepszy. Wszystkie wydarzenia były konsekwencją tego, co wydarzyło się w tym i poprzednim sezonie. Kurt Sutter prowadził nas do nich konsekwentnie, ten odcinek wyraźnie pokazał widzom, że od dawna miał swoją wizję, którą kierował się przy pisaniu scenariusza.
To, czym mogliśmy być zaskoczeni, to z pewnością długość odcinka – mało które piloty lub finały tyle trwają. Było w tym odcinku sporo naprawdę rewelacyjnych momentów, jak chociażby rozmowa Gemmy z ojcem. Jeśli ktoś oczekuje od "Sons of Anarchy" wyłącznie pościgów i strzałów, mógł uważać ją za przegadaną. Dla mnie to z kolei prawdziwy popis aktorstwa.
Wszystkie sceny przykrywa jednak 10 minut, podczas których żegnamy się z trójką bohaterów. Tak być musiało, wymyślanie jakichś kuriozalnych zwrotów akcji mogłoby zabić ten serial, cały finałowy sezon straciłby nagle sens. Od dawna powtarzałem, że Gemma musi zginąć z ręki Jaxa. Bardzo dobrze, że tak się stało, a finał skupi się na głównym bohaterze. Jestem tylko ciekaw, czym zaskoczy nas Sutter. Bo że zaskoczy, tego jestem pewien.
"The Fall" (2×04 – "Strangler")
Marta Wawrzyn: W tym sezonie "The Fall" co tydzień ma zapewnione miejsce w hitach tygodnia, bo też co tydzień pozytywnie się wyróżnia, zwłaszcza na tle amerykańskich produkcji. W tym tygodniu napięcie sięgnęło zenitu, bo jeszcze nigdy Stella nie była tak blisko złapania Paula. A jednak morderca wciąż jeszcze się wymyka, wciąż myśli, że jest sprytniejszy i wciąż prowadzi niebezpieczną – bardziej chyba dla niego niż dla niej – grę z małą Katie.
Robi wrażenie jego spokój i opanowanie, choćby w scenach kiedy systematycznie sprawdza kawałek po kawałku, co naprawdę wydarzyło się w jego domu, albo kiedy wykłada Katie, jak ma myśleć. Z drugiej strony mamy podobny chłód i podobne opanowanie – Stella nie ma najszczęśliwszej miny, kiedy zabierają jej laptopa i dziennik, ale nie daje się ponieść emocjom.
"The Fall" to pojedynek umysłów – Paul jest człowiekiem chorym, Stella bardzo dobrze rozumie, jak tacy ludzie działają. W serialu ani przez moment nie zawodzi klimat, cały czas mamy wrażenie, że oglądamy coś bardziej wyrafinowanego i eleganckiego niż amerykańskie kryminały. I choć w tej chwili jest świetnie, to jednak mam nadzieję, że BBC nie będzie tego ciągnąć w nieskończoność. Chyba właśnie doszliśmy do momentu, kiedy już bardzo byśmy chcieli, aby pani detektyw dorwała psychopatę.
"The Comeback" (2×04 – "Valerie Saves the Show")
Marta Wawrzyn: Valerie Cherish uratowała komediowy tydzień, upadając na samo dno, i to nie raz, a kilka razy. Zdesperowana jak nigdy, zaoferowała własny dom ekipie tworzącej serial HBO, co skończyło się wyjątkowo fatalnie. Nie dość że Jane i jej kamery stały się świadkami scen jak z horroru w obskurnym budynku, którego właścicielami są Valerie i jej mąż, to jeszcze małżeńskie kłótnie stały się bardziej żenujące niż kiedykolwiek. A tymczasem Jane nie straciła dawnego instynktu – wciąż dobrze wie, co w TV się sprzedaje, i wciąż zrobi wszystko, aby to dostać.
Porządną porażką okazały się też lekcje improwizacji, które pokazały, że wszyscy są zabawniejsi niż Valerie Cherish. Zwłaszcza Seth Rogen, który śmiesznymi tekstami sypie jak z rękawa, bez żadnego wysiłku, a do tego jest sympatycznym facetem. Jak z kimś takim rywalizować? Gdzieś w to wszystko zaplątał się jeszcze rak Mickey'ego, który zupełnie wytrącił Valerie z równowagi.
Krótko mówiąc, wszystko się sypie, i to w dużo bardziej spektakularny sposób niż w 1. sezonie. Jest i śmieszno, i straszno – a to dopiero połowa sezonu. Śmiało można powiedzieć, że "The Comeback" to jeden z najlepszych tytułów komediowych tej jesieni. I tylko szkoda, że oglądalność jest przerażająco niska, bo ostatnio już nie przekracza nawet 300 tys. widzów na odcinek.
"Mentalista" (7×01 – "Nothing But Blue Skies")
Andrzej Mandel: Pierwszy odcinek finałowego sezonu "Mentalisty" dał nam wszystko to, co w serialu było najlepsze. Patrick Jane, jak zawsze, działał poza granicami przyzwoitości, bezczelnie narażając cudze dochodzenie na załamanie (by tylko je poprawić), Cho miał tradycyjną ekspresję i dobrze sprawdzał się w roli opiekuna żółtodzioba, a całą resztę również było przyjemnie oglądać. Po prostu – "Mentalista" w dobrej formie.
Ten odcinek nie zasłużył jednak na hit pojedynczymi scenami, a całokształtem, zbudowanym zarówno na mikroekspresji Simona Bakera w scenie, w której Jane jest całkowicie szczery (zwróćcie na to uwagę, bo fakt, że po 6 latach umie wyjść z maniery postaci świetnie o nim świadczy), czy minie Abotta, gdy Jane zaprzeczał, by cokolwiek działo się między nim a Lisbon.
Bardzo przyjemny powrót i żal trochę, że to już końcowe akordy.
"The Missing" (1×06 – "Concrete")
Marta Wawrzyn: "The Missing" praktycznie co tydzień się wyróżnia, ale to był chyba najlepszy z dotychczasowych odcinków. Mniej co prawda było kameralnego rodzinnego dramatu, który tak uwielbiam, a więcej akcji – ale nic nie szkodzi. Bo nie dość że ten odcinek zaprowadził nas w wyjątkowo mroczne zaułki, pokazując wydarzenia, które nastąpiły po tym jak Tony zabił Iana, to jeszcze odpowiedział na mnóstwo pytań, które pojawiały się w poprzednich pięciu odcinkach.
Zobaczyliśmy, jak w 2006 roku posypało się małżeństwo Tony'ego z Emily, która zaczęła praktycznie odchodzić od zmysłów, kiedy zorientowała się, co zrobił mąż. Zobaczyliśmy też, jak kruche w porównaniu do najmniejszej choćby szansy na odnalezienie Olivera może okazać się to, co teraz ją łączy z Markiem. Grająca Emily Frances O'Connor w tym tygodniu pokazała, że aktorsko radzi sobie równie świetnie co reszta ekipy.
"The Missing" nie ma słabych punktów, działa nie tylko dlatego, że zwyczajnie wciąga. Działa, bo wszystkie emocje i zachowania bohaterów wydają się prawdziwe, wiarygodne psychologicznie. Nie ma tu nadmiaru niepotrzebnych szaleństw czy wrzasków, są subtelnie pokazane dramaty zwyczajnych ludzi, którzy znaleźli się w nadzwyczajnej sytuacji. Obserwujemy, jak ta koszmarna sprawa po kolei zabiera jakiś kawałek życia wszystkim bohaterom, nawet jeśli nie należą do rodziny małego Olivera. I jak się zmienili przez te lata – wszyscy, ale w szczególności det. Baptiste, który teraz nie chce popełnić tego samego błędu co przed laty.
Pytanie tylko, czy to coś zmieni i czy rzeczywiście Tony i Emily trafią wreszcie na trop swojego dziecka.