"Sons of Anarchy" (7×13): Jax wszystko naprawił
Nikodem Pankowiak
13 grudnia 2014, 21:00
Nie mogłem odmówić sobie przyjemności napisania kilku słów o finale "Sons of Anarchy". Odcinek wywołał spore kontrowersje i podzielił widzów. Ja jednoznacznie opowiadam się po jednej ze stron, ale w pewnych kwestiach zgadzam się też z tą drugą. SPOILERY!
Nie mogłem odmówić sobie przyjemności napisania kilku słów o finale "Sons of Anarchy". Odcinek wywołał spore kontrowersje i podzielił widzów. Ja jednoznacznie opowiadam się po jednej ze stron, ale w pewnych kwestiach zgadzam się też z tą drugą. SPOILERY!
Rzadko się zdarza, abyśmy na Serialowej dwukrotnie recenzowali ten sam odcinek. Stwierdziłem jednak, że nie można wprowadzać Was w błąd. Nie powinniście pomyśleć, że w naszej redakcji nie podobał nam się finał "Sons of Anarchy". Tylko połowa z oglądających ocenia go negatywnie. Druga połowa, czyli ja, jest zachwycona.
Przede wszystkim wydaje mi się, że nie powinniśmy traktować tego odcinka jako finału. Finał zobaczyliśmy tydzień wcześniej, gdy trup ścielił się gęsto, a Sutter wybił 30 procent głównej obsady w 10 minut. To, co zobaczyliśmy w tym tygodniu, spokojnie możemy potraktować jako epilog, ostateczne zamknięcie całej historii. No bo czy po wydarzeniach z zeszłego tygodnia mogliśmy zobaczyć coś jeszcze mocniejszego? Jax zabił swoją matkę, wiedząc, że to może jedynie jeszcze bardziej popchnąć go ku ciemności. Chyba że ciemność nie będzie miała okazji, aby go dopaść.
To zakończenie było przewidywalne, owszem, ale czynienie z tego faktu jakiegoś zarzutu jest dla mnie śmieszne. Sutterowi należą się brawa za to, że konsekwentnie trzymał się swojej wizji, zamiast zafundować nam na koniec jakiś niedorzeczny zwrot akcji. Tu nie było innego wyjścia, Jax musiał zginąć, "i wszyscy żyli długo i szczęśliwie" nie wchodziło w grę. Oni muszą cierpieć, zdecydowana większość z nich na to zasłużyła. Jeśli ktoś z widzów naprawdę nie dopuszczał do siebie myśli, że Jax umrze, musiał się z nią pogodzić już na początku odcinka. Widać wyraźnie, że facet przygotowuje się do swojej ostatniej, najważniejszej przejażdżki.
Nie jest to niezwykle szybka przejażdżka, cały finał został utrzymany w wolniejszym, nieco depresyjnym tonie. Sporo tu było pożegnań, z klubem, rodziną oraz zmarłymi przyjacielem i żoną. Marcela zwróciła też uwagę na to, że Jax wszystkim dookoła wyznaje miłość. To fakt, który bawi i mnie – wyznaniami miłości padającymi w "Sons of Anarchy" można byłoby obdzielić kilka komedii romantycznych. W finale jestem jednak w stanie przymknąć na to oko, w końcu główny bohater wiedział, że odchodzi na zawsze. Dużo komiczniej wyglądała scena w jednym z odcinków 7. sezonu, gdy Jax na dachu mówi Chibsowi "I love you, Phillip". Prawdziwe "Brokeback Mountain".
Faktycznie Sutterowi można zarzucić uderzanie czasem w zbyt patetyczne tony, wtedy serial stawał się nieznośny, ale akurat w tym odcinku absolutnie tego nie odczułem. Wiedziałem, że Jax nie rzuca słów na wiatr, że on faktycznie tych wszystkich otaczających go ludzi kocha i jest dla nich gotowy na największe poświęcenie. Nieco bardziej drażniła za to nachalna symbolika, ale warto zwrócić uwagę, że sceny z kocem czy wronami nie były jedynie metaforami, to także widoczne gołym okiem nawiązania do pilota. Wrony pojawiły się przecież w pierwszym ujęciu tamtego odcinka. Kto nie pamięta, polecam sobie przypomnieć.
Przebolałbym to wymuszone nadawanie niektórym scenom drugiego dna, ale nie mogę przeboleć tego cytatu z Szekspira. To wymowne logo klubu powinno być ostatnią rzeczą, jaką widzowie zobaczą przed napisami końcowymi, nie żaden Szekspir, nawet jeśli Sutter czerpał z niego inspirację!
Skupiając się już jednak wyłącznie na dobrych rzeczach, tak jak Marcela byłem zachwycony sceną pościgu za Irlandczykiem. Właśnie takie momenty to kwintesencja tego serialu i cieszy, że nie zabrakło ich także w finale. Dobrze, że scenarzyści znaleźli też czas, aby mimo wszechogarniającej depresji dać nam kilka powodów do uśmiechu – Tig wśród plastikowych lalek naprawdę był świetny.
Scena, gdy wszyscy członkowie SAMCRO decydują o przyszłości swojego lidera była naprawdę wzruszająca, tak samo jak jego pożegnanie z synami i członkami klubu (płaczący Happy!). Wydaje mi się, że klub nie głosował nad tym, by zabić swojego prezydenta, a jedynie nad tym, czy pozwolić mu umrzeć, tak jak on sobie tego zażyczył. Nie sądzę, żeby Sutter poświęcił tyle uwagi scenie, która w innym wypadku nie miałaby zupełnie sensu. Nie sądzę też, żeby ktokolwiek przykładał wagę do tego, że SAMCRO tak naprawdę pozwolili mu uciec. Zginął, to jest najważniejsze.
Pamiętacie, jak Jax przez kilka sezonów co chwilę obiecywał, że wszystko naprawi, a zamiast tego tworzył się tylko coraz większy bajzel? Tym razem wreszcie dotrzymał słowa. Tak, jak obiecał Patterson, wszyscy źli kolesie przegrali. Świetna była scena, w której główny bohater zamordował Barosky'ego – zero zbędnych słów, kilka strzałów i po sprawie. Kilka sekund więcej otrzymał za to Marks, na którego twarzy mogliśmy zobaczyć prawdziwy szok. Ostatni ze złych kolesi zginął w ostatniej scenie, pod kołami ciężarówki.
W finale Jax wreszcie powiedział to, o czym my wszyscy wiedzieliśmy od dawna, ale mimo to zawzięcie mu kibicowaliśmy – jest zwykłym mordercą i kryminalistą. Fakt, oddał swoje dzieci pod opiekę narkomance, której jeszcze niedawno groził śmiercią, ale to dlatego, że wreszcie zorientował się, że ona nadal może być o wiele lepszym rodzicem niż on. Do tej pory Jax wmawiał sobie i wszystkim dookoła, że jest dobrym człowiekiem, teraz wreszcie przestał to robić i zaakceptował, kim jest naprawdę.
Ostatnie minuty były naprawdę mocne, choć Sutter faktycznie przesadził z religijną symboliką, robienie z Jaxa Jezusa było zupełnie niepotrzebne. Tyle że te rozpostarte ramiona mogły oznaczać także coś innego – główny bohater witał się z wolnością, która wreszcie nadeszła. Odszedł na własnych zasadach, odjeżdżając na motocyklu swojego ojca. Ciężarówka była dla niego tylko i wyłącznie szansą, aby zginął tak, jak John, którego cień prześladował go zbyt długo. A że pościg był zbyt wolny? Po co policja miała ścigać gościa, który był w pułapce bez wyjścia i nie miał już dokąd uciec? Agresywne próby zatrzymania go mogłyby przynieść skutek odwrotny od zamierzonego. Dla nich Jax był cenniejszy żywy, niż martwy. Nie przewidzieli tylko, że on z tej trasy wracać już nie planuje… Bardzo dobry montaż i świetna finałowa piosenka (możecie posłuchać jej tutaj) sprawiły, że pomimo kiepskich efektów specjalnych, długo będę tę scenę pamiętał.
Finałowy sezon "Sons of Anarchy" miał trochę wad, zdecydowanie nie był najlepszym w historii tego serialu. Uważam jednak, że jego dwa ostatnie odcinki, które prawdopodobnie należałoby traktować jako jedną całość, zdecydowanie zrekompensowały widzom niedostatki z poprzednich tygodni. Zakończenie było właśnie takie, jakie być powinno i cieszę się, że Sutter nie zdecydował się na żadne tanie sztuczki na sam koniec.