Hity tygodnia: "Homeland", "The Fall", "Arrow", "Agenci T.A.R.C.Z.Y.", "Kości", "The Flash"
Redakcja
14 grudnia 2014, 19:13
"Homeland" (4×10 – "13 Hours in Islamabad")
Mateusz Madejski: To twist rodem z "Homeland" – serial, na którym wieszaliśmy psy przez pół sezonu, okazał się najlepszym chyba dramatem roku. Gdybym miał opisać wszystko, co podobało mi się w "13 Hours in Islamabad", wyszłaby z tego bardzo długa recenzja. Na pewno świetne było to, że w tle dramatu wszystkich rozgrywał się osobisty dramat każdego z osobna. Oto dyrektor CIA, który w Waszyngtonie czy Langley był twardzielem, stanął przed chyba najbardziej dramatycznym wyborem, w jakim może stać pracownik wywiadu. W jeszcze bardziej dramatycznej sytuacji stanęła pani ambasador, która jednak chyba jako jedyna potrafiła zachować zimną krew. No i świetnie ewoluowała postać Quinna. Pomyśleć, że jeszcze niedawno zapijał się na śmierć i wszczynał burdy w podrzędnych barach…
"Homeland" to oczywiście political fiction, ale chyba żadna inna produkcja nie pokazuje tak dobrze politycznego pulsu naszych czasów. Ciekawie został przedstawiony współczesny Pakistan, który wciąż stoi na rozdrożu pomiędzy demokracją a "talibanistanem". To rozdroże symbolizuje konflikt pomiędzy dwojgiem pracowników pakistańskiego wywiadu. Nawet jak jest to trochę łopatologiczne, to trzeba przyznać, że robi wrażenie.
Przyznam, że na kolejne odcinki "Homeland" czekam z niemal taką niecierpliwością, jak na nowe epizody "Z Archiwum X" w podstawówce.
Michał Kolanko: Nie ma serialu, który w tym roku odnotowałby taką zwyżkę formy w ciągu jednego sezonu jak "Homeland". Ten odcinek jest najlepszym tego dowodem – wybuchowa konfrontacja z terrorystami w ambasadzie, zasadzka na konwój Carrie i Saula, bohaterstwo i determinacja Quinna, fenomenalna scena w areszcie między ambasador a jej mężem – można tak długo wymieniać.
Już w recenzji na start sezonu pisałem, że jeśli "Homeland" opowiada o szpiegach i terrorystach, to działa jak żaden inny serial obecnie emitowany. I to się potwierdziło, chociaż nie spodziewałem się, że serial wejdzie na tak wysokie obroty. A to jeszcze nie koniec sezonu…
Marta Wawrzyn: To był naprawdę dobry odcinek "24 godzin"! Akcja pędziła przed siebie jak szalona, zwrot akcji gonił zwrot akcji, a po drodze starczyło jeszcze czasu na godne pożegnanie jednej z bohaterek, mocne sceny z panią ambasador i jej mężem oraz rozmaite ważne rozterki rozmaitych ważnych ludzi. Ten sezon "Homeland" zrobił się świetny, bez dwóch zdań, a to był chyba najlepszy jego odcinek.
"Arrow" (3×09 – "The Climb")
Michał Kolanko: "Arrow" tym sezonie jest nierówne. Trudno nie odnieść w wielu odcinkach wrażenia, że serial nie ma wyraźnego kierunku. Po ostatnim crossoverze z "The Flash" nietrudno też mieć poczucie, że traci się czas, oglądając przygody Olivera i jego ekipy.
Na szczęście "The Climb" ratuje sytuację. To świetny odcinek, którego wątkiem przewodnim jest konfrontacja Olivera z Ra's al-Ghulem. To starcie było od pewnego momentu w sezonie nieuniknione i jest absolutnie tym, na co czekaliśmy. Nawet flashbacki do pobytu Olivera nabierają w tym odcinku sensu. Do tej pory były jedynie swoistym "zapychaczem" czasu.
Także wątek Felicity i Raya Palmera w tym odcinku działa wyjątkowo dobrze, chociaż we wcześniejszych odcinkach twórcy serialu nie wykorzystywali w pełni potencjału tych dwóch świetnych postaci.
Podsumowując, wreszcie odcinek, który można polecić z czystym sumieniem.
"The Missing" (1×07 – "Return to Eden")
Marta Wawrzyn: Jakim przyjemnym zaskoczeniem były nominacje do Złotych Globów dla "The Missing"! Przyznaję, nie spodziewałam się, bo jednak kategorie miniserialowe teraz są zatłoczone – miniserial udaje już nie tylko "American Horror Story", ale też "Fargo" i "Detektyw". Świetnie, że skromnemu, kameralnemu serialowi BBC udało się przebić do tego towarzystwa.
Sam odcinek "Return to Eden" był znacznie spokojniejszy niż ta niesamowita emocjonalna jazda bez trzymanki sprzed tygodnia. Do układanki doszedł rok 2009 i kolejny zaginiony dzieciak. Zobaczyliśmy, jak rozpadło się małżeństwo Hughesów i jak łatwo jest po latach wrócić do punktu wyjścia. Wraz z Emily spojrzeliśmy nieco łaskawszym okiem na piękne, ośnieżone Chalons du Bois, mieliśmy też kilka okazji, by wybaczyć co nieco dziennikarskiej hienie, Malikowi, i jeszcze więcej okazji, by go ponownie znienawidzić.
A najważniejsze, że choć wszystko toczyło się znów niespiesznie i bez fajerwerków, to była kolejna godzina, w trakcie której nie dało się oderwać od "The Missing". Przed nami już tylko finał, a potem – miejmy nadzieję – 2. sezon. Bo do opowiedzenia zostało tu jeszcze bardzo dużo.
"Marvel's Agents of S.H.I.E.L.D." (2×10 – "What They Become")
Bartosz Wieremiej: Oglądanie 2. serii "Marvel's Agents of S.H.I.E.L.D." było raczej ciężkim doświadczeniem. Kłopot sprawiało określenie, po co właściwie część rzeczy się dzieje, dlaczego tyle osób pałęta się po ekranie i jakim cudem w całym tym chaosie medialne zapowiedzi poszczególnych odcinków wciąż wyglądają tak przyzwoicie. Niemniej jesteśmy w hitach i miało być o "What They Become"…
"What They Become" to naprawdę dobry finał jesiennej części sezonu, a to, co w nim zaserwowano, zwyczajnie przekroczyło moje oczekiwania. Wreszcie serial stacji ABC wyglądał, jakby był kręcony 2014 roku, a nie w 1984. Podjęto też kilka intrygujących decyzji dotyczących bohaterów, a brawa należą się szczególnie za wynik pojedynku Doktora (Kyle MacLachlan) z Whitehallem (Reed Diamond) czy postrzelenie Warda (Brett Dalton) przez Skye (Chloe Bennet).
Jednocześnie odcinek ten zostanie zapamiętany przede wszystkim z dwóch powodów. Po pierwsze, poznaliśmy prawdziwą tożsamość Skye – Daisy Johnson vel. Quake – i zobaczyliśmy, jak otrzymuje swoje moce. Po drugie, pożegnaliśmy Tripa (B.J. Britt) – jednego z tych nielicznych bohaterów, którego obecność na ekranie zawsze była mile widziana, a którego zgon, miejmy nadzieję, nie pójdzie na marne. Tylko te dwa wydarzenia powodują, że przynajmniej na razie warto nie porzucać tej produkcji.
Oby teraz nikt nie spartaczył marcowego powrotu i żeby z Rainy (Ruth Negga) "wyrosło" coś ciekawego…
"The Fall" (2×05 – "The Fall")
Marta Wawrzyn: "The Fall" to absolutna doskonałość, od początku do końca. To, że ta historia jest przewidywalna – to znaczy było wiadomo, że niezależnie od tego, co Paul zrobi, i tak zostanie złapany – nic jej nie ujmuje, przeciwnie, pozwala skupić się na tym co najważniejsze. Czyli na detalach – na tym, co siedzi w psychopacie o cudnej twarzy Jamiego Dornana, i na niezwykłym umyśle det. Stelli Gibson. Na poszukiwaniu odpowiedzi nie na pytania w stylu "co?", "kto?" czy "kiedy?", a "po co?", "dlaczego?". Na nieprawdopodobnym spokoju mordercy i niespotykanej wręcz nieustępliwości polującej na niego policjantki. Na doskonałej grze aktorskiej dwójki odgrywającej główne role.
Przedostatni odcinek sezonu, zatytułowany "The Fall", skończył się tym, co przewidywaliśmy od dawna – Paul został schwytany i zamknięty. Wiedziałam, że tak będzie, domyślałam się, co będzie potem, a jednak oglądałam to wszystko z rosnącą fascynacją. Spector wypadł przerażająco, niewątpliwie, ale i Stella potrafi mnie porządnie zaniepokoić swoimi gierkami. Wciąż wzdrygam się na wspomnienie akcji z policjantką brunetką, wyglądającą jak ofiary Paula, i wciąż widzę tę jego twarz w środku nocy.
Teraz tylko finał, który to wszystko zgrabnie zamknie – i będziemy mieli serial doskonały od pierwszej do ostatniej minuty.
"Bones" (10×10 – "The 200th in the 10th")
Bartosz Wieremiej: Tak powinno się świętować ważne okazje – dostaliśmy przecież niezwykle urocze, ciekawe, świetnie nakręcone 43 minuty. Zadbano o detale – od drobnostek po samochody – a zagrożenie czaiło się wręcz za rogiem. Co parę minut w dialogach pojawiał się jakiś dobry żart, a kilka szybkich i celnych ripost na typowe dla filmowych czasów seksistowskie teksty tylko poprawiało humor. Na dodatek Cam (Tamara Taylor) wypadła wręcz fantastycznie – roli niestety zdradzić wam nie mogę – a z ciekawością patrzyło się także i na Aubreya (John Boyd ), i na Daisy (Carla Gallo), na Rodolfa (Ignacio Serricchio) też… No dobrze, wszyscy wypadli świetnie.
Całość oglądało się po prostu z wielką przyjemnością, bo sama sprawa była ciekawa, a od duetu Booth (David Boreanaz, który też reżyserował ten odcinek) i Brennan (Emily Deschanel) w nowym wydaniu trudno było oderwać oczy. W "The 200th in the 10th" było wszystko: kradzieże, martini, niespodziewane zgony, ze dwa porządne zwroty akcji, zaskakujący złoczyńca, a nawet finałowy pojedynek w samolocie. Dodajmy do tego, że za statystów, znaczy kelnerów, robili seryjni mordercy…
Jeśli nawet nie oglądacie "Kości", zniechęciliście się jakiś czas temu do serialu stacji FOX albo zwyczajnie macie zaległości, nie przejmujcie się niczym i bez zbędnej zwłoki rzućcie okiem na ten odcinek. Warto.
"Jane the Virgin" (1×08 – "Chapter Eight")
Marta Wawrzyn: Dzięki "Jane the Virgin" stacja CW zarobiła w tym tygodniu pierwsze od lat nominacje do Złotych Globów. I świetnie, bo to niewątpliwie nominacje w pełni zasłużone, "Jane" wciąż jest cudna i świeża, a Gina Rodriguez stanowi jedno z najlepszych aktorskich odkryć tego roku.
Hitu na dobrą sprawę nie ma po co uzasadniać – w tym sezonie "Jane the Virgin" jest zabawniejsza od wszystkich typowych komedii razem wziętych i w tym tygodniu nie było inaczej. Zachwyciło mnie zamiłowanie zakładnika Petry do homarów, rozbroiła religijna dziewczyna do wynajęcia, nosząca pomiędzy kształtnymi piersiami wisiorek z Jane dziewicą, zadziwiła – zupełnie nowa Luisa, którą odmienił pewien mądry szaman. A jakby tego wszystkiego było mało, kolejna kobieta – ruda macocha Rafaela, której imienia oczywiście nie pamiętam, bo i czemu bym miała – pokazała pazurki.
Uff, dobrze, że serial ma narratora, który co jakiś czas przypomina nam, kto jest kim, co mu się ostatnio przytrafiło i jakie ma związki z innymi postaciami. Inaczej chyba musiałabym rozrysować to wszystko na takiej wielkiej tablicy.
"Forever" (1×11 – "Skinny Dipper")
Andrzej Mandel: Serial zdecydowanie nabrał tempa w momencie bezpośredniej konfrontacji Henry'ego z drugim nieśmiertelnym, którego znamy jako Adama. Było emocjonująco – choćby w scenach w szpitalu czy w domu Henry'ego i Abe'a – ale także śmiesznie, gdy doktor Morgan dwa razy został schwytany na kąpielach w mocno niekompletnym stroju. Bardzo spodobało mi się też, że nie wiemy tak do końca, co też Henry powiedział Jo i możemy póki co zgadywać, jak dużo pani detektyw wie o tym, kim jest jej kolega.
Z perspektywy końcowej sceny, bardzo niepokojącego wymiaru nabrała rozmowa głównego bohatera z psychiatrą. Spryt, inteligencja i bezwzględność Adama stanowi bezpośrednie zagrożenie dla naszego bohatera. Co z tego wyniknie? Zobaczymy, a tymczasem zdecydowany hit za całokształt – pierwszy raz oglądałem "Forever" siedząc jak na szpilkach. Dotychczas była to wrażenie bardzo przyjemne, ale nie aż tak emocjonujące.
"The Flash" (1×09 – "The Man in the Yellow Suit")
Bartosz Wieremiej: Spektakularne, trzymające w napięciu i szalenie intrygujące zamknięcie jesiennej części sezonu. Dużo rzeczy się wyjaśniło, a kilka innych tylko skomplikowało. Wszyscy w zasadzie musieli sobie poradzić z wydarzeniami absolutnie nieprzewidzianymi, a niektórzy wyjawili kilka sekretów i toczyli batalie, w których i tak za bardzo nie mieli szans na zwycięstwo. Przyszłość również szykuje nam kilka niespodziewanych zwrotów, ale tak to jest, gdy nawet nazwiska poszczególnych bohaterów nie są dobrane przypadkowo.
Co więcej, w "The Man in the Yellow Suit", Ronnie (Robbie Amell), znaczy Firestrom, pojawił się wreszcie i były to naprawdę świetne minuty. Doszło też ważnej rozmowy między Barrym (Grant Gustin) i Iris (Candice Patton) – tak, "tej" rozmowy, która już dawno powinna się odbyć – a Eddie Thawne (Rick Cosnett) zaliczył kilka dziwnych dni. Dodatkowo widzom pozwolono uznać, że tożsamość gościa w żółtym kubraczku jest jasna, a sam właściciel tegoż kubraczka z wyboru porusza się na kilku kołach. Zobaczymy, pewnie nam się to jeszcze skomplikuje.
W końcu z żółtymi kubraczkami różnie bywa: noszą je rozmaici ludzie i z rozmaitych przyczyn, a w tle czają się tak fajne określenia, jak np. podróż w czasie.