Pazurkiem po ekranie #55: To był bardzo dobry rok
Marta Wawrzyn
17 grudnia 2014, 19:27
Miało być o staruszkach spadających ze schodów, zaskakujących gościach tylnych siedzeń aut, jeździe pociągiem w obie strony i wielkich dylematach, nie tylko miłosnych. Ale pomyślałam, że zamiast cotygodniowego przeglądu tych samych seriali spróbuję spojrzeć z dystansu na ostatnie 12 miesięcy. Bo przecież było świetnie jak chyba nigdy dotąd.
Miało być o staruszkach spadających ze schodów, zaskakujących gościach tylnych siedzeń aut, jeździe pociągiem w obie strony i wielkich dylematach, nie tylko miłosnych. Ale pomyślałam, że zamiast cotygodniowego przeglądu tych samych seriali spróbuję spojrzeć z dystansu na ostatnie 12 miesięcy. Bo przecież było świetnie jak chyba nigdy dotąd.
Przez ostatnie trzy lata – tyle mniej więcej istnieje Serialowa – moim największym dylematem, kiedy przychodziło do tworzenia listy najlepszych seriali roku, był problem, czy tym razem na pierwszym miejscu dać "Mad Men" czy Breaking Bad". "Żona idealna" zwykle miała być trzecia, w ostatecznym rozrachunku jednak przegrywała z czymś bardziej wymyślnym, świeższym, bardziej oryginalnym, bo wydawało mi się, że tak trzeba. Nie wiem, jak będzie w tym roku, moje top 10 najlepszych seriali to na razie wielki bałagan, zawierający ponad 20 tytułów.
Ale patrzę na ten bałagan raczej z uśmiechem, niż irytacją, myśląc sobie, że to był cudowny rok. Powstały dwa tytuły, które absolutnie, od początku do końca uwielbiam – "True Detective" i "Fargo". CW wyprodukowało pierwszy od lat serial, którym zachwycają się wszyscy, włącznie z krytykami ("Jane the Virgin"). Netflix umocnił swoją pozycję na telewizyjnym rynku, choć przecież nawet nie jest telewizją. Jego największy internetowy konkurent, Amazon, pokazał, że też potrafi zainwestować w jakościowy produkt – patrz: "Transparent". Brytyjczycy znów dodali swoje genialne trzy grosze w postaci "The Fall", "The Missing", "Peaky Blinders", "Happy Valley" i przynajmniej kilku tytułów, których nie miałam nawet czasu tknąć. Gdzieś w to wszystko zaplątała się włoska "Gomorra", duńskie "The Legacy", hiszpańskie… ech, jaki tytuł miał ten hiszpański serial, do którego nie miałam kiedy się jeszcze dobrać?
Comedy Central wypuściło powszechnie chwalone "Broad City", FX zaskoczył uroczym "You're the Worst", HBO dało nam Johna Olivera w nowej roli i dwa kameralne cudeńka – "Olive Kitteridge" i "Looking". I jeszcze tę przerażająco gorzką komedię o geekach z Doliny Krzemowej. Z "Pozostawionych" cieszę się trochę mniej, ale cóż, widać nie da się lubić wszystkiego. Tymczasem Cinemax ściągnął do siebie Stevena Soderbergha i Clive'a Owena, WGN America (kto rok temu wiedział w ogóle o istnieniu takiej telewizji?) zabrało nas do Los Alamos, Starz w szkockie góry, zaś Showtime kazał romansować dwójce Brytyjczyków na amerykańskim Wschodnim Wybrzeżu.
Podczas gdy na rynku pojawiają się tytuły z platform internetowych i kablówek, o których w życiu nie słyszeliśmy, amerykańska telewizja ogólnodostępna w zasadzie dogorywa, serwując co roku schematyczne komedie, identyczne procedurale i – o, nowość! – opowieści o superbohaterach bez superbohaterów. I zupełnie nie przeszkadza mi to, że porzucam to wszystko po pilotach, w końcu i tak mam co oglądać, a doba za nic w świecie nie chce się wydłużyć. Gdyby się wydłużyła, pewnie mogłabym wreszcie spokojnie dokończyć ten cudny, sundance'owy "Transparent", niesłusznie zignorowany przez Serialową we wrześniu. Albo "Gomorrę", widzieliście "Gomorrę"? Pewnie tylko ja jeszcze nie widziałam…
A najpiękniejsze jest to, że i Polsce wreszcie coś się zaczyna ruszać. Jeśli rzeczywiście w przyszłym roku wejdzie do nas Netflix, zacznie się szał na to, co określamy mianem kultowych seriali. Jeśli polskie HBO GO uwolni się od kablówki w tym samym czasie co amerykańskie (czyli w kwietniu, tuż przed nową "Grą o tron"), wszyscy wreszcie będą oglądać "The Wire", "Rodzinę Soprano" i "Sześć stóp pod ziemią" (piloty można oglądać już teraz, i to za darmo). Serwisy VoD, które już w Polsce są, wydają się nie dorastać tej dwójce do pięt, ale przecież i tak rynek zmienia się na lepsze w niesamowitym tempie.
Wciąż brakuje mocnego polskiego hitu – wiecie, takiej serialowej "Idy" – który zatrząsłby naszym krajem i narobił szumu za granicą. Jak na polski serial, jest całkiem nieźle – mówiliśmy o "Watasze", kręcąc nosami, że nawet HBO w Bieszczadach nie było w stanie stworzyć dzieła, które by nami wstrząsnęło. Bo też nie tędy droga, tu trzeba czegoś śmiałego, oryginalnego, kontrowersyjnego, czegoś, na co nikt wcześniej nie wpadł. I jednocześnie to coś powinno być na tyle uniwersalnie, żeby Amerykanie zrozumieli i powtórzyli za resztą świata, że "łał". Nie zdziwię się, jeśli za rok albo dwa naprawdę mocny polski serial rzeczywiście powstanie. Na razie dobra wiadomość jest taka, że Jan Komasa zajmie się 2. sezonem "Krwi z krwi".
Mimo wszystko, nie mogę pozbyć się wrażenia, że jest lepiej niż kiedykolwiek do tej pory. Że złota era seriali nie tylko trwa, ale wręcz znajduje się w pełnym rozkwicie. Bo z jednej strony, owszem, mamy wysyp "bezpiecznych", średnio interesujących produkcji o zombie i superbohaterach oraz ich pomocnikach. A z drugiej, powstaje coraz więcej udanych tytułów, które jeszcze parę lat temu za nic w świecie by się nie przebiły. "Transparent", "Rectify", "Olive Kitteridge", "The Fall", "The Affair"… Czy ktoś zaryzykowałby pięć lat temu i wypuścił tak kameralne, niszowe produkcje?
To prawda, że brakuje jakiejś jednej genialnej superprodukcji, nowej "Rodziny Soprano", nowego "Breaking Bad". Ale może tak jest lepiej, bo ciekawiej. Każda dziesiątka "najlepszych z najlepszych", którą przeglądam, różni się zawartością od poprzedniej. Jedni uwielbiają "Detektywa", inni mówią, że nuda. Jedni zakochali się w "Fargo", inni chcieliby jeszcze więcej. Nie ma władcy absolutnego, jest różnorodność, są dyskusje i spory.
I mało kto w całym tym rozgardiaszu zauważa, że oto przyszedł do telewizji oscarowy reżyser, zatrudnił do głównej roli oscarowego aktora – i razem zdobyli tylko jedną marną nominację do Złotego Globu. Tak, to też znak czasów! Pięć lat temu "The Knick" zgarnąłby wszystko – za nazwiska. Dziś nagród z automatu nie dostaje już (prawie) nikt, nawet jeśli nazywa się Kevin Spacey czy Clive Owen. Jeśli to nie jest wystarczający dowód na to, że żyjemy w erze serialowego dobrobytu, to już nie wiem, co nim jest.
A co Wy sądzicie o serialowym roku 2014? Piszcie w komentarzach, tweetujcie i obserwujcie mnie, a także Serialową na Twitterze, bo to właśnie tam mamy zwyczaj prawie na żywo pisać o tym, co oglądamy. Jeśli też coś fajnego oglądacie i chcecie podzielić się tym z nami, używajcie w tweetach hashtagu #serialowa. My Wasze wpisy odnajdziemy i oczywiście na nie odpowiemy.
Za tydzień Wigilia, za dwa tygodnie sylwester, więc "Pazurkiem po ekranie" udaje się już na zasłużoną przerwę świąteczną. Widzimy się 7 stycznia, aczkolwiek nie wykluczam, że będzie w międzyczasie odcinek specjalny – w końcu świąteczne wydania brytyjskich seriali nie skomentują się same.