"The Missing" (1×08): A życie toczy się dalej
Marta Wawrzyn
18 grudnia 2014, 19:48
"The Missing" wróci z 2. sezonem i zupełnie nowymi bohaterami, a tymczasem zakończyła się historia państwa Hughesów. Tylko czy jest to satysfakcjonujący koniec? UWAGA NA BARDZO DUŻE SPOILERY.
"The Missing" wróci z 2. sezonem i zupełnie nowymi bohaterami, a tymczasem zakończyła się historia państwa Hughesów. Tylko czy jest to satysfakcjonujący koniec? UWAGA NA BARDZO DUŻE SPOILERY.
"The Missing" to największa chyba serialowa niespodzianka tej jesieni – zaskakująco mocny miks pełnego zwrotów akcji thrillera z kameralnym dramatem, w którego centrum byli zrozpaczeni rodzice małego Olivera. Wszystko działało świetnie, jak dobrze naoliwiona machina, ale taka w brytyjskim, skromniejszym niż amerykański, stylu. Oryginalny pomysł, perfekcyjnie napisany scenariusz, doskonałe aktorstwo (w szczególności wyróżnić należy Jamesa Nesbitta, serialowego Tony'ego), ogromny ładunek emocjonalny, odważne wkraczanie na terytoria dotąd w serialach omijane (jak pedofilia) – to wszystko sprawiło, że z tygodnia na tydzień "The Missing" coraz bardziej zyskiwało na popularności.
Przed premierą po nowym serialu BBC nie spodziewaliśmy się zupełnie niczego, zaś przed finałem oczekiwania były już ogromne. Czy zostały one spełnione? Zdania na ten temat są podzielone – z tego co zauważyłam publiczność na Wyspach z różnych powodów kręci nosami, a ja jestem absolutnie zachwycona prostotą rozwiązania, na jakie postawiono w finale. I tu, raz jeszcze ostrzegam, zaczynają się SPOILERY.
Podczas gdy Tony, Emily i det. Baptiste jeździli po Europie, układali się z mafiozami i podejrzliwie patrzyli na każdego pedofila, rozwiązanie cały czas znajdowało się tuż przed ich nosem, w Chalons du Bois. I było najprostsze z możliwych – Olly'ego nie odebrał Hughesom żaden pedofil, nie porwała go mafia, winny był jeden zupełnie zwyczajny człowiek, który w dniu meczu reprezentacji Francji popełnił największą głupotę swojego życia i wciągnął w to swojego wysoko postawionego brata. Człowiek, którego Hughesowie znali, bo podczas ich pobytu we Francji cały czas znajdował się w pobliżu.
Czy było to do przewidzenia? I tak, i nie. Kiedy mamy do czynienia z 8-odcinkowym serialem i po siedmiu odcinkach wciąż nie wiadomo w zasadzie nic, każdy chyba zaczyna myśleć, że rozwiązanie zagadki mogło znajdować się cały czas przed naszymi oczami. Wpadło mi to głowy, nie podejrzewałam jednak Alaina, bo na dobrą sprawę nie było poszlak. Nie dało się odgadnąć, że zrobił to, co zrobił. Co ma sens – o wszystkim zdecydował głupi przypadek, a reszty dopełniło ludzkie tchórzostwo.
Takie rozwiązanie pasuje do "The Missing", w końcu od pilotowego odcinka kameralna opowieść o ludzkich emocjach była tu ważniejsza od wątków spiskowo-kryminalnych. Umówmy się, to drugie jest prawie wszędzie. To pierwsze zaś wychodzi nielicznym. I Brytyjczycy znów odwalili kawał świetnej roboty, pokazując dramat dwójki ludzi, którym zawalił się cały świat, tak, jak nigdy by go nie pokazali Amerykanie.
Postawiono na subtelności, spojrzenia, gesty, znaczenia ukryte poza słowami, obrazy warte więcej niż tysiące słów. Takie jak odchodzący od zmysłów Tony pośród rozradowanych kibiców. Zwyczajne życie toczące się swoim torem, kiedy Hughesowie przeżywali największą tragedię, jaka tylko człowieka może spotkać. Przesłuchania, biurokracja, uparty dziennikarz, kolejne kieliszki czerwonego wina. Teraz doszedł do tego wszystkiego sędzia siedzący na konferencji prasowej koło Emily. I ten ciągle powracający rysunek faceta z ogromnymi uszami. Słowa? Cóż, "pożegnaj ode mnie Alaina" zdecydowanie wygrywa z "Domem jest to, co sprawia, że przestajesz czuć się samotny". Tak jak Tony w Rosji wygrywa z końcowymi migawkami z życia (czy w dwóch przypadkach – śmierci) wszystkich bohaterów po kolei. Te krótkie scenki w większości nie były potrzebne. Samobójstwo Vincenta ani mnie ziębi, ani grzeje – to po prostu nie była jego historia, on tu był tylko gościem.
Ale sama końcówka ma niesamowitą siłę rażenia – oto gnany obsesją Tony zawędrował do Rosji, gdzie pośród śniegów wciąż ma nadzieję odnaleźć Olivera, ale jedyne, co znajduje, to zainteresowanie lokalnej policji. Bo przecież nie znaleziono ciała, dzieciak ciągle może żyć. Ojciec Olivera nie ożenił się ponownie, nie znalazł żadnego innego powodu do życia, został gościem z wielkimi uszami (którego najwyraźniej sam narysował na zaszronionej szybie) i dodatkowo jeszcze gęstą brodą, który pojawia się w różnych miejscach i do niczego to nie prowadzi.
A my, jeśli tylko chcemy, możemy się z nim zgodzić, że w zasadzie wciąż nie wiemy wszystkiego na pewno. Że nie doczekaliśmy się zadowalającej konkluzji i z Ollym tak naprawdę mogło stać się cokolwiek. Jedyne, co ma Tony, to słowa Alaina. Jedyne, co mamy my, to słowa rumuńskiego gangstera i spojrzenie rzucone przez Georgesa w głąb bagażnika. Wystarczy? Może tak, a może nie. Nie zasugerowano nam niczego jednoznacznie, nie wiemy niczego na 100%. Niby wiemy wszystko na 99%, ale zawsze pozostaje ta nutka niepewności, że może jednak Tony nie oszalał, a Georges strzelił sobie w łeb, bo wiedział coś, czego nie chciał powiedzieć.
I właśnie dlatego jestem finałem "The Missing" zachwycona, tak jak niektórzy są nim rozczarowani. Dopuszczam możliwość, że to Tony ma rację, choć zdrowy rozsądek mi podpowiada, że jej nie ma. Na pewno jednak każde rozwiązanie zagadki zniknięcia Olivera zawierające handel dziećmi, siatkę pedofilów albo spisek przeciwko ludzkości uznałabym za banalne. Człowiek, który popełnił straszną w skutkach głupotę i przez osiem lat musiał z tym żyć, to coś prawdziwego. Brutalnego. Coś, w co mogę uwierzyć.
Nie wiem, czy "The Missing" będzie w stanie powtórzyć sukces w przyszłym sezonie, ale po tym finale zdecydowanie poszybowało w górę na mojej liście najlepszych serialu 2014 roku. To było zakończenie idealnie pasujące do serialu, który od początku nie obiecywał nam niczego – ani żadnych konkluzji, ani odpowiedzi, ani końca tego całego koszmaru.