10 najlepszych seriali 2014 roku wg Michała Kolanki
Michał Kolanko
27 grudnia 2014, 19:03
To był świetny rok pod względem jakości i ilości seriali, chociaż niekoniecznie z przyczyn, dla których byśmy się tego spodziewali dokładnie 12 miesięcy temu.
To był świetny rok pod względem jakości i ilości seriali, chociaż niekoniecznie z przyczyn, dla których byśmy się tego spodziewali dokładnie 12 miesięcy temu.
Niektóre produkcje, na które w zasadzie nikt nie stawiał, okazały się znakomite w swoich niszach ("Outlander"). Niektóre okazały się ambitnymi porażkami ("Halt and Catch Fire"). Niektóre okazały się całkowitymi porażkami ("Tyrant" czy "The Strain"). W kilku przypadkach poziom w zaskakujący sposób wzrósł – jak przy "Homeland", które z momentami karykaturalnej opowieści o romansie Carrie i Brody'ego stało się wciskającą w fotel historię pewnego – fikcyjnego, ale przerażająco prawdziwego – epizodu globalnej wojny z terroryzmem. Inne to było po prostu rozczarowanie, jak ostatni sezon "The Killing".
No i był jeszcze "True Detective", serial zdecydowanie odstający od reszty poziomem, głębią i wyrafinowaniem. Koniec tej listy mogłem napisać już w marcu.
To na pewno był dobry rok dla HBO, które na różnych poziomach – komedii, nowych projektów, kontynuacji sprawdzonych projektów, ekspansji w Polsce ("Wataha") – pokazało, że rozdaje teraz karty w globalnej rozrywce. Dla Netfliksa to był kolejny rok ekspansji. Dla seriali – kolejny, w którym stawały się najważniejszym elementem popkultury. Kreatywność odbiorców, remiksy, przeróbki, parodie, memy – to wszystko było niezwykłe i zmieniało to, jak odbieramy i "przeżywamy" seriale.
To był także rok indywidualności. Nic Pizzolatto swoim talentem przesunął jeszcze jedną granicę jakości w telewizji. Steven Soderbergh przesunął granicę, jeśli chodzi o formę, chociaż "The Knick" przecież nie jest też rozczarowaniem pod względem treści. Jest jeszcze Frank Underwood, najczęściej pojawiająca się postać serialowa na okładkach polskich tygodników.
Znalezienie 10 najlepszych seriali tego roku było jednocześnie łatwe i trudne. Łatwe, bo nie miałem wątpliwości, że numer jeden to będzie "True Detective". Trudne, bo wiedziałem, że wielu rzeczy nie oglądałem (jak seriali brytyjskich – "The Missing" czy "The Honourable Woman"). No i przede wszystkim dlatego, że mimo wszystko dobrych rzeczy w tym roku było bardzo dużo. Nie starczyło już na przykład miejsca dla "The Walking Dead". Choć w 2014 ten serial był zdecydowanie na fali wznoszącej, to jakoś nie mogę stwierdzić, że całość jeszcze działa w sposób, który gwarantowałby miejsce na liście. Nie ma też "Arrow", bo chociaż lubię ten serial, to jednak to tylko czysta rozrywka bez większych ambicji. Podobnie jest z bardzo inteligentnym i przezabawnym "Silicon Valley".
A oto i pierwsza dziesiątka.
10. "The Leftovers". Nawet jeśli uznamy ten projekt za ambitną porażkę, to i tak nie można mieć wątpliwości, że historia o świecie, w którym zniknęło nagle 2% populacji, jest na swój sposób unikalna i wciągająca. To jest z pewnością jeden z najciekawszych seriali postapokaliptycznych w historii – ze względu na sposób, w jaki opowiada się o życiu ludzi po tejże apokalipsie. Każdy kogoś w tym serialu stracił, a the departure jest uniwersalnym symbolem nagłego odejścia i straty. Mimo licznych wad, to nadal jeden z najciekawszych seriali roku.
9. "Mad Men". To nie był rok Dona Drapera, ale wciąż przywiązanie do szczegółów i sposób opowiadania historii wyróżniają "Mad Men" na tle innych. Ten serial nadal wciąga – już nie tak bardzo jak kiedyś, ale może
dlatego, że konkurencja się tak bardzo zaostrzyła.
8. "Veep". Najbardziej realistyczny serial polityczny roku to także najlepsza komedia o polityce. Nie ma w tym paradoksu, bo "Veep" w niebywale cyniczny, brutalny wręcz sposób pokazuje totalny chaos, jakim jest prawdziwa polityka. Postacie z tego serialu są niekiedy bardziej brutalne niż Frank Underwood. I jednocześnie pokazano wszystko ze swego rodzaju wdziękiem, którego bardzo brakuje w innych produkcjach komediowych.
7. "The Knick". To nie jest zwykły serial o lekarzach. I nie tylko dlatego, że jego akcja toczy się na w Nowym Jorku z przełomu XIX i XX wieku, gdy medycyna była cały czas nauką mocno eksperymentalną, do tego stopnia iż szczegóły są szokujące dla współczesnego widza. Ten serial to przede wszystkim eksperymenty z formą. Zdjęcia, montaż, a także gra Clive'a Owena sprawiają, że "The Knick" trudno zapomnieć. Steven Soderbergh pokazał ogromny kunszt reżyserski, szkoda tylko, że treść nie była równie efektowna.
6. "House of Cards". Frank Underwood powrócił. I nie było to rozczarowanie, chociaż nie da się ukryć, że 2. sezon jest nieco słabszy niż pierwszy. Kilka wątków było ewidentnymi wpadkami, całość była jeszcze bardziej oderwana od politycznej rzeczywistości i jeszcze mniej realistyczna niż pierwszy sezon. Ale serial nadal ma w sobie moc przyciągania, której nie ma zbyt wiele produkcji w tym roku. Nie tylko dzięki Frankowi, ale także Claire Underwood.
5. "Homeland". To jedno z największych zaskoczeń tego roku. "Homeland" to serial, który przestał budzić emocje. Ale stał się – mimo potknięć – piekielnie wciągającą opowieścią o terroryzmie i współczesnym świecie. I jednocześnie to serial zaskakująco aktualny, który dotyka problemów znanych z czołówek gazet i jedynek głównych światowych portali. Drony, relacje USA z Pakistanem, wojna w Afganistanie, islam, rola mediów w tym wszystkim – o tym też jest "Homeland".
4. "Hannibal". Bryan Fuller miał swój pomysł na pokazanie postaci Hannibala Lectera. Drugi sezon jego serialu okazał się jeszcze bardziej mroczny, jeszcze bardziej przerażający i jednocześnie jeszcze bardziej wystylizowany niż pierwszy. Styl to kluczowa cecha "Hannibala", wyróżniająca go na tle wszystkich innych produkcji o tej, wydawałoby się, wyeksploatowanej do granic postaci.
3. "Gra o tron". Gdy już wydawało się, że "Gra o tron" traci powoli swój impet, okazało się, że czwarty sezon jest najlepszy ze wszystkich dotychczasowych. Odcinki takie jak "The Mountain and the Viper" czy też "The Laws of Gods and Men" spowodowały, że to jeden z najlepszych seriali roku. Nawet wielowątkowa, wymuszona obfitością materiału struktura serialu nie przeszkadzała już tak bardzo. "Gra o tron" stała się globalnym fenomenem, którego znaczenia nie da się przecenić.
2. "Person of Interest". Trudno znaleźć serial, który z sezonu na sezon byłby coraz lepszy. I to cały czas, niemal bez potknięć. Taki jest "PoI" – jeden z najinteligentniejszych obecnie seriali, który w strawnej dla widza formie podejmuje kluczowe tematy dzisiejszych czasów, takiej jak masowa inwigilacja, cyberterroryzm. To serial, który z całą pewnością jest czymś więcej niż tylko atrakcyjnie opakowaną strzelaniną, z której John Reese wychodzi zawsze zwycięsko. Jak pisał niedawno Jacek Dukaj, najciekawsze rzeczy w "Person of Interest" dzieją się w tle. Pytania o współczesny świat, sztuczną inteligencję, prywatność w sieci, rządowe programy inwigilacyjne, a także o moralne wybory między w strefie szarości między dobrem a złem. To inteligentny i cały czas zaskakujący widza serial, który niemal z każdym odcinkiem jest coraz lepszy.
1. "True Detective". Już w marcu było dla mnie jasne, że to będzie serial roku, niezależnie od tego, co pojawi się później. Nic Pizzolatto, Cary Joji Fukunaga oraz oczywiście Matthew McConaughey i Woody Harrelson stworzyli hipnotyczną mieszankę, nowe spojrzenie na temat, który w telewizji podejmowany był już wielokrotnie. Śledztwo w sprawie seryjnego mordercy pokazuje świat, który rozpadł się dawno na kawałki i którego sensu nie da się już posklejać. Serial idealnie łączy wyrafinowaną formę z zaskakującą, chociaż totalnie nihilistyczną, przerażającą, brudną, ale jednak wciągającą treścią. I to na dziesiątkach poziomów, literackich i kulturowych, które można było później analizować i o których można było rozmawiać. Poszukiwania znaczeń kolejnych elementów układanki – takich jak Carcosa – wypełniały czas między kolejnymi odcinkami.
Ten serial pokazał nowe oblicze telewizji i stał się automatycznie jednym z kamieni milowych dla całej branży. I to niezależnie od tego, co zobaczymy w 2. sezonie. "Time is a flat circle" – mówił Rust Cohle. I trudno to zapomnieć.