Z nosem przy ekranie #54: Noworoczne porządki
Bartosz Wieremiej
3 stycznia 2015, 19:02
Zostało kilka spraw do poruszenia, trzeba też trochę powspominać. Poszczególne fragmenty wymykać się będą zwyczajowej formule, ale tak to już bywa, że niektóre rzeczy trudno dopasować do schematu. Spoilery.
Zostało kilka spraw do poruszenia, trzeba też trochę powspominać. Poszczególne fragmenty wymykać się będą zwyczajowej formule, ale tak to już bywa, że niektóre rzeczy trudno dopasować do schematu. Spoilery.
Przespałem prawie całego sylwestra. Poważnie. Przypadkiem. Miałem grać "w grę" – nie był to "Tomb Raider" – albo coś obejrzeć. Już nie pamiętam, co dokładnie planowałem włączyć. Pewnie jeden z tych seriali, do których ciągle się zabieram i nigdy nie jestem w stanie przetrwać nawet pierwszych kilku minut.
Zresztą wszystko było już przygotowane – domowy kot jakoś się pogodził z brakiem zbędnej aktywności i sprytnie zajął większość dostępnej przestrzeni. Za oknem bawiono się petardami, co zupełnie zrozumiałe – miłośnicy ich odpalania trenowali pod moim blokiem przez ostatnie kilka dni. W idealnym świecie oznacza to, że zagłuszenie np. telewizyjnym szumem jest wręcz niezbędne.
Ostatecznie nie było miejsca na telewizję, co podobno podkreśliło wyjątkowy charakter samej nocy – tak przynajmniej twierdzą inni. Ja z kolei żałuję, że owo świętowanie nie zakończyło się zaśnięciem przed telewizorem np. w momencie, gdy któryś z prowadzących jeden z telewizyjnych sylwestrów próbował rozbawić publiczność nieśmiesznym żartem. Byłaby to idealna puenta dla pożegnanego już 2014 roku.
Zapomniałem wspomnieć…
…o świątecznym odcinku "Doktora Who", a przynajmniej o czymś więcej niż o pojawiających się w nim informacjach dotyczących zwyczajów żywieniowych niektórych przedstawicieli rodziny jeleniowatych.
W trakcie emisji "Last Christmas" dało się odczuć, że jest to odcinek specjalny i świąteczny. Równocześnie starano się widza nie tylko rozbawić, ale także przestraszyć i zasmucić. Były więc sny o snach i w snach, fantastyczny Mikołaj (Nick Frost) oraz potworki, które statystowały wcześniej na co najmniej kilku planach filmowych. Powrócił Strax, a dokładniej Dan Starkey, czyli aktor grający Straksa (i pozostałych Sontaran) – tym razem bez broni i charakterystycznego podejścia do życia, ale za to z parą szpiczastych uszu. Danny Pink (Samuel Anderson) też wpadł na kilka chwil, a Doktor (Peter Capaldi) i Clara (Jenna Coleman) wreszcie wyjaśnili sobie kilka rzeczy. Patrząc na to, jak rozwinęły się i na jakim etapie są relacje tych dwojga, nie mogę się doczekać nowej serii. To szalenie interesujący moment na wyprawę w poszukiwaniu nowych przygód.
Jakiś czas temu wróciło również "Hart of Dixie" i gdyby puszczono mi jedynie pierwsze kilka minut "Kablang", też byłbym zadowolony. Po prostu niech słońce świeci z ekranu, aligatory hasają sobie swobodnie, a wszystko w Bluebell będzie dobrze. Niech mieszkańcy szaleją w najlepsze, Crickett (Brandi Burkhardt) dalej robi serialowe maratony, a w rzeczywistości nieistniejąca bluebellska OSP i tak prowadzi jakieś ćwiczenia.
Z żalem…
…przychodzi nam pożegnać Edwarda Herrmanna. I za każdym razem, gdy przychodzi pożegnać aktora, którego kariera trwała kilkadziesiąt lat, dziwnie brzmi sprowadzanie całego nagromadzenia ról i osiągnięć, do tylko tej jednej, którą się kojarzy.
Nic jednak na to nie poradzę. "Gilmore Girls" należy do najważniejszych dla mnie produkcji, a grany przez Herrmanna Richard Gilmore zawsze był jedną z moich ulubionych postaci. We wszystkich sezonach Richard płynnie przechodził od młodzieńczej radości, przez stoicki spokój, aż po nagłe wybuchy złości. Bywał troskliwy i czuły, ale również chłodny czy niesprawiedliwy w ocenach. Czasami wtapiał się w tło, by za moment znaleźć się w samym centrum danej sceny. Kiedy już uwaga skupiała się na nim, trafiały się tak wspaniałe momenty, jak ten:
Przez 7 sezonów jego obecność lub nie miała wielki wpływ na przebieg piątkowych kolacji, a jeśli nie rozumiecie jeszcze, na czym polegał fenomen tejże rodzinnej tradycji, to spójrzcie na poniższy filmik:
RIP, Mr. Herrmann.
W ostatnim czasie zabrzmiało…
…mnóstwo różnych rzeczy, z czego większości i tak nie pamiętam, a niektórzy starali się śpiewać w trakcie telewizyjnych sylwestrów w rozmaitych miejscach na ziemi – podobno z różnym skutkiem.
Lecz nie o wokalistach zmagających się z mrozem i kiepską pogodą chciałem wspomnieć, a o jednym utworze, którego bardzo mi w ostatnim roku brakowało. Nie mógł on zabrzmieć, bo obecność nowego Doktora oznaczała pojawienie się nowego motywu muzycznego. I choć to, co przygotowano dla Dwunastego, brzmi świetnie, to w niektórych momentach w trakcie trwania 8. serii, przynależne Jedenastemu (Matt Smith) "I am the Doctor", samo rozbrzmiewało w głowie.
Na marginesie…
…jedno jest pewne: 2015 rok pełen będzie kiepskich żartów dotyczących "Powrotu do przyszłości". Poza tym przykrym faktem nie mam nic: ani konkretnej produkcji, na którą specjalnie czekam, ani wyjątkowego wydarzenia telewizyjnego wartego wzmianki, ani nawet postanowienia noworocznego. Dwanaście miesięcy temu zderzenie z nowym rokiem wyglądało zupełnie inaczej.
A tymczasem…
…telewizyjna codzienność płynie sobie dalej. W "Hawaii Five-0" pojawił się dziwnie szepczący detektyw, który chyba jest miłośnikiem prowadzenia naprawdę kiepskich narracji. Ponadto młodzi ludzie padali ofiarą złych starszych ludzi oraz własnej głupoty, a i nie unikano powielania takich bredni jak wyczytywanie prawdy z oczu. Z drugiej strony miłośniczki różowych rękawic bokserskich tłukły McGarretta (Alex O'Loughlin) aż miło, ocean był oceanem, a Kamekona (Taylor Wily) wciąż sprzedawał krewetki.
Tradycyjnie już dajcie znać, jak Wam minęły ostatnie dni. Piszcie w komentarzach, tweetujcie, obserwujcie mnie oraz Serialową na Twitterze, a jak coś fajnego oglądacie i chcecie się tym podzielić, używajcie w tweetach hashtagu #serialowa.
Do przyszłego tygodnia!