16 nowych seriali, na które czekam najbardziej
Marta Wawrzyn
4 stycznia 2015, 14:02
16. "The Odd Couple" (19 lutego)
Tutaj nie spodziewam się cudu. Spodziewam się kolejnej komedii z Matthew Perrym, która zostanie skasowana po jednym sezonie. "The Odd Couple" to klasyczny sitcom, z wszystkimi jego wadami i zaletami – czyli coś, co w zasadzie uchowało się już tylko w CBS-ie. Serial stanowi remake sitcomu nadawanego w latach 70.
Bohaterami są dwaj niepasujący do siebie współlokatorzy – Matthew Perry gra bałaganiarza Oscara Madisona, a Thomas Lennon dziwaka i pedanta Feliksa Ungera. W serialu pojawią się też m.in. Wendell Pierce, Lindsay Sloane i Lauren Graham – ta ostatnia w roli byłej żony Oscara. Trailerów wciąż nie ma, możemy tylko zgadywać, co zobaczymy na ekranie. Ale skoro zobaczymy Matthew Perry'ego, na pewno ten serial sprawdzę.
15. "Backstrom" (22 stycznia)
Policyjny procedural to nie mój typ serialu, ale jak miałabym nie obejrzeć choćby pilota serialu, w którym Rainn Wilson gra pełnego chropowatego wdzięku detektywa policji? Backstrom to w zasadzie kolejny doktor House, ale nic nie szkodzi. Jeśli będzie dobrze zagrany – a wygląda na to, że będzie – i przyzwoicie napisany, serial o nim powinien sprawiać frajdę.
Miłą odmianą jest też umieszczenie akcji w Portland, a nie Nowym Jorku czy innym miejscu, które widzieliśmy setki razy na ekranie. Ważne jest też to, że nie jest to kolejny typowy amerykański procedural, to kryminał oparty na szwedzkich książkach Leifa G.W. Perssona. A Szwedzi, jak wiadomo, potrafią.
14. "The Slap" (12 lutego)
Remake australijskiego serialu o strasznych i skomplikowanych skutkach policzka wymierzonego przez kogoś dorosłego nieznośnemu dziecku znajomych. Pierwsze promo wypuszczone przez NBC sugeruje, że będą straszne dramaty, wrzaski, dużo "dziania się". To dość dziwny pomysł na promowanie serialu, który w oryginale był skromnym dramatem skupiającym się na relacjach międzyludzkich.
Niepokoi mnie też Melissa George w obsadzie, i to dokładnie w tej samej roli, matki chłopca, który został spoliczkowany. Uwielbiam ją, ale granie tych samych ról to nie najlepszy pomysł, udowodnił to ostatnio David Tennant w "Gracepoint".
Niemniej jednak oryginał jest świetny, amerykański pilot wyreżyserowała Lisa Cholodenko, a w obsadzie obok Melissy znajdują się Uma Thurman, Peter Sarsgaard, Thandie Newton i Zachary Quinto. To wszystko są powody do optymizmu. Oczywiście w USA nikt "The Slap" nie obejrzy, bo na czwartkową machinę zwaną Shondalandem i Uma Thurman nie pomoże, ale jest nadzieja, że dostaniemy po prostu udany serial. Oryginał miał 8 odcinków i nie widzę powodu, aby remake miał być dłuższy.
13. "Secrets and Lies" (1 marca)
Pięć lat temu pewnie ten serial byłby bardzo wysoko na mojej liście, choćby dlatego, że główne role grają Ryan Phillippe i Juliette Lewis. W tym roku nie jest – być może niesłusznie. Ale nie chce opuścić mnie wrażenie, że to po prostu nic nowego. I wcale nie chodzi o to, że to też jest remake australijskiego serialu – jeśli nie widziało się oryginału, to żaden problem. Po prostu nie potrafię tu dostrzec ani jednej świeżej nutki.
Ryan Phillippe gra w "Secrets and Lies" faceta, który znajduje ciało chłopca i staje się podejrzany o morderstwo. Ponieważ zagrożona jest jego rodzina i reputacja, nie ma innego wyjścia, jak znaleźć prawdziwego mordercę. W rolu ścigającej go policjantki zobaczymy Juliette Lewis – i ta dwójka w zasadzie wystarczy, żebym chciała sprawdzić, co z tego wyszło.
12. "One Big Happy" (17 marca)
Brak trailerów na kilka tygodni przed premierą jest naprawdę irytujący. Ale znów – jestem ciekawa, co z tego wyjdzie. "One Big Happy" to komedia, za którą stoi m.in. Ellen DeGeneres. Pomysł jest dość pokręcony: Lizzy (Elisha Cuthbert, "Happy Endings") i Luke (Nick Zano, "2 Broke Girls") są dobrymi przyjaciółmi od dziecka. Ona jest lesbijką, on heteroseksualnym facetem. Ponieważ żadne z nich nie może znaleźć miłości, postanawiają mieć razem dziecko. Problem pojawia się, kiedy Luke zakochuje się w innej kobiecie.
Nie wiem, co z tego wyjdzie, być może totalny banał. Ale będę oglądać ze względu na osobę twórczyni, jak i Elishę Cuthbert, którą uwielbiałam w "Happy Endings".
11. "DIG" (5 marca)
Produkcje USA Network z zasady do mnie nie trafiają – wszystkie wyglądają jak wycięte z tego samego szablonu i na dodatek nie jest to szablon, który mi odpowiada. Ale "DIG" wygląda na coś więcej. Widać w tym rozmach, wielką przygodę, potencjalnie ciekawy spisek. Głównym bohaterem ma być Peter, agent FBI, który stacjonuje w Jerozolimie, gdzie prowadzi śledztwo ws. śmierci pani archeolog. W ten sposób trafia na ślady spisku, sięgającego początków naszej ery.
Agenta gra Jason Isaacs, którego ostatnio widzieliśmy w "Awake", w obsadzie jest też m.in. Anne Heche. Jednym z autorów projektu jest Gideon Raff, twórca izraelskiego serialu, na którym oparto "Homeland". Ciekawe jest też to, że pilot serialu został nakręcony w Izraelu – niestety tylko pilot, bo potem ekipa wyjechała w bezpieczniejsze miejsca, tj. do Chorwacji i Nowego Meksyku. Trzymam kciuki, żeby ten projekt się udał, mimo przeszkód, które napotkano w trakcie zdjęć.
10. "Battle Creek"
Jeszcze jeden klimatyczny – no, miejmy nadzieję, że klimatyczny – kryminał, dziejący się w małym miasteczku. Nie wiem, czy bym to oglądała, gdyby nie osoby twórców. Czyli Vince Gilligan ("Breaking Bad") i David Shore ("Dr House"), którzy zabiorą nas do Battle Creek w stanie Michigan, gdzie porządku pilnuje dwóch detektywów. Panowie ciągle mierzą się z pytaniem, czy lepiej walczyć z przestępczością przy pomocy cynizmu, oszustwa i zdrady czy raczej prawdy i zaufania.
Trailera nie ma, jest kilka zdjęć, wiemy też, że w obsadzie znajdują się Dean Winters, Josh Duhamel i Kal Penn. Gdyby nie nazwiska twórców, pewnie tego serialu nie byłoby na liście – choćby dlatego, że za mało w tej chwili o nim wiem. Miejmy nadzieję, że duet Gilligan i Shore rzeczywiście wyprodukował coś wartościowego.
9. "Wayward Pines" (14 maja)
Tyle razy już słyszałam, że to ma być nowe "Twin Peaks", iż czuję się od "Wayward Pines" – serialu M. Nighta Shyamalana na podstawie książki Blake'a Croucha – skutecznie odstraszona. Bo to jakaś kompletna bzdura, "Twin Peaks" jest i będzie tylko jedno, a na dodatek trailer "Wayward Pines" wygląda raczej przeciętnie, jak serial środka, klimatem troszkę przypominający "Twin Peaks".
Opis też brzmi tak sobie (choć to jeszcze nic nie znaczy): do miasteczka Wayward Pines w stanie Idaho przybywa agent Secret Service Ethan Burke, poszukujący zaginionej agentki. I oczywiście okazuje się, że nic nie jest takie, jakim się wydaje, a bohater zamiast odpowiedzi znajduje tylko więcej pytań.
Tak czy siak pewno "Wayward Pines" sprawdzę, choćby ze względu na obsadę. Jest tu Matt Dillon, są Melissa Leo, Toby Jones, Terrence Howard, Juliette Lewis, Carla Gugino. Warto też podkreślić, że 1. sezon ma liczyć 10 odcinków – czyli w sam raz. A premiera ma się odbyć równocześnie w 125 krajach świata, w tym również w polskim FOX-ie.
8. "Odyssey" (5 kwietnia)
Po tej produkcji NBC spodziewam się wszystkiego i niczego. Na pewno opis brzmi nieźle i jak na NBC całkiem ambitnie. "Odyssey" ma być thrillerem strukturą przypominającym film "Traffic" Soderbergha.
Akcja będzie kręcić się wokół międzynarodowego spisku, w który uwikłane są trzy osoby: żołnierka, prawnik korporacyjny i polityczny aktywista. Po tym jak amerykańscy żołnierze zabili ważną osobę z Al Kaidy w Afryce Północnej, sierżant Odelle Ballard (Anna Friel, znana z "Pushing Daisies") odkrywa, że jedna z amerykańskich korporacji finansuje terrorystów. Zanim zdąży o tym komukolwiek powiedzieć, jej oddział zostanie zaatakowany. Do układanki dojdzie jeszcze nowojorski prawnik, który pracuje nad fuzją z firmą, którą Odelle podejrzewa o finansowanie terrorystów, oraz aktywista, który twierdzi, że odkrył wielki spisek wojskowo-przemysłowy.
Sama tematyka wydaje się już raczej wyświechtana, ale to nie będzie miało najmniejszego znaczenia, jeśli serial okaże się dobrze napisany, wciągający i przemyślany pod względem struktury. Trochę szkoda, że NBC jeszcze nie wypuściło żadnego trailera, ale cóż, zdjęcie Anny Friel w mundurze na pewno nie działa tutaj na niekorzyść.
7. "American Crime" (5 marca)
Nowy serial ABC, którego autorem jest scenarzysta "12 Years a Slave" z opisu wygląda jak coś, co nadaje się raczej do kablówki niż stacji ogólnodostępnej. "American Crime" skupiać się będzie morderstwie na tle rasowym i dotyczącym go procesie sądowym. Rzecz dzieje się w Kalifornii, zobaczymy punkt widzenia rodzin ofiar, oskarżonych i innych osób uwikłanych sprawę. Jedną z głównych ról gra Felicity Huffman, co samo w sobie jest rekomendacją.
Nie ma sensu oceniać seriali na podstawie trailerów – bywało już tak, że fatalne seriale miały świetne trailery, zdarzyło się też wiele odwrotnych przypadków – ale ten rzeczywiście mi się podoba. Wydaje się, że jest całkiem duża szansa na pełnokrwisty dramat z przemyślanym scenariuszem i w doskonałej obsadzie.
6. "The Last Man on Earth" (1 marca)
To będzie albo serial genialny albo niewyobrażalnie głupi lub/i nudny. Na razie to wygląda jak bardzo dziwna rzecz – komedia o zupełnie zwyczajnym gościu, który miał zupełnie zwyczajne życie, ale to się skończyło. Bo oto pozostał sam na Ziemi. Inni ludzie gdzieś poznikali – z trailera nie wynika, co się z nimi stało, ale widać wyraźnie, że ten facet jest zupełnie sam i jak na razie całkiem mu z tym dobrze.
Nie mam pojęcia, czy to może być interesujące, jeśli będzie trwało dłużej niż 4 minuty, ale ponieważ ostatni człowiek na Ziemi ma on twarz Willa Forte, którego uwielbiam bezgranicznie, bardzo, ale to bardzo bym chciała, żeby projekt wypalił. Choć jego szanse oceniam najwyżej na 50/50.
Nie mam też pojęcia, czy to dobrze, czy źle, że obsada serialu się powiększa. Początkowo był w niej tylko Forte, potem ogłoszono, że dołączyli kolejni aktorzy. Przy czym nie wiemy, jakie będą oni grać role – albo będą pojawiać się w retrospekcjach, albo ostatni człowiek na Ziemi okaże się wcale nie taki ostatni. Albo jedno i drugie. Nie wiem. Ale czekam z niecierpliwością.
5. "Togetherness"/"Bliskość" (11 stycznia w USA, 12 stycznia w Polsce)
HBO w ostatnich latach stawia na kameralne produkcje z pogranicza komedii i dramatu, zatrudnia niezależnych twórców – i świetnie! Nie mogłabym być bardziej na "tak". "Bliskość" na pewno będzie dobrze pasować do "Spojrzeń" i "Dziewczyn", a na dodatek będzie w Polsce dostępna dzień po amerykańskiej premierze.
Twórcami serialu są bracia Duplass, Mark Duplass występuje w jednej z głównych ról. Ma to być serial o małżeństwie z Los Angeles (Melanie Lynskey i wspomniany Mark Duplass), które stara się odzyskać dawną iskrę. Stanie się to jeszcze trudniejsze, kiedy wprowadzą się do nich znajomi.
Cała reszta jest w zasadzie niewiadomą, ale trailer sugeruje, że możemy spodziewać się tutaj skromnej oprawy, niezłych dialogów i aktorstwa na najwyższym poziomie. W obsadzie znajduje się jeszcze Amanda Peet, która ostatnio nie miała szczęścia do ról w serialach. Oby tym razem udało jej się trafić.
4. "Marvel's Agent Carter" (6 stycznia)
"Agenci T.A.R.C.Z.Y." sprawili, że straciłam zaufanie do mariażu Marvela i ABC, ale i tak czekam z niecierpliwością – na szczęście już niedługo! – na serial o agentce Carter. Ja ją po prostu uwielbiam! Hayley Atwell jest wyrazista, przepiękna i niesamowicie prezentuje się w ciuchach i makijażu w stylu retro. Z chęcią zobaczę, jak pokazuje facetom, co potrafi – zwłaszcza że w tamtych czasach mało który facet się tego spodziewał ze strony kruchej istotki płci przeciwnej.
Zgodnie z oficjalnym opisem akcja serialu rozpocznie się w 1946 roku. Agentka Carter pracuje wtedy dla tajnej organizacji SSR (Strategic Scientific Reserve) i wykonuje misje dla Howarda Starka, starając się jednocześnie normalnie funkcjonować po utracie miłości swojego życia. Aktorsko serial na pewno da radę – w końcu widzieliśmy już Hayley Atwell w tej roli w filmach o Kapitanie Ameryce, wiemy, że potrafi – teraz tylko módlmy się, żeby scenariusz nie nawalił. I będzie dobrze.
3. "Daredevil" (10 kwietnia)
Trochę niezręcznie umieszczać tak wysoko serial, znany na razie tylko z paru zdjęć promocyjnych, i to prezentujących się tak sobie. Ale niech będzie. W końcu to Netflix – Netflix, który podpisał z Marvelem umowę na 5 seriali o superbohaterach. Najpierw będzie Daredevil, potem Jessica Jones i Luke Cage, a następnie Iron Fist. Na koniec cała czwórka ma się spotkać w miniserialu "The Defenders". Wiadomo już, że Jessicę Jones zagra Krysten Ritter, a Luke'a Cage'a – Mike Colter. Iron Fist pozostaje wciąż jeszcze nieobsadzony.
Sam "Daredevil" – w którym główną rolę gra Charlie Cox z "Zakazanego imperium", a na drugim planie pojawią się też Scott Glenn, Elden Henson, Deborah Ann Woll czy Rosario Dawson – teoretycznie zapowiada się wyśmienicie. Jeph Loeb z Marvela, a także twórca serialu, Steven S. DeKnight, oraz Charlie Cox trochę ostatnio opowiedzieli o tym, co nas czeka. Przede wszystkim "Daredevil" będzie opowiadał historię jak na Marvela bardzo lokalną, to znaczy dziejącą się w Nowym Jorku, w dzielnicy, gdzie dorastał Matt Murdoch.
Produkcja bardziej przypominać będzie kryminał niż serial o superbohaterze. Będzie to bardzo realistyczna opowieść, bez latania w powietrzu i "magicznych młotków". Twórcy chcieliby, aby klimatem "Daredevil" przypominał raczej "The Wire" niż typowy serial o superbohaterach; serial ma być bardziej mroczny i brutalny niż inne produkcje Marvela. Brzmi nieźle, prawda? Dla mnie brzmi.
2. "Bloodline" (20 marca)
Znów – nie ma wielu materiałów promocyjnych, mamy tylko kilka zdjęć i teaser. Ale i tak czekam na "Bloodline" z dużo większą niecierpliwością niż na seriale, które znam z dziesiątek zapowiedzi. Bo Netflix, wiadomo. Ale dobrze kojarzy mi się też obsada – Kyle Chandler, Ben Mendelsohn, Linda Cardellini – oraz producenci serialu, którzy kiedyś stworzyli "Damages". Jeśli ci ludzie zapowiadają, że to będzie mroczny thriller, nie mam powodów, żeby im nie wierzyć.
Sam opis nie prezentuje się jak coś, co odmieni losy świata albo przynajmniej telewizji – otóż bohaterami "Bloodline" są członkowie rodziny z Florydy, których najgorsze sekrety wychodzą na jaw, kiedy uważany za czarną owcę syn wraca do domu. Brzmi to dość enigmatycznie, ale diabeł, jak wiadomo, tkwi w szczegółach. Czyli musi być dobry scenariusz, musi być aktorstwo na przyzwoitym poziomie i musi być klimat – i ja to kupię.
1. "Better Call Saul" (8 lutego)
Nie mogło być innego serialu na pierwszym miejscu. Gdyby to był ranking na cały rok, Saula Goodmana prawdopodobnie wyprzedziłby HBO-owski "Westworld", który ma Anthony'ego Hopkinsa i androidy w przebraniu kowbojów – bardzo trudno będzie komukolwiek to przebić – ale to tylko ranking na najbliższe miesiące. A ja Saula uwielbiam, odkąd tylko zawitał do "Breaking Bad", a Boba Odenkirka uważam za jednego z najbardziej wszechstronnych aktorów, który spokojnie może pociągnąć własny serial przez lata. Poza tym ważne jest to, że "Better Call Saul" w 80% robi ta sama ekipa co "Breaking Bad". Musi się udać, nie ma bata.
Obejrzyjcie koniecznie promo u góry, bo z powodu świąt jeszcze nie mieliśmy go okazji na Serialowej zaprezentować, a tak się składa, że zawiera sporo nowych scen. A dla tych, którzy ominęli poprzednich dwadzieścia artykułów na ten temat, krótkie wyjaśnienie, cóż to takiego "Better Call Saul". Serial jest spin-offem "Breaking Bad", główny bohater to Saul Goodman (Bob Odenkirk), ale w czasach zanim jeszcze stał się Saulem Goodmanem, genialnym prawnikiem, który łączy w sobie najlepsze cechy klauna i kryminalisty. Kiedy go poznamy – w 2002 roku – będzie małomiasteczkowym prawnikiem o nazwisku Jimmy McGill.
Akcja serialu zacznie się sześć lat przed tym, jak Saul spotkał Waltera White'a, ale "Better Call Saul" nie będzie prequelem "BB", będzie swobodnie skakać po osi czasu. W serialu na pewno pojawiać się będzie Jonathan Banks jako Mike Ehrmantraut, możliwe, że będą też wpadać inne postacie z "Breaking Bad", w tym również Walt i Jesse.