Pazurkiem po ekranie #56: I znów ta dramaturgia!
Marta Wawrzyn
7 stycznia 2015, 18:41
Cotygodniowy przegląd "Żony idealnej" powraca! Ale cóż zrobić, skoro "Żona idealna" znów błyszczała bardziej niż cokolwiek innego. Uwaga na spoilery – także z "Revenge" i finału "The Comeback".
Cotygodniowy przegląd "Żony idealnej" powraca! Ale cóż zrobić, skoro "Żona idealna" znów błyszczała bardziej niż cokolwiek innego. Uwaga na spoilery – także z "Revenge" i finału "The Comeback".
Uff, wreszcie! Wreszcie świat obudził się do życia po absurdalnie długim świętowaniu, a wraz ze światem seriale. Ostatnie dwa tygodnie były straszne, ani newsów, ani ekscytujących nowych odcinków – przespałam całe świąteczne "Downton Abbey" z wyjątkiem momentu, kiedy pojawia się Matthew Goode i wygląda jeszcze lepiej niż zwykle – ani fanowskich filmików, niczego nie było. Bardzo nam miło, że i tak odwiedzaliście w tym czasie Serialową, choć w zasadzie nie wiemy czemu.
Jeszcze w roku poprzednim pożegnaliśmy Valerie Cherish…
…tym razem chyba już na zawsze. Wielka szkoda, bo 2. sezon podobał mi się dużo bardziej od pierwszego – kolejne dna osiągane przez główną bohaterkę okazywały się jeszcze głębsze, humor jeszcze ostrzejszy, a mniej i bardziej subtelne odniesienia do wszystkiego, co w ostatnich latach HBO wyszło i nie wyszło – przepyszne. Czego spodziewałam się po finale? Horroru znacznie straszniejszego od tych, które Valerie przeżyła do tej pory. A tu taka niespodzianka – do pewnego momentu wszystko chrzani się, jak tylko może, a potem następuje przełamanie. Valerie znów staje się człowiekiem, Mark jest pod takim wrażeniem, że z miejsca wszystko jej wybacza, a przy okazji układa się wszystko inne. Zakończenie niczym z baśni, w której pogubiona księżniczka w idealnej sukience bierze pod rękę księcia i odchodzi, by żyć z nim długo i szczęśliwie, odnosząc w międzyczasie kolejne sukcesy zawodowe.
I choć zupełnie nie tego się spodziewałam, w zasadzie mi to odpowiada. Kolejny sezon, gdyby powstał już w tym roku, mógłby okazać się zwyczajnie niepotrzebny, bo nie powiedziałby nam nic nowego ani o show businessie, ani o tej konkretnej bohaterce. A skoro to pożegnanie na zawsze, może i lepiej, że wszystko dobrze się skończyło. Nikt nie zasłużył na happy end bardziej niż Valerie Cherish, kobieta, która udawała na oczach całej Ameryki, że robi loda swojemu najgorszemu wrogowi, przeżyła dzień w bagażniku z wężami i aby dostać w końcu to, na co zasłużyła, musiała przekroczyć jezioro wypełnione ekskrementami. W sensie najbardziej dosłownym z dosłownych.
Tymczasem w nowym roku wróciła "Żona idealna"…
…i kurcze, co to był za powrót! Państwo Kingowie znów zafundowali nam prawdziwy rollercoaster, pędzący w sobie tylko znanym kierunku. Kiedy odcinek "Hail Mary" się zaczynał, myślałam, że to będzie bardzo odważne posunięcie, jeśli rzeczywiście Cary znów wyląduje w więzieniu, tym razem na dłużej. Kiedy zaś się kończył, jakieś tysiąc twistów później, nie myślałam prawdopodobnie już nic, tylko powtarzałam, że wow i wow, i jeszcze raz wow. Wymyślili coś znacznie lepszego niż totalne pognębienie Cary'ego!
Nad Kalindą zawisł katowski topór i pewne jest, że spadnie z ogromną siłą. Nie wiadomo tylko, z którego dokładnie kierunku, bo możliwości przecież są dziesiątki, od wsadzenia jej za kratki, poprzez emeryturę na egzotycznej plaży aż po śmierć. Jedno jest pewne, Cary i Kalinda – którzy w międzyczasie, ach, jakie to słodkie!, zaczęli o sobie mówić "mój chłopak" i "moja dziewczyna" – nie będą żyli długo i szczęśliwie. "The Good Wife" od zawsze lubi cyniczne zagrania i tym razem nie skończy się to inaczej. Odejście Kalindy zapamiętamy na długo, jestem tego pewna. I w zasadzie nie mam nawet pretensji, że tym razem jest to odejście zapowiedziane, szoku i tak nie unikniemy, a co pospekulujemy to nasze.
To był tak mocny wątek, że próba debaty, podczas której najpierw Alicia szczerzyła się do Finna, potem dołożyła Peterowi, by na deser wycałować na parkingu Johnny'ego, nie zrobiła na mnie aż takiego wrażenia. Choć 6. sezon "Żony idealnej" sponsoruje raczej polityka niż prawo, kampanijne wątki nie angażują tak jak to, co się dzieje w dawnym biurze Lockhart Gardner i w sądzie. Zdecydowanie nie brak tu dramaturgii, choć słysząc słowo "dramatics" z ust sędziego w "Żonie idealnej", aż się cała wzdrygam, tak świeże jest wspomnienie dramatycznych wydarzeń, które rozegrały się wiosną.
Gdyby nie "Broadchurch" – o którym będziemy za chwilkę pisać w osobnym poemacie pochwalnym, bo zdecydowanie na niego zasłużył – powiedziałabym, że "Hail Mary" było absolutnie najlepszą rzeczą, jaką zobaczyliśmy i zobaczymy w tym tygodniu.
Jestem masochistką, więc oglądam jeszcze "Revenge".
I choć z tego już nic nie będzie, to trzeba już tylko szybko i w miarę sensownie zakończyć, muszę przyznać, że ostatnimi dwoma odcinkami udało się przykuć moją uwagę. Bo wreszcie dzieją się rzeczy w miarę istotne, dotyczące tych bohaterów, którzy jeszcze choć trochę mnie obchodzą. Nieważne, że większość tego to wciąż kompletne bzdury, ważne, że wreszcie pojawiły się jakieś emocje.
Pojawiła się też pierwsza od bardzo dawna nowa postać, która nie jest nijaka – biuściasta córa Południa, Louise (na zdjęciu fota z kolejnego odcinka). Ona i Nolan to tak wdzięczny duet, że pojawiła się we mnie odrobina nadziei. Może uda się na koniec odzyskać choć trochę dawnej magii?
A co Wy widzieliście w tym tygodniu? Piszcie w komentarzach, tweetujcie i obserwujcie mnie, a także Serialową na Twitterze, bo to właśnie tam mamy zwyczaj prawie na żywo pisać o tym, co oglądamy. Jeśli też coś fajnego oglądacie i chcecie podzielić się tym z nami, używajcie w tweetach hashtagu #serialowa. My Wasze wpisy odnajdziemy i oczywiście na nie odpowiemy.
I pamiętajcie – widzimy się za tydzień. W tym samym miejscu, o tej samej porze.