Hity tygodnia: "Agent Carter", "The Good Wife", "Broadchurch", "Person of Interest", "Parenthood"
Redakcja
11 stycznia 2015, 19:22
"Marvel's Agent Carter" (1×01 – "Now is Not the End" i 1×02 – "Bridge and Tunnel")
Michał Kolanko: Ten serial to jedno z najmilszych zaskoczeń ostatnich miesięcy. Agentka Carter, czyli fenomenalna, pełna energii, urocza, sprytna i błyskotliwa Hayley Atwell, podbiła nasze serca. Chociaż nie jest to może jakiś przełomowy serial, to nie da się ukryć, że ma swój własny, niepowtarzalny styl. Kombinacja przebojowej kreacji Atwell, klimatu lat 40., charakterystycznych gadżetów i dobrego tempa sprawia, że ten serial doskonale się ogląda.
Oczywiście intryga dotycząca kradzieży tajnych prototypów broni Starka nie jest specjalnie oryginalna. Ale i tak pierwsze dwa odcinki powodują, że ten serial na pewno będę oglądać aż do końca.
Bartosz Wieremiej: Wypada powtórzyć raz jeszcze: Peggy Carter (Hayley Atwell) jest niesamowita. Co więcej, umiejscowienie akcji ledwie rok po zakończeniu wojny po prostu intryguje – jakże ciekawe to czasy do pokazania w telewizji.
Zmierzenie się z powojennymi przygodami Peggy było więc czystą przyjemnością. Nie brakowało akcji, sama intryga wydała się raczej klarowna i niegłupia, a niejaki Jarvis (James D'Arcy) miewał świetne momenty. Zresztą tu i ówdzie przewijali się ciekawi aktorzy, a i nie można było narzekać na brak spektakularnych wybuchów. Obecność Howarda Starka (Dominic Cooper) była również przyjemnym dodatkiem, a teraz pozostaje tylko czekać na to, co przyniosą nam kolejne odcinki.
Marta Wawrzyn: Nie musicie lubić komiksów, filmów Marvela ani żadnych innych superbohaterskich historii, aby agentka Carter Wam się spodobała. Fabuła nie ma tu specjalnie oryginalna, ale nie ma to większego znaczenia – klimat retro i pięknie do niego pasująca Hayley Atwell zdecydowanie wystarczą, żeby się zakochać. Peggy nie jest subtelna, ani kiedy rzuca facetami o ściany, ani kiedy dogryza im tak, jak jeszcze żadna kobieta im nie dogryzała, ale też subtelna być nie musi. Jej wdzięk podziała rozbrajająco na każdego faceta, a kobietom spodoba się, że ta postać to feministka, jakiej jeszcze na ekranie nie było.
I choć przecież "Agent Carter" to w gruncie rzeczy nic nowego, to właśnie ona sprawia, że serial ABC sprawia zaskakująco świeże wrażenie. 90 minut z tą panią było dla mnie tysiąc razy przyjemniejsze niż wszystkie drewniane odcinki "Agentów T.A.R.C.Z.Y.", które miałam wątpliwą przyjemność zobaczyć.
"Broadchurch" (2×01 – "Episode 1")
Marta Wawrzyn: "Broadchurch" miało prawie dwa lata przerwy i w zasadzie nie wiedzieliśmy, czego mamy się po tej przerwie spodziewać. Myślę jednak, że można śmiało powiedzieć, iż nie spodziewaliśmy się aż tak mocnego powrotu.
Chris Chibnall nie zaserwował nam nowego morderstwa w spokojnym nadmorskim miasteczku, wybrał dużo bardziej krętą i interesującą drogę. I tak oto dostaliśmy z jednej strony sprawę z Sandbrook, tę, która zmieniła losy kariery Aleca Hardy'ego, a z drugiej, proces Joe Millera, który znienacka oznajmił, że uważa się za niewinnego. I tym samym zakwestionował to, co uważaliśmy za pewnik i my, i wszyscy bohaterowie serialu. W efekcie zobaczymy jeden z najbardziej emocjonalnych procesów sądowych, jakie kiedykolwiek były w telewizji. Scena z ekshumacją dobitnie pokazuje, że 1. sezon to jeszcze nic, prawdziwe emocje dopiero się zaczynają.
"Broadchurch" wie, jak sprawić, żebyśmy nie mogli oderwać się od ekranu. I choć stosuje bardzo proste środki – jak niesamowicie dramatyczna muzyka – to po prostu działa. Ten odcinek wciąga i zachwyca od pierwszej minuty do ostatniej.
"Żona idealna" (6×11 – "Hail Mary")
Marta Wawrzyn: Powrót "Żony idealnej" pokazuje, jakimi mistrzami są scenarzyści tego serialu. Na początku odcinka myślałam, że łał, będzie bardzo odważnie, jeśli rzeczywiście Cary'ego wsadzą na dłużej za kratki. Tysiąc zwrotów akcji później, patrząc na przerażoną Kalindę, zrozumiałam, że oto dostaliśmy rozwiązanie dużo bardziej okrutne. Katowski topór wiszący nad głową jednej z naszych ulubionych bohaterek. To, że o planowanym odejściu Archie Panjabi oficjalnie poinformowano wcześniej, też nie jest przypadkowe. To wszystko wyrafinowana gra, w którą bawią się ci okrutnicy, państwo Kingowie.
Ciekawie zrobiło się też w politycznej części serialu – Alicia, przygotowując się do debaty, najpierw robiła maślane oczy do Finna, potem przyłożyła bez pardonu Peterowi, by na koniec zupełnie z zaskoczenia, w przypływie emocji, wycałować na parkingu Johnny'ego. Fragment nowego odcinka sugeruje, że scenarzyści na tym pocałunku poprzestać nie zamierzają – być może wszystko zostanie wyjaśnione i zapomniane, a być może kolejną rzeczą, jaka się skomplikuje, będzie życie miłosne Alicii. Dzieje się! I to na wszystkich frontach naraz.
"Parenthood" (6×10 – "How Did We Get Here?")
Nikodem Pankowiak: Setny odcinek "Parenthood" przyniósł nam rodzinne spotkanie w szpitalu. Niemal cała rodzina Bravermanów znalazła się w tym samym miejscu, gdy Zeek ponownie przeszedł atak serca. I właśnie w tym głównie leży siła tego odcinka – "Parenthood" zawsze oglądało się najlepiej w scenach zbiorowych, wtedy interakcje między bohaterami były najlepsze.
Świetnie wypadł zwłaszcza Ray Romano, którego Hank starał się być blisko Sary i całej sytuacji, aby udowodnić, że potrafi być dobrym mężczyzną. Sceny z nim były naprawdę zabawne, bo przy okazji mogliśmy zobaczyć, że nie do końca potrafi on wpasować się w otaczające go środowisko. Wisienką na torcie była dość niespodziewana scena oświadczyn. Do tego miło było zobaczyć znowu Julię i Joela razem, mam nadzieję, że tę dwójkę czeka teraz wszystko, co najlepsze. W tym odcinku zarysowano także potencjalny konflikt między Adamem i Crosbym – bracia znajdują się obecnie w zupełnie różnych miejsach, a ich spojrzenia na przyszłość różnią się kompletnie. Znając życie, nawet jeśli dojdzie do jakiegoś konfliktu, rodzina wyjdzie z niego silniejsza.
Jubileuszowy odcinek, który przypadł tuż przed końcem serialu, pokazał, że "Parenthood" nie straciło nic ze swojego dawnego uroku – nadal potrafi nas bawić i wzruszać jak mało który serial.
"Person of Interest" (4×11 – "If-Then-Else")
Bartosz Wieremiej: Rzadko kiedy możemy obserwować bohaterów naszych ulubionych seriali w sytuacji bez wyjścia. Jeszcze rzadziej spędzamy czas na przyglądaniu się różnym i niedoskonałym sposobom wybrnięcia z owych kłopotów.
"If-Then-Else" okazało się po prostu niezwykle ciekawym doświadczeniem. Była okazja, aby zmierzyć się z własnymi reakcjami na zgony różnych bohaterów – w tym Harolda (Michael Emerson) i Johna (Jim Caviezel). Było kilka scen, na które czekali fani serialu – tak, tak, pocałunki. W tym trudnym dniu nie zabrakło też odrobiny humoru – co wydaje się niezwykle ważne, gdy przychodzi nam, w najlepszym wypadku na jakiś czas, pożegnać jedną z postaci.
Jednak to Maszyna była główną bohaterką tego odcinka. Twórcy pozwolili nam zobaczyć nie tylko, jak podejmuje ona poszczególnie decyzje, ale też, w jaki sposób przebiegała jej edukacja. I wielką przyjemność sprawiały owe retrospekcje w parku, a w szczególności te niesamowite rozmowy "ojca" i "córki" nad szachownicą.
Zresztą to, co Harold miał do powiedzenia na temat szachów, warte jest głębszego przemyślenia.