"Parks and Recreation" (7×01-02): Ale to już było…
Marta Wawrzyn
19 stycznia 2015, 17:28
Wiem, że zarzucanie braku świeżości serialowi, który rozpoczyna 7. sezon, to absurd. Ale mimo że na ten powrót czekałam, nowe odcinki "Parks and Recreation" nieco mnie rozczarowały. Wygląda na to, że wiele nowego już tutaj nie da się wymyślić. Spoilery.
Wiem, że zarzucanie braku świeżości serialowi, który rozpoczyna 7. sezon, to absurd. Ale mimo że na ten powrót czekałam, nowe odcinki "Parks and Recreation" nieco mnie rozczarowały. Wygląda na to, że wiele nowego już tutaj nie da się wymyślić. Spoilery.
Nie chodzi nawet o to, że to były złe odcinki. Nie były. Zabawnych scen i tekstów trafiło się więcej niż w "The Big Bang Theory" przez ostatnie pół roku. Ale jednak liczyłam na więcej, na jakiś nie do końca określony efekt "wow" wywołany trzyletnim skokiem w czasie. Tymczasem nic takiego nie nastąpiło, pojawił się tylko, budzący zrozumiałą fascynację, reboot "Bourne'a" z Kevinem Jamesem oraz – no nie, znowu! – te idiotyczne przezroczyste smartfony i tablety, których naprawdę nie będziemy wszyscy używać za dwa lata. Cała reszta to stara śpiewka.
Odcinek "2017" był w zasadzie jednym wielkim wprowadzeniem w nowy rozdział. Nie zobaczyliśmy dzieci Leslie i Bena, zobaczyliśmy za to ją w swoim żywiole – walczącą o kolejny park i zapowiadającą z uśmiechem na ustach, że będzie pracować tylko do 100. roku życia. A potem… w sumie potem też będzie pracować, tylko trochę mniej. Cała Leslie.
Pozostali bohaterowie też mniej lub bardziej pozostali sobą. Andy i April wciąż są tak samo cudowni, choć teraz zachowują się jak zupełnie dorosłe małżeństwo, co zwłaszcza ją strasznie denerwuje. Ukoronowanie ich wątku w postaci znalezienia nawiedzonego domu z Wernerem Herzogiem w środku wyszło idealnie. Tymczasem Tom wciąż ma wielkie ego, ale wreszcie dorobił się pasującego do niego biznesu. Larry/Gerry teraz jest Terrym i jednocześnie Barrym, listonoszem z telewizyjnego programu Johnny'ego Karate. Donna się zaręczyła. Ron przeszedł wreszcie do sektora prywatnego i oby mu to służyło.
Największą nowością jest to, że Ron i Leslie już nie są przyjaciółmi, są największymi wrogami. I choć Amy Poehler i Nick Offerman robią, co mogą, ani przez moment nie da się uwierzyć w to, że tak już zostanie na zawsze. Nawet kiedy próbują sobie wydrapać oczy, jest w tym tyle dawnej chemii i tyle przyjacielskiej czułości, że nie ma co się o tę dwójkę obawiać. To tylko chwilowe turbulencje – ale na tyle porządne i dramatycznie odegrane, że trudno nie śmiać się na cały głos. A na dodatek udało się scenarzystom jeszcze jedno: naprawdę nie mogę się doczekać momentu, kiedy zdecydują się nam powiedzieć, co dokładnie między Leslie i Ronem zaszło, że nienawidzą się aż tak. Długo pewnie czekać nie będziemy.
Warto też zauważyć, że w tle znów pojawia się Jon Hamm, jako najgorszy pracownik w historii, który na dodatek wciąż przychodzi do pracy, choć niedawno przecież został zwolniony. Szkoda, że jego pojawienie się można przegapić, jeśli akurat się mrugnie. Ale przed nami jeszcze 11 odcinków, pewnie i dla niego wystarczy miejsca.
Z tekstów, które padły w "2017", na łopatki rozłożył mnie chyba tylko jeden. Leslie i jej "Mam najlepszą walutę w Ameryce: ślepą, upartą wiarę, że to co robię, jest w 100% słuszne".
"Ron and Jammy" niewątpliwie był zabawniejszym odcinkiem z tej dwójki, bo oto radny Jamm, ten ludzki ekwiwalent sushi ze stacji benzynowej, znalazł sobie nową dziewczynę. Dobrze nam – i Ronowi – znaną Tammy II, którą gra wciąż tak samo wspaniała Megan Mullally. I zaczęła się dobrze nam znana, slapstickowa gonitwa, tym razem w trójkącie. Ileż tu było zaskoczeń, zwrotów akcji i momentów totalnego szaleństwa! Biedny Jamm zakochał się w diablicy, która na dodatek próbuje z niego zrobić Rona. Ta kobieta zawsze funduje bohaterom "Parks and Rec" jazdę bez trzymanki i tym razem nie było inaczej. To niby nic nowego, ale oglądało się to świetnie.
W czym więc problem? W tym, że i ten odcinek nie był aż tak genialny, jak bym tego chciała. Ron i Jammy wymiatali, Amy Poehler udająca Tammy była prześwietna. Absolutnie uwielbiam April, więc jej poszukiwanie swojego "ja" w domu pogrzebowym nawet mnie rozbawiło. Ale już Andy i Tom w Chicago wypadli bardzo przeciętnie. Rozumiem, że teraz walczymy o pozytywne zakończenie dla każdego z bohaterów – ale skoro już znajdujemy Tomowi dziewczynę, z którą będzie żył długo i szczęśliwie, to czemu nie jest nią Tatiana Maslany? Tylko nie mówcie mi, że jest aż tak zajęta graniem dwunastu postaci, że nie mogłaby zagrać jeszcze trzynastej!
Ale muszę przyznać, że nawet "Parks and Recreation" w takiej sobie kondycji to wciąż znakomita rozrywka. Uwielbiam tę gromadkę oryginałów, kocham momenty, kiedy zwracają się prosto do kamery, i zdarza mi się śmiać głośno podczas oglądania. Bo wiadomo – i znakomici aktorzy, i dobrze napisane gagi. Cieszy mnie ten powrót niesamowicie, ale jeszcze bardziej mnie cieszy, że koniec jest tak bliski. Rzadko się zdarza składający się z aż siedmiu sezonów serial, który z czystym sumieniem można komuś polecić w całości. "Parks & Rec" takim serialem jest i prawdopodobnie ostatnich 11 odcinków tego nie zmieni.