"12 małp" (1×01): Budżetowa apokalipsa
Michał Kolanko
17 stycznia 2015, 19:23
SyFy wraca do prawdziwego science fiction! Niestety, na tym kończą się dobre wiadomości, bo pierwszy odcinek "12 małp" – nowej wersji kultowego filmu Terry'ego Gilliama – ma więcej wad niż zalet. Spoilery!
SyFy wraca do prawdziwego science fiction! Niestety, na tym kończą się dobre wiadomości, bo pierwszy odcinek "12 małp" – nowej wersji kultowego filmu Terry'ego Gilliama – ma więcej wad niż zalet. Spoilery!
Gdy tylko usłyszałem, że Syfy przymierza się do produkcji serialu opartego na filmie "12 małp" z 1995 roku, to od razu uznałem, że to projekt wysokiego ryzyka. Moje obawy się potwierdziły – telewizyjne "12 małp" nie wytrzymuje nieuchronnego zderzenia z filmowym pierwowzorem. I nie tylko. To nie oznacza, że to bardzo zły serial – w tym momencie jest po prostu przeciętny. O czym już jutro o godz. 22:00 – 48 godzin po amerykańskiej premierze – będą mogli przekonać się widzowie kanału Scifi Universal w Polsce.
Inspiracją dla filmowej wersji "12 małp" była krótkometrażowa produkcja francuska z 1962 roku, "La Jetee". Wystarczy obejrzeć jej krótki fragment, by zrozumieć powody, dla których Gilliam uznał ten pomysł za godny rozwinięcia. Chociaż we francuskim pierwowzorze zamiast apokalipsy wywołanej wirusem jest wojna jądrowa, idea pozostaje niezmieniona: jedyną szansą dla niedobitków ludzkości jest podróż w czasie.
W serialu jest tak samo. James Cole (Aaron Stanford) to podróżnik w czasie. Zostaje wysłany z 2043 roku – gdy ludzkość zniszczył morderczy wirus – w przeszłość, z prosta misją: ma zapobiec zagładzie, która ma wywołać grupa Armia 12 małp. Kluczowa w realizacji misji jest dr Cassandra Railly (Amanda Schull). Na tym podobieństwa w zasadzie się kończą. I to nie tylko dlatego, że w filmie dr Railly jest psychiatrą, a w serialu zajmuje się wirusami.
To było jasne, że serial będzie czymś radykalnie innym niż film w warstwie stylistyczno-wizualnej. Problem polega na tym, że SyFy nie zaoferowało niczego w zamian. Rok 2043 w tej wersji "12 małp" jest po prostu nudny. Nie ma w nim nic oryginalnego, ciekawego, przykuwającego uwagę. Ot, kolejny standardowy świat postapokaliptyczny, co gorsza w bardzo budżetowej wersji. Klimatu brak. Nawet najbardziej nużące odcinki "The Walking Dead" były pod tym względem dużo lepsze
Także historia dziejąca się w teraźniejszości jest mało ciekawa. Cole jest kolejnym zbawcą świata, który ma Misję i musi ją wykonać. Ma swoich wrogów, ma przyjaciół, a całość zostanie najpewniej (widziałem tylko 1. odcinek) wtłoczona w ramy kolejnego procedurala, w którym Cole i Railly będą eliminować kolejnych potencjalnych sprawców apokalipsy i wyjaśniać jej kolejne elementy. Nie przekonują mnie ani główne kreacje aktorskie, ani pomysł, by Cole był kolejnym herosem ratującym świat.
Jedynym, co przykuwa uwagę – jako swego rodzaju wizualny gadżet – jest mechanika podróży w czasie, a konkretniej sceny z zegarkiem. Chociaż niezbyt oryginalna, to jednak zrobiona jest na tyle ciekawie, że przynajmniej zapada w pamięć. Niestety, nie zmienia to podstawowego problemu całego serialu i amerykański film, i francuski pierwowzór były wielowarstwowymi dziełami, które zawierały potężny ładunek filozoficzny i interpretacyjny. Były "o czymś", miały określony sens. Serial jest o niczym. Nie ma nawet cienia wagi gatunkowej filmu Gilliama, nie ma mowy o rozważaniach o naturze rzeczywistości – przynajmniej na starcie. Serialowy Cole nie ma w sobie fatalizmu czy traumy Willisa, jest po prostu kolejnym bohaterem bardzo mrocznego serialu science fiction. Nie ma tu żadnej głębi.
I to się raczej nie zmieni. Jeśli ktoś nie widział filmowego oryginału albo jest bardzo spragniony oglądania w telewizji tego typu historii, to może się nawet dobrze bawić. Ale jedno jest pewne. SyFy przynajmniej podjęło ryzyko, jakim jest realizacja nowego projektu tego typu. Wbrew nazwie, od czasu nowej "Battlestar Galactiki" SyFy zajmowało się czymś zupełnie innym niż produkcje tego typu. "12 małp", podobnie jak wcześniej "Ascension", to zwrot w dobrym kierunku. Nie do końca udany, ale dostajemy przynajmniej sygnał, że w przyszłości SyFy będzie stać na dużo więcej.
Na razie jednak serialowe "12 małp" to kolejna przeciętna produkcja telewizyjna, którą można oglądać, ale nie ma tu nic, co sprawi, że stanie się tak kultowa, jak film Gilliama. Trudno więc nie uznać, że ten serial to coś innego niż tylko stracona szansa na pokazanie czegoś nowego i ambitnego w bardzo wyeksploatowanym przecież nurcie. Taki był film. Współczesne seriale też w wielu przypadkach takie właśnie są. Jednak nie tym razem.