"Sons of Liberty" (1×01-03): Rewolucja bez rewelacji
Michał Kolanko
6 lutego 2015, 12:23
Wojna o niepodległość USA to temat, który pojawia się na małym i dużym ekranie regularnie. Najnowszą próba to "Sons of Liberty", czyli trzyodcinkowy – ale sześciogodzinny – serial produkcji History Channel. Rezultat nie jest rewolucyjny.
Wojna o niepodległość USA to temat, który pojawia się na małym i dużym ekranie regularnie. Najnowszą próba to "Sons of Liberty", czyli trzyodcinkowy – ale sześciogodzinny – serial produkcji History Channel. Rezultat nie jest rewolucyjny.
"Sons of Liberty" to serial, który opowiada nie tylko o przebiegu wojny o niepodległość, ale także o genezie całego ruchu rewolucyjnego. Zaczyna się w 1765 roku – na osiem lat przed dobrze znanym wydarzeniem, jakim jest Boston Tea Party. Bunt kolonistów rozwija się stopniowo, pokazano jego gospodarcze, nie tylko polityczne przyczyny. Poznajemy m.in. Sama Adamsa (Ben Barnes), Paula Revere (Michael Raymond-James) i Johna Hancocka (znakomity Rafe Spall). Dopiero nieco później w serialu pojawia się Jason O'Mara jako George Washington czy Marton Csokas jako gen. Gage. To teoretycznie znakomita obsada, ale ponad przeciętność wybija się tylko John Hancock.
Serial rozwija się bardzo powoli, a niektóre wątki – np. romansowy – sprawiają wrażenie, że zostały wbudowane całkowicie niepotrzebnie. Dyskusje o realizmie historycznym całej produkcji nie mają z punktu widzenia polskiego widza większego sensu, chyba że akurat ktoś jest pasjonatem tego okresu. Amerykanie generalnie nie pozostawiają na samej fabule i sposobie, w jaki pokazano Ojców Założycieli, suchej nitki, chociaż doceniają pieczołowitość odtworzenia detali, świetne kostiumy i dobre sceny batalistyczne. W serialu pokazano min. bitwę o Bunker Hill, punkt zwrotny całej wojny.
I wszystko byłoby bardzo dobrze, gdyby nie jeden, główny problem. Ten serial nie ma duszy. Nie jest epickim freskiem jak "John Adams" HBO z 2008 roku. Śledzimy losy bohaterów, ich romanse i przygody bez większego zainteresowania. Brytyjczycy są źli (gen. Gage jest wręcz komiksowo przerysowany), Amerykanie są niemal wszyscy dobrzy, choć np. Ben Franklin to oczywiście miłośnik kobiet i alkoholu. To jednak nie zmienia faktu, że serial wygląda na tle wspomnianego dzieła HBO jak zwykła, rozrywkowa produkcja, która ani nie wciąga, ani też nie przykuwa mocniej uwagi.
Mimo że lubię tematykę – chociaż nie uważam się za eksperta – to oglądałem "Sons of Liberty" bez szczególnego entuzjazmu. A już szczególnie nie przekonywał mnie Ben Barnes jako Sam Adams. Wątek romansowy jest sztampowy, a sceny batalistyczne, mimo całego pietyzmu, raczej rozczarowują swoją długością. Choć tematyka jest epicka, to całość bywa zaskakująco kameralna. "Epickie" chwile to rzadkość, na szczęście gdy już się pojawiają, to są dobrze zrobione.
Serial jest też zaskakująco płytki, jeśli chodzi o rozważania polityczno-filozoficzne. Polityka w "Sons of Liberty" często jest w tle, kluczowe są personalia. To, co zwraca uwagę, to ciekawe zarysowanie przyczyn gospodarczych jako podstaw buntu, ale po jego wybuchu jakiekolwiek głębsze rozważania schodzą raczej na dalszy plan. Oczywiście, nie każdy serial musi być taki jak "John Adams". Tyle że produkcja History Channel nie oferuje wiele w zamian.
Cały serial zbudowany jest na postaci Sama Adamsa. Pokazuje jego drogę życiową, ewolucję i metamorfozę – od bostońskiego awanturnika po jednego z Ojców Założycieli USA. Niestety nie jest to ani odkrywcze, ani szczególnie wiarygodne. Całość w wielu chwilach przypomina mechaniczną ekranizację podręcznika historii. Dużo lepiej wypada wspomniany Rafe Spall jako John Hancock czy Jason O'Mara jako gen. Waszyngton. Niestety ten ostatni jest postacią drugoplanową.
Podsumowując, kolejna próba pokazania amerykańskiej wojny o niepodległość i procesu tworzenia się Stanów Zjednoczonych nie budzi emocji, nie jest ani oryginalna, ani wybitna. To solidne widowisko, zrobione z dużą dbałością o niektóre historyczne szczegóły. Zamiast męczyć się z tym miniserialem, lepiej obejrzeć "Johna Adamsa". Chyba że ktoś jest wielkim fanem gatunku albo całego okresu historycznego. Tylko wtedy ten serial to pozycja obowiązkowa. W innym razie nie warto się nim zajmować.