Hity tygodnia: "TBBT", "The Americans", "Banshee", "Shameless", "Fortitude", "Castle"
Redakcja
8 lutego 2015, 19:42
"The Americans" (3×02 – "Baggage")
Andrzej Mandel: Kolejny znakomity odcinek serialu noszącego w Polsce tytuł "Zawód: Amerykanin". Zaczęło się od łamania zwłok, tak by mieściły się do walizki – nie dało się tego oglądać obojętnie. Ale najmocniejszymi scenami odcinka okazały się być te związane z Stanem. Po pierwsze, moment konfrontacji zrozpaczonego Olega z równie zrozpaczonym Stanem, gdzie mogliśmy zobaczyć wiarygodnie przedstawione konsekwencje bycia twardzielem, a po drugie łzy i żałosna wręcz rozpacz na kanapie u byłej żony.
Mogliście nie zwrócić też uwagi na kolejne kroki Elisabeth w pracy nad dziećmi – mina Philipa, gdy zobaczył Paige czytającą gazetę i mającą odpowiednie już nastawienie ideologiczne mówi wszystko. A krótka wymiana spojrzeń między małżonkami…
Znakomitego poziomu odcinka nie obniżyło nawet nieco zbyt komfortowe moskiewskie więzienie, w którym siedzi Nina. Na tym etapie powinna być już w jakiejś kolonii karnej na dalekim wschodzie albo pod Workutą. Ale jestem pewien, że powody tego stanu rzeczy wyjaśnią się w dalszych odcinkach. Poza tym, nadal znakomicie wypadają sceny w radzieckiej ambasadzie. "Propaganda jest wszystkim".
"The Big Bang Theory" (8×14 – "The Troll Manifestation")
Marta Wawrzyn: Wierzcie mi, jestem w większym szoku niż Wy! Na dodatek musiałam tę decyzję podjąć sama, bo wszyscy inni rzucili już "The Big Bang Theory" w pierony. Ale nie mam wątpliwości – "The Troll Manifestation" to dobry odcinek "TBBT". Nie "dobry jak na ten sezon", a po prostu dobry. Zagrało tu wszystko – od teorii doktorów Coopera i Hofstadtera, poprzez tożsamość tajemniczego trolla, aż po "Wannabe" w wykonaniu Bernadette i seksowne historie Amy w stylu "Domku na prerii". W tych ostatnich było prawdopodobnie więcej erotyki niż zobaczymy w "50 twarzach Greya".
Powtarzamy to do znudzenia, ale to po prostu jest prawda: "TBBT" jest najlepsze, kiedy wraca do swoich nerdowskich korzeni. Tym razem pokłoniło się im więcej niż raz – bo przecież mieliśmy i chłopaków w laboratorium, i Stephena Hawkinga, i internetowy trolling, i nawet podróże w czasie w opowiadaniach Amy. Było sympatycznie, wdzięcznie, zabawnie i całkiem pomysłowo. A ten obrazek będzie za mną jeszcze długo chodził.
"Mentalista" (7×10 – "Nothing Gold Can Stay")
Andrzej Mandel: Na parę tygodni przed finałem serialu "Mentalista" postanowił zafundować nam solidne emocje, a przy okazji znakomity odcinek, który od początku do końca trzymał przy ekranie. Zaczęło się bardzo niewinnie, jakby to miała być kolejna sprawa tygodnia, łatwo rozwiązana przez Patricka i spółkę, ale potem wszystko się zmieniło (a i chusteczki trzeba było wyciągnąć). Śmierć Vegi przestawiła akcję odcinka na nowe tory i ujawniła emocje siedzące w bohaterach serialu. Tak, łzy w oczach Cho nie były złudzeniem.
Oczywiście najważniejszy był Patrick, który naprawdę wręcz szaleje, gdy dochodzi do sytuacji, w której Lisbon może być zagrożona. Z tego wszystkiego wyniknął kolejny zwrot akcji, który zapewne wpłynie na ostatnie trzy odcinki "Mentalisty". W międzyczasie zostawił wszystkich z szeroko otwartymi oczami i żądzą natychmiastowego obejrzenia pozostałych odcinków serialu.
"Shameless" (5×04 – "A Night to Remem… Wait, What?")
Marta Wawrzyn: "Shameless" w tym sezonie wymiata. W tym tygodniu dostaliśmy trzy mocne historie. Po pierwsze, Lip w domu Amandy, bardziej zainteresowany tym, co robi jej ojciec, niż nią samą. Dobrze się patrzy na tego chłopaka – nawet jeśli całkiem jeszcze nie wyrósł z niektórych głupich przyzwyczajeń, widać w nim silne postanowienie, żeby osiągnąć w życiu coś więcej. I jest to po prostu super.
Po drugie, Fiona i jej pochopna decyzja o ślubie po dziewięciu dniach znajomości. Wszystko między nią a słodkim muzykiem z Nowego Orleanu układało się świetnie i wydawało się, że przynajmniej przez jakiś czas tak będzie – miło, ciepło i stabilnie. Mina Fiony w ostatniej scenie wyraźnie mówi, że nic nie będzie dobrze. To po prostu głupia, nieprzemyślana decyzja – Fiona nawet nie pomyślała, gdzie będzie mieszkać i czy z mężem, czy z rodziną – która za chwilę wszystko zepsuje.
Po trzecie i najważniejsze, Frank i pełna ułańskiej fantazji ballada o tym, jak przehulać 121 tysięcy dolarów w jedną noc. Kolejne twisty były coraz bardziej szalone, a końcowe odkrycie – że pieniądze poszły na protezy dla chorych dzieci – naprawdę zaskakujące. Oczywiście na trzeźwo Frank już nie był takim filantropem…
Ogólnie wyszedł niesamowicie wciągający, a do tego lekki i zabawny odcinek "Shameless", choć nie bez nutki goryczy.
"Fortitude" (1×03)
Marta Wawrzyn: Ech, dobra, nie będę się już dłużej opierać! W 3. odcinku "Fortitude" i tak już niesamowita atmosfera dodatkowo nabrała kolorytu, a fabuła zaczęła się zagęszczać. Coraz więcej osób zachowuje się podejrzanie, coraz więcej osób wydaje się mieć motyw i wychodzą na jaw coraz dziwniejsze tajemnice. Detektyw Morton snuje się po miasteczku, obserwując wszystko czujnym wzrokiem, niczym depresyjna wersja agenta Coopera z "Twin Peaks". Bohaterowie, którzy wydawali się na początku mocno drugoplanowi, zaczynają pokazywać charakter. Szeryf ciągle wydaje się raczej zły niż dobry, ale chyba nikt go nie podejrzewa o to zabójstwo. Podobnie zresztą jak pani gubernator – to by było za proste i tyle.
Ale najciekawsze są rzeczy, dziejące się niejako "obok" i wypowiadane niemalże mimochodem w zupełnie zwyczajnych rozmowach. Dowiadujemy się, że w Fortitude śmierć jest niezgodna z prawem, bo nic się nie rozkłada w tej temperaturze. I że w związku z tym w starych grobach wciąż można znaleźć dżumę. Pojawia się ząb – możliwe, że mamuta – którego odnalezienie mogło mieć jakiś związek z morderstwem. Morton i Petra oglądają film, który może stanowić jakąś wskazówkę.
Prawie wszyscy są dziwni, prawie wszyscy są jacyś, prawie wszyscy mają swoje tajemnice. A do tego z ekranu po prostu wylewa się klimat i jest to klimat absolutnie wyjątkowy, niepodobny do niczego, co widzieliśmy wcześniej. Musi być hit! I musicie to oglądać – mówię Wam to ja, jeśli jakimś cudem Luc Was jeszcze nie przekonał.
"Banshee" (3×05 – "Tribal")
Nikodem Pankowiak: DUŻY SPOILER! Końcówka poprzedniego odcinka zapowiadała nam starcie, jakiego w historii tego serialu jeszcze nie było. Pamiętacie małą wojnę toczoną w finale 1. sezonu? Jeśli wtedy byliście zachwyceni, tym bardziej będziecie teraz. Problem jest tylko taki, że w najnowszym odcinku Hood i spółka stali się zwierzyną, na którą poluje Chayton i jego armia. Niemal przez całą godzinę w powietrzu latają kule, które co jakiś czas w kogoś trafiają. Trup ściele się gęsto, ale śmierć, która łamie widzom serca, twórcy serialu zostawili na sam koniec. Chayton zabija Siobhan na oczach Hooda, a robi to oczywiście w sposób niezwykle brutalny.
Można powiedzieć, że scena z sarną sprzed paru odcinków była zwiastunem tego, co właśnie zobaczyliśmy. Pierwszy raz od dawna zobaczyliśmy też u Hooda prawdziwe ludzkie emocje, co jeszcze spotęgowało żal po stracie tej bohaterki. Oczywiście nie można zapomnieć o stronie technicznej serialu. To kolejny odcinek, który został zrealizowany na najwyższym poziomie, a szczególnie chciałbym wyróżnić montaż. Lepiej przedstawiono nam też Bunkera i mam nadzieję, że ta postać zostanie z nami na dłużej. Może i nie jest to najlepszy sezon "Banshee", ale odcinki takie jak ten dają nadzieję, że może się nim stać.
"Man Seeking Woman" (1×04 – "Dram")
Marta Wawrzyn: Czekałam na okazję, żeby dać hit temu kompletnie absurdalnemu serialowi – i oto ona. Odcinek "Dram" był totalnie popaprany, począwszy od reklamówki "nagranej" przez Liz, poprzez atak szalonych par swatających Josha z Maude, aż po urocze sceny matczynych tortur i sfingowanie własnej śmierci, żeby się z tego wszystkiego wreszcie wykaraskać.
Wszystko zakończyło się zrozumiałą w sumie konkluzją, że Josh rozczarował i rodzinę, i przyjaciół, i pewnie nawet dom pogrzebowy. Ale z tego odcinka można było wyciągnąć jeszcze jedną lekcję: najgorsza tortura to moment, kiedy mama dorwie się do Facebooka. Nieważne, czy masz 15 lat czy 30 – zawsze boli to tak samo. Świetny odcinek od początku do końca.
"Jane the Virgin" (1×12 – "Chapter Twelve")
Marta Wawrzyn: Każde spotkanie z "Jane the Virgin" mnie cieszy, ale to chyba był najlepszy, najbardziej absurdalny odcinek tego uroczego serialu. Dramatyczna scena śmierci El Presidente, pojawienie się Milosa i kompletnie popaprana rozmowa o oblewaniu kwasem, zaskakująca tożsamość wielkiego, złego dealera narkotyków Sin Rostro. Tak gęstego stężenia kuriozalnych wydarzeń chyba jeszcze nie było.
Ale scenariusz to nie wszystko, tu świetni są też aktorzy. W "Chapter Twelve" szczególnie wyróżnił się Jaime Camil – serialowy Rogelio – który nie bez powodu został właśnie zauważony przez TVLine. W tym tygodniu zobaczyliśmy wszystkie twarze tego bohatera – od zadufanego w sobie gwiazdora, poprzez człowieka zwyczajnie przerażonego, że to może być koniec, aż po tatę szczęśliwego, że właśnie został nazwany tatą. Nie da się go nie uwielbiać.
"Czarna lista" (2×09-10 – "Luther Braxton" i "Luther Braxton: Conclusion")
Andrzej Mandel: Tych dwóch odcinków "The Blacklist" nie da się oceniać osobno. Dwuczęściowy odcinek mógłby być spokojnie emitowany w kinach, jako przyzwoity film sensacyjny, bo trzymał w napięciu od pierwszych sekund. Wreszcie postawiono sprawę jasno i mniej więcej wiemy, dlaczego agentka Keen jest taka ważna. Stawia to wiele wcześniejszych wydarzeń w zupełnie nowym świetle.
A sam odcinek bardzo wiele zawdzięcza widowiskowym sekwencjom z więzienia (np. Reddington z shotgunem, wciąż elegancko ubrany) czy znakomitym scenom z grzebania w pamięci agentki Keen. Chyba po raz pierwszy oglądałem "The Blacklist" bez chwili przerwy. Wisienką na torcie był znakomity występ gościnny Rona Perlmana.
"Archer" (6×05 – "Vision Quest")
Mateusz Madejski: "Archer" powoli staje się jedną z najbardziej kultowych kreskówek. Na serial jest całkiem spory hype, a jego bohater wystąpił niedawno u samego Conana O'Briena.
Ostatni odcinek pokazał, że to wszystko jest jak najbardziej zasłużone. Cała akcja rozegrała się w windzie, ale nie było ani jednego nużącego momentu. Za to sporo było nie najgorszych żartów i "archerowych" twistów. Ale mam wrażenie, że jeszcze nieraz "Archer" nas zaskoczy w tym sezonie.
"Castle" (7×13 – "I, Witness")
Andrzej Mandel: Kolejny odcinek "Castle" zasługuje na hit. Nie tylko dzięki zgrabnym nawiązaniom do Hitchcocka, ale także dzięki zręcznym ukłonom w stronę fanów. To telefon Ricka tym razem przerywa domową sielankę, to Kate przynosiła kawę Castle'owi (zwróciliście uwagę?), to próbowała pilnować, aby jej mąż nie zagrzebał się całkowicie w sprawie i widział świat poza nią (zawsze było odwrotnie). A do tego swatanie Espo przez Ryana i Jenny plus "zemsta" Javiera za to.
Wysoko trzeba też ocenić samą zagadkę kryminalną, jak i niejednoznaczność osoby mordercy. Zgrabnie, z ukłonem w stronę Mistrza i dowcipnie. Czegóż chcieć więcej?