Pazurkiem po ekranie #62: Czwarteczek
Marta Wawrzyn
19 lutego 2015, 19:54
"Pazurkiem po ekranie" w tym tygodniu spóźnione, ale za to dłuższe niż zwykle. Uważajcie na spoilery z "Better Call Saul", "Broadchurch", "Shameless", "Dziewczyn", "Jane the Virgin", "Togetherness", "Looking" i "Justified".
"Pazurkiem po ekranie" w tym tygodniu spóźnione, ale za to dłuższe niż zwykle. Uważajcie na spoilery z "Better Call Saul", "Broadchurch", "Shameless", "Dziewczyn", "Jane the Virgin", "Togetherness", "Looking" i "Justified".
W tym tygodniu grypa zdecydowała za mnie – wczoraj myślałam, że napisanie choć jednego dłuższego zdania skończy się moją niechybną śmiercią, więc tradycyjnego środowego "Pazurkiem po ekranie" nie było. Ale za to ostrożne zerkanie spod kołdry na seriale nie tylko mi nie przeszkadzało, ale wręcz mi pomagało. Wreszcie obejrzałam na bieżąco "Justified" i kilka innych tytułów, na które zwykle mam czas dopiero w weekend, a potem zaczęłam się zastanawiać, czemu w zasadzie "Pazurek" ukazuje się w środy, a nie np. w czwartki. No właśnie – nie ma przyczyny, świat był po prostu urządzony w ten sposób do tej pory, ale tak nie musi być dalej. Od tego tygodnia eksperymentalnie przenosimy więc mój cotygodniowy tekst na czwartki, w nadziei że dzięki temu będę w stanie ogarniać więcej seriali niż do tej pory.
Zanim przejdziemy do odcinków z tego tygodnia, chciałabym raz jeszcze polecić mój onetowy artykuł o szansach "Idy" na Oscara. To jest naprawdę niesamowite: jeszcze parę tygodni temu wydawało się, że wygra "Lewiatan", dziś na "Idę" stawiają wszyscy, nawet matematyk z Harvarda, którego algorytm mówi, że polski film ma 56,3% szans na zwycięstwo w kategorii "Najlepszy film nieanglojęzyczny". Oscara za zdjęcia niemal na pewno zgarnie "Birdman", ale "zagraniczna" kategoria najwyraźniej już należy do nas. Spodziewaliście się tego? Ja zupełnie się tego nie spodziewałam i jestem bliska zamienienia się w kibica patriotę. Zwłaszcza że sam film podobał mi się bardzo – jest skromny, piękny i subtelny, i zupełnie nie przypomina niczego, co do tej pory stworzyli Polacy. Widać potrzeba nam było reżysera, który większość życia spędził za granicą – po to aby jednych zachwycić, a innych doprowadzić do typowo polskiego stanu szewskiej pasji.
Wróćmy jednak do seriali…
…których w tym tygodniu obejrzałam chyba jeszcze więcej niż zwykle. "Better Call Saul", który tydzień temu był prawdziwym królem, w tym tygodniu wydał mi się już dużo bardziej zwyczajny. Pomijając świetne otwarcie odcinka – Saul Goodman właśnie stał się jeszcze ciekawszym człowiekiem! – a także wędrówkę głównego bohatera w poszukiwaniu Kettlemanów i kolejne pełne specyficznego wdzięku wspólne sceny Saula/Jimmy'ego i Mike'a, w "Nacho" jednak dominowała przeciętność.
Ale nie mówię, że to źle, nie muszą mi co tydzień spadać kapcie, żebym była w serialu zakochana. A w Saulu niewątpliwie zakochana już jestem, choćby dlatego, że widać tę niesamowitą pewność siebie scenarzystów, którzy sztuczki dobrze nam znane z "Breaking Bad" tutaj stosują niemalże od niechcenia i zawsze ze znakomitym rezultatem. Ta sama uwaga tyczy się zdjęć – nawet jeśli w odcinku wiele się nie dzieje, konkretne ujęcia pamiętam jeszcze długo. Młodszy Chuck, który przyszedł do więzienia do klienta. Jimmy i automaty telefoniczne. Żółta bryka oglądana z każdej możliwej strony. "Better Call Saul" niewątpliwie bardzo fajnie buduje swój własny klimat, który tylko częściowo pokrywa się z klimatem "Breaking Bad".
Tymczasem "Broadchurch" się pogrąża.
Pogrąża się coraz bardziej, przesadzając z prostymi, a momentami wręcz prostackimi chwytami. Umówmy się, to zawsze w "Broadchurch" było, ten serial nigdy ani nie był wielkim dziełem, ani nie bawił się w subtelności. Ale kiedy w jednym odcinku dostaję absurdalną małżeńską bijatykę Ashworthów, namiętny pocałunek dwóch starszych pań, które, jak się okazuje, były w sobie od lat zakochane (po co!?) oraz cliffhanger, który za nic mnie nie kręci, to znaczy, że coś jest nie tak.
Gdybym miała zgadywać, powiedziałabym, że jury za chwilę oznajmi, iż nie ma podstaw do skazania Joego Millera za morderstwo, a druga część sezonu ostatni odcinek sezonu upłynie na poszukiwaniu twardych dowodów jego winy. I w końcu one się znajdą, bo żadna inna teoria (poza tą znaną z zakończenia "Gracepoint", ale mam jednak nadzieję, że serial nie pójdzie tą drogą) zwyczajnie nie ma w tej chwili żadnych podstaw. Sprawy z Sandbrook nie każcie mi komentować. Wciąż jest mi ona doskonale obojętna. Ogólnie odnoszę wrażenie, że ten sezon "Broadchurch" poszedł we wszystkich możliwych kierunkach oprócz jakiegokolwiek sensownego.
Rośnie za to forma "Justified"…
…które w finałowym sezonie nie przypomina wreszcie snu pijanego scenarzysty, przeciwnie, jest proste, skupione na głównym wątku i diabelnie wciągające. Nie dość że Joelle Carter jest po prostu nieziemska jako Ava w matni, to jeszcze ciągle wracają starzy dobrzy znajomi. A to Loretta, a to Limehouse, a to posterunkowy Bob. Oglądając to wszystko, nie przestaję w myślach mruczeć "You'll Never Leave Harlan Alive", jednocześnie mając nadzieję na przynajmniej częściowo szczęśliwe zakończenie. Wszystkich ich chyba nie wybiją, prawda?
W znakomitej formie niezmiennie jest też "Shameless", które w tym tygodniu miało dwie gwiazdy: szalejącego "marchewkowego chłopca" i płaczącego Mickeya. Na tego ostatniego patrzy mi się ostatnio po prostu niesamowicie, tak się zmienił. Mickey z początku serialu prawdopodobnie złoiłby temu obecnemu skórę, nie szczędząc mu przy tym wyzwisk. 'A propos wyzwisk… jak Wam się podobają Fiona i Jimmy? Ja jeszcze nie zdecydowałam, co o tym sądzić – tydzień temu byłam tym powrotem zdegustowana, w tym tygodniu chyba zaczynam się przekonywać, że może to mieć sens. Za tydzień pewnie znów zmienię zdanie. Zupełnie jak Fiona.
Najlepszą rzeczą, jaką widziałam w tym tygodniu…
…był "The Johnny Karate Super Awesome Musical Explosion Show" – ostatni odcinek programu Johnny'ego Karate i zarazem jeden z ostatnich odcinków "Parks and Recreation". Pełen dziwnych pomysłów, genialnego humoru i ogromnych emocji, i zarazem bardzo, bardzo smutny, bo uświadamiający, że po "Parkach" pozostanie wielka dziura, której nie wypełni nic. Bo jaki inny znacie sitcom, w którym pojawia się Bill Murray, tylko po to aby tam umrzeć?
Burt Macklin, ty wspaniały draniu, nasze życie bez ciebie będzie szare jak zasnute smogiem krakowskie niebo. Po całej reszcie będziemy płakać za tydzień.
Tradycyjnie pochwały należą się "Jane the Virgin"…
…która w tym tygodniu najbardziej mnie zachwyciła "Pasión intergaláctica", czyli telenowelą dziejącą się w kosmosie. Nie wiem, czy to wystarczy, aby przekonać kolegę Kolankę do oglądania jednej z moich ulubionych komedii, ale ja jestem zachwycona tym, prostym przecież, pomysłem. I zdecydowanie chcę, abyśmy dostawali co tydzień urywki tego tasiemca, bo jestem przekonana, że przebije przygody El Presidente Santosa.
Przecudne rzeczy działy się też w "Looking", gdzie Patrick i Richie przeprowadzili kolejną z tych wspaniałych, długich rozmów, które tak po prostu płyną i aż by się chciało, aby nigdy się nie kończuły. A "Togetherness" znów zachwyciło mnie końcówką odcinka, czyli przepięknie nakręconą sceną ze zraszaczami. Bracia Duplass mają ogromne wyczucie do takich scen, które od razu podnoszą ocenę całego odcinka o kilka punktów, czyniąc całą pokazaną historię niemalże magiczną.
W "Dziewczynach" nie ma już nic magicznego, ale jedna rzecz była w najnowszym odcinku sympatyczna. "Thanks for stopping by, kid". I oby na tym już cały ten romans się zakończył. W tym wieku po prostu nie ma "i żyli długo i szczęśliwie", ciekawiej będzie, jeśli Lena uwolni wreszcie swoją bohaterkę od związku z Adamem, który przez większość czasu nie robił dobrze ani jej, ani widzom.
A co Wy widzieliście w tym tygodniu? Piszcie w komentarzach, tweetujcie i obserwujcie mnie, a także Serialową na Twitterze, bo to właśnie tam mamy zwyczaj prawie na żywo pisać o tym, co oglądamy. Jeśli też coś fajnego oglądacie i chcecie podzielić się tym z nami, używajcie w tweetach hashtagu #serialowa. My Wasze wpisy odnajdziemy i oczywiście na nie odpowiemy.
I pamiętajcie – widzimy się za tydzień. W tym samym miejscu, o tej samej porze.