"American Crime" (1×01): Ameryka w pigułce
Marta Wawrzyn
8 marca 2015, 17:33
Pilot "American Crime" wprawił mnie w stan szoku, z którego nie mogę otrząsnąć się do teraz. Wszystko dlatego, że tak inteligentnego, ambitnego i skomplikowanego dramatu, zahaczającego o tematykę społecznych uprzedzeń i bolesnych stereotypów, żadna ze stacji Wielkiej Czwórki nie zaprezentowała od lat.
Pilot "American Crime" wprawił mnie w stan szoku, z którego nie mogę otrząsnąć się do teraz. Wszystko dlatego, że tak inteligentnego, ambitnego i skomplikowanego dramatu, zahaczającego o tematykę społecznych uprzedzeń i bolesnych stereotypów, żadna ze stacji Wielkiej Czwórki nie zaprezentowała od lat.
John Ridley, oscarowy scenarzysta "12 Years a Slave", stworzył serial, jakiego w amerykańskich stacjach ogólnodostępnych od dawna nie było. Mocny, zapadający w pamięć, pomysłowo skonstruowany i koncertowo zagrany. I nieważne, że "American Crime" nie mówi tak naprawdę nic nowego o tym wielobarwnym tyglu narodów, jakim są Stany Zjednoczone. Nie musi, bo jest świeże na tysiąc innych sposobów.
Wszystko zaczyna się od morderstwa. Ofiarą jest Matt, młody mężczyzna, który po powrocie ze służby w Iraku żeni się ze śliczną blondynką i zamieszkuje w Modesto w Kalifornii. Gwen, jego żona, przeżyła, ale znajduje się w stanie krytycznym w szpitalu, skatowana i zgwałcona. I dla policji, i dla rodziców obojga sprawa wydaje się jasna: tych dwoje wspaniałych, białych ludzi, reprezentujących to, co Stany Zjednoczone mają najlepszego do zaoferowania, dopadła bez wyraźnego powodu jakaś mordercza bestia.
Wśród podejrzanych szybko znajdują się Latynosi i czarnoskóry diler narkotyków. Wydaje się oczywiste, że zbrodni musiał dokonać "ktoś tego typu". Ani rodzice, ani policjanci nie powiedzą tego głośno, ale ich działania i mimochodem rzucane uwagi mówią same za siebie. Rasowe uprzedzenia mają się dobrze. Matka Matta, Barb Hanlon (Felicity Huffman), kiedy tylko słyszy, że o morderstwo podejrzany jest Latynos, od razu pyta, czy nielegalny. Nie robi tego w sposób zdradzający głęboką niechęć do tej grupy etnicznej, robi to znacznie gorzej, bo zupełnie nieświadomie, mimochodem, jak gdyby określenie "nielegalny" było czymś, co przynależy do Latynosa.
"American Crime" inteligentnie i w sposób daleki od taniej łopatologii zarysowuje problemy społeczne Stanów Zjednoczonych. Ale oczywiście do tego się nie sprowadza. Przede wszystkim jest pełnokrwistym dramatem, napisanym w tak skomplikowany sposób, że na początku trzeba bardzo uważnie śledzić powiązania między bohaterami, aby załapać, kto tu jest kim i o co w tym wszystkim chodzi. Od drugiego odcinka śledzenie tej produkcji prawdopodobnie będzie już znacznie prostsze, niemniej jednak po pilocie jestem pod wielkim wrażeniem, że ktoś zdecydował się pokazać tak ambitny serial w ABC. I to jeszcze w paśmie należącym do tej pory do Shondy Rhimes.
Oprócz świetnego, przemyślanego scenariusza na poziomie najlepszych seriali ze stacji kablowych, ogromne wrażenie robi aktorstwo. Timothy Hutton i Felicity Huffman w roli rodziców Matta – od lat rozwiedzionych, mających tysiące powodów, aby się nienawidzić – grają po prostu koncertowo, a przy tym dość oszczędnie. Nie ma tu żadnej zbiorowej histerii, jest podłamany ojciec i chłodna, stanowcza matka, zdeterminowana, aby doprowadzić mordercę przed oblicze wymiaru sprawiedliwości, a potem skazać go na jedyną możliwą w takiej sytuacji karę – śmierci. Sposób, w jaki ta kobieta bierze sprawy w swoje ręce, jest wręcz przerażający. I bardzo łatwo można to zrozumieć – już w pilocie o tej postaci dowiadujemy się wystarczająco, by w pełni pojąć jej motywacje i powody, dla których jest taka, a nie inna.
Po drugiej stronie mamy Cartera Nixa (Elvis Nolasco), czarnoskórego narkomana, uwikłanego w mający wiele zaskakujących odcieni romans ze znajdującą się gdzieś pomiędzy życiem i śmiercią blondynką Aubry Taylor (Caitlin Gerard). Mamy też latynoską rodzinę Gutierrezów – matka zmarła, został zasadniczy ojciec Alonzo (Benito Martinez), nastoletni syn Tony (Johnny Ortiz), próbujący uwolnić się spod wpływu ojca, i córka (Regina King Gleendylis Inoa), która na razie ledwie mignęła gdzieś w tle. Gutierrezowie prowadzą mały biznes i wydaje się, że nikomu nie szkodzą. Dopóki nie okazuje się, że Tony pożyczył auto kryminaliście, Hectorowi (Richard Cabral) – wtedy zaczynają się prawdziwe kłopoty.
Skomplikowane powiązania pomiędzy bohaterami, wzajemne uprzedzenia skrywane pod płaszczykiem poprawności politycznej, mroczne tajemnice tych, którzy wyglądali na świętych, wielkie emocje, które znaczą co innego, niż wydaje się na pierwszy rzut oka – wszystko to zaczęło wychodzić na jaw już w pilocie. A przecież to dopiero początek, z pewnością będziemy zaglądać coraz głębiej i głębiej, zdejmując kolejne warstwy tej historii. Już teraz widać, że ofiary z pewnością nie były aniołkami, a ci, do których drzwi zapukała policja, niekoniecznie są zbrodniarzami.
"American Crime" pokazuje, jak wiele zależy od głupich przypadków, nieporozumień, niedopowiedzeń i zwykłych uprzedzeń. I jak łatwo każdy może stać się chodzącym stereotypem albo zacząć patrzeć w stereotypowy sposób na innych. Nieważne, za jak otwartego człowieka się uważa.
Jestem pełna podziwu dla ABC, że zdecydowało się zamówić taki serial. Mocny, skomplikowany i, przynajmniej na początku, niełatwy do śledzenia. W czasach triumfu kiczu w rodzaju "Sposobu na morderstwo" czy "Imperium" FOX-a taka decyzja to ogromne zaskoczenie. Zaskoczeniem też jest zastosowanie formatu antologii – jeśli "American Crime" przetrwa, co przecież wcale takie pewne nie jest, za rok zobaczymy zupełnie nową historię. Miejmy nadzieję, że tak się właśnie stanie i że produkcja Johna Ridleya przyczyni się do zmian w sposobie myślenia szefów Wielkiej Czwórki. Zamawianie kolejnych sitcomów, procedurali i spin-offów tego, co już się sprzedało, do niczego nie prowadzi. Publiczność jest gotowa na ambitniejsze produkcje, o czym świadczą coraz lepsze wyniki oglądalności seriali HBO, AMC i innych amerykańskich kablówek.