Hity tygodnia: "Shameless", "Glee", "Żona idealna", "Broad City", "The Flash"
Redakcja
22 marca 2015, 18:02
"Żona idealna" (6×15 – "Open Source")
Marta Wawrzyn: Najlepszy odcinek "Żony idealnej" po powrocie. Po pierwsze, nie zawiodła sprawa tygodnia. W serialu pojawiła się broń z drukarki 3D – i nie dość że sama historia okazała się wciągająca, to jeszcze przedstawiono drażliwy temat bardzo rzetelnie, z każdej możliwej strony, postawiono trafne diagnozy i na dodatek zrobiono to mimochodem, wykorzystując otwartość sędziego Abernathy'ego i wplątując w to wszystko przypominający emocjonalny rollercoaster wątek małżeńskiej kłótni i namiętności Diane i jej kowboja. Dawno ich razem nie widzieliśmy, a teraz mieliśmy się przekonać, że choć ten związek ma swoje lepsze i gorsze momenty, to jednak jest zaskakująco solidny.
Równie ciekawie było za kulisami kampanii na gubernatora, gdzie po kilku porządnych zwrotach akcji Alicia zmiażdżyła publicznie swojego męża za namową Jona, a następnie odebrała swoją nagrodę. Miks romansu i polityki chyba jeszcze nigdy nie wydawał mi się tak seksowny, jak w ostatniej scenie najnowszego odcinka "TGW".
Ale w "Open Source" grało wszystko, nawet wątek Louisa Canninga i wspierania Hamasu. "Żona idealna" wciąż jest na fali.
"Glee" (6×12-13 – "2009" i "Dreams Come True")
Marta Wawrzyn: Zaskakująco udany miks sentymentalizmu z absurdem. Wiadomo, nie wszystko w 100% było tutaj udane – yyy, Rachel surogatką? – ale koniec końców "Glee" pozostawia po sobie pozytywne wrażenie. To był całkiem przyjemny sezon, a w finale bohaterowie, do których zdążyliśmy się przywiązać, dostali szczęśliwe zakończenia, na jakie zasługiwali. Sue Sylvester rządzi, i to dosłownie, razem z Jebem Bushem. Rachel jest szczęśliwą żoną Jessego i odnosi swój pierwszy ogromny sukces na Broadwayu. Kurt i Blaine są przeszczęśliwi. Pan Schue "bierze wszystko" i dostaje masę podziękowań i pochwał z każdej strony.
Serial o tym, że marzenia się spełniają, jeśli tylko zapracuje się na ich spełnienie, do końca pozostał pozytywny, inteligentny i absurdalny. Czy mogło być lepiej? Pewnie, że mogło. Ale nawet jeśli "Glee" nie wszystko zrobiło tak jak należy, to i tak jest jeden z tych seriali, które przejdą do historii, bo zapoczątkowały coś zupełnie nowego. Bez "Glee" nie rozpocząłby się szał na musicale w telewizji, a wiele młodzieżowych produkcji, które lubimy za nutkę absurdu, nigdy by nie powstało. I za to też jest ten hit.
"Shameless" (5×09 – "Carl's First Sentencing")
Marta Wawrzyn: Jeden z tych odcinków, w którym podobać się mogło właściwie wszystko, bo nie zabrakło i humoru, i dramatów, i poetyckich podróży przez życie. Kevin rządził jako Rapewalker, Carl dokonał pierwszego ważnego życiowego wyboru, Lip szalał z Sashą Alexander i zapatrzył się w siebie na grafice Schielego, Sammi udzieliła synowi cennych rad, jak przetrwać, zaś Fiona i Sean spędzili dużo czasu w zimnie na tarasie. Wszystko to było świetne z różnych powodów.
Ale najpiękniej wypadła podróż Franka przez Chicago z młodą lekarką Biancą (Bojana Novakovic), która właśnie się dowiedziała, że wkrótce prawdopodobnie umrze na raka. Frank w zaskakująco ciepły sposób zaopiekował się tą dziewczyną. Było to tak sympatyczne, ludzkie i normalne, że aż nie mam pewności, czy na koniec ją okradł, czy może tym razem jednak się powstrzymał. Dobrze, że zostawiono tutaj otwartą furtkę, inaczej ta słodko-gorzka podróż nabrałaby pewnie innego wymiaru.
"Shameless" w tym sezonie niesamowicie mnie zaskakuje, pokazując, jak wiele barw mają bohaterowie serialu, również drugoplanowi, i jak ciekawie można poprowadzić relacje między nimi.
"The Flash" (1×15 – "Out of Time")
Bartosz Wieremiej: Niesamowicie dobry odcinek, po obejrzeniu którego trudno zebrać myśli. Po prostu było w nim wszystko: ciekawe retrospekcje, dziwne randki, nieudane próby odwrócenia uwagi, wyjątkowo zmotywowany przeciwnik, porwania, tragiczne zgony, bardzo ważny pocałunek, Central City na sekundy od katastrofy i chwile bezinteresownego poświęcenia dla innych. Potem jeszcze zobaczyliśmy, jak podróżuje się w czasie, a skoro już jesteśmy przy podróżach i podróżnikach, to wypada zapamiętać imię Eobard Thawne.
W "Out of Time" docenić trzeba, jak niewinnie rozpoczął się ten odcinek oraz jak dramatyczne były ostatnie jego minuty. Szczególnie scena konfrontacji Cisco i Wellsa (Tom Cavanagh) w S.T.A.R. Labs pokazała, że potencjał tego serialu może być większy, niż przypuszczamy. Za te kilka minut Carlos Valdes zasługuje na każdy komplement, jaki właśnie przychodzi nam do głowy i bardzo się ciesze, że go jeszcze zobaczymy. Reszta, jak to mówią, jest w nogach zawodni… – znaczy w nogach Barry'ego Allena (Grant Gustin).
"Broad City" (2×10 – "St. Mark's")
Marta Wawrzyn: Najlepszy serial, którego nie oglądacie. Serio, zupełnie nie rozumiem, czemu nie dajecie się do niego przekonać. Te dziewczyny są zabawne i swobodne, ich spojrzenie na Nowy Jork świeże, a humor w serialu ostry i niebanalny.
W finale 2. sezonu Abbi i Ilana zabrały nas w podróż na St. Mark's z okazji 23. urodzin Ilany. I to był jeden z tych cudownych letnich wieczorów, kiedy wszystko się może zdarzyć, wystarczy tylko wyjść z domu. Spotkaliśmy więc Aidy Bryant w roli natrętnej dawnej znajomej, Patricię Clarkson jako bogatą matkę rozpieszczonego 30-letniego bachora (Leo Fitzpatrick z "The Wire"!) i kilkoro niezidentyfikowanych dziwadeł, reprezentujących gatunek niekoniecznie ludzki. Odwiedziliśmy sklep z perukami, byliśmy świadkami rodzinnych dramatów, pokręconych rozmów (testament spisany na serwetce!), a przede wszystkim szalonej pogoni za złodziejem – rzeczywiście wyjątkowego – prezentu.
Zaś końcowa scena była po prostu przecudna. Takie dyskusje o życie, prowadzone pod takim kocykiem, można zobaczyć tylko w "Broad City". A i takich dziewczyn nigdzie indziej nie znajdziecie.
"Episodes" (4×09 – "Episode 9")
Nikodem Pankowiak: Zaskakująco świeży i dobry sezon zakończył się takim samym finałem. Jeśli ktoś myślał, że Beverly i Sean wreszcie zaczną czerpać przyjemność z własnej pracy, grubo się pomylił. Helen przygotowała zemstę absolutną – najpierw swoim zachowaniem zmusiła do odejścia Carol, a następnie sprawiła, że praca przy "Pucks" będzie dla głównych bohaterów miłym wspomnieniem.
Teleturniej, który zaczął prowadzić Matt (wyśmienity teleturniej, należy dodać), stał się doskonałą metaforą nie tylko jego życia, ale życia wszystkich bohaterów tego serialu. Każde z nich jest uwięzione w takim pudełku i tylko czeka, co złego może się za chwilę przytrafić. Najbardziej z nich wszystkich żal mi Carol – znowu wpakowała się w nieodpowiedni związek i znowu przyszło jej za to zapłacić. Wreszcie też dowiedzieliśmy się, czy Myra faktycznie była w ciąży czy to jedynie kilka kilogramów więcej.
Szkoda, że na kolejne odcinki (bo przecież muszą powstać, prawda?), będziemy czekać niemal rok, bo po scenie w biurze Helen chciałbym zobaczyć je od razu.
"Jane the Virgin" (1×16 – "Chapter Sixteen")
Marta Wawrzyn: Kotłowanina emocji i humoru, w której nie zabrakło miejsca na warsztaty z pisania romansów, magiczną scenę tańca Jane i Rafaela, a przede wszystkim na przygody prześwietnego teamu składającego się z Rogelia i Michaela. O dziwo, panowie szybko znaleźli wspólny język, a latynoski gwiazdor nauczył się dzięki młodemu policjantowi czegoś więcej, niż tylko trzymać broń lufą w kierunku obiektu, w który się celuje.
Drugą gwiazdą odcinka był pewien mały #motherbarker, który zmusił do współpracy Petrę i Rafaela. W pogoni za szalonym psem ta dwójka zapomniała o wzajemnej nienawiści i okazała się być całkiem zgraną drużyną. A do tego był zabawny jak zawsze narrator, świetne hashtagi i rozbrajający gif z Rogeliem. "Jane the Virgin" naprawdę wie, jak przemówić do współczesnej publiczności i to jeden z powodów, dla których nie mogę przestać się nią zachwycać.