Pazurkiem po ekranie #68: Podróż w przyszłość
Marta Wawrzyn
2 kwietnia 2015, 19:44
Dziś zabieram Was w podróż do przyszłości, czyli sezonu 1B "Outlandera", którego większość zdążyłam już obejrzeć. A oprócz tego w programie mamy "Bloodline", "Żonę idealną", "Justified", "The Last Man on Earth", "Better Call Saul" i "Shameless". Tekst zawiera spoilery – przy czym z "Outlandera" raczej niewielkie.
Dziś zabieram Was w podróż do przyszłości, czyli sezonu 1B "Outlandera", którego większość zdążyłam już obejrzeć. A oprócz tego w programie mamy "Bloodline", "Żonę idealną", "Justified", "The Last Man on Earth", "Better Call Saul" i "Shameless". Tekst zawiera spoilery – przy czym z "Outlandera" raczej niewielkie.
Praca samozwańczego krytyka telewizyjnego w Polsce ma coraz więcej plusów dodatnich (przeciwieństwo plusów ujemnych, wiecie, znacie), ale dopiero w ostatnich miesiącach rzeczywiście zbliżyliśmy się do Ameryki. I nie chodzi mi tylko o to, że polskie kablówki wreszcie bardziej dbają o widza, podsuwając mu nowe sezony zagranicznych seriali tuż po ich światowej premierze. O nas, pismaków, też jakby bardziej zaczęto się troszczyć. Przyzwyczailiśmy się już do tego, że premiery produkcji HBO oglądamy w kinie na kilka dni przed Wami, coraz częściej zdarza nam się też dostawać piloty seriali na oficjalnych płytach jeszcze przed ich premierą w USA.
Ale najmilszą chyba niespodziankę sprawił nam AXN, który udostępnił do recenzji aż 5 nowiutkich odcinków "Outlandera". Serial wraca w AXN White 1 czerwca, w maju będziecie mogli obejrzeć w formie maratonu pierwszych 8 odcinków. Ja tymczasem widziałam już wszystko od "The Reckoning" do "The Watch" i jestem absolutnie zachwycona, nie tylko faktem, że pokazano mi dokładnie tyle samo nowych odcinków co amerykańskim krytykom.
Bo nowe odcinki "Outlandera" są po prostu prześwietne!
Zwłaszcza pierwszy z nich, "The Reckoning", w którym mamy bezpośrednią kontynuację tego, co wydarzyło się po cliffhangerze z jesiennego półfinału. Nie mogę Wam zdradzić żadnych spoilerów przed oficjalną premierą, ale mogę powiedzieć, że to przepięknie nakręcony i szalenie emocjonujący odcinek, w którym poznajemy Jamiego Frasera z nieco innej strony (tutaj macie mały przedsmak, a jak widać w sneak peeku poniżej, na moment Jamie przejął też rolę narratora). Nie brakuje akcji, wspaniałych widoków i seksu – tego wariackiego, romantycznego seksu, do którego przyzwyczaił nas "Outlander" i który sprawia, że planując wakacje, człowiek zaczyna z coraz większą ciekawością zerkać na szkockie góry.
Ron Moore i aktorzy grający główne role powtarzali, że "Outlander" po powrocie będzie znacznie bardziej mroczny, i to też mogę potwierdzić. W drugiej połowie sezonu dzieją się rzeczy, o jakie jesienią tego serialu byśmy jeszcze nie podejrzewali, wychodząc z założenia, że to tylko lukrowana bajeczka – fakt, wspaniale zrealizowana i sprawnie napisana, ale też mało zaskakująca, bo po dziesiątkach twistów w końcu i tak wszystko przecież dobrze się kończyło. W wiosennej części sezonu nie ma samych dobrych zakończeń. W jednym z odcinków ma miejsce coś tak przerażającego, wręcz potwornego, że i "Gra o tron" by się tego nie powstydziła. A cliffhanger, który kończy odcinek "The Watch", sprawia, że siedzę jak na szpilkach, czekając na ciąg dalszy.
Oczywiście "Outlander" pozostaje przy tym wszystkim sobą – czyli romantycznym powieścidłem na ekranie, skierowanym głównie do kobiecej publiki (i tych facetów, którzy niczego się nie wstydzą). Jednak skręt w stronę nieco ciemniejszych zaułków jest nie tylko wyczuwalny, ale i przybiera kilka różnych oblicz. Krótko mówiąc, jest na co czekać. A oglądanie takiego serialu po kilka odcinków naraz to już w ogóle marzenie.
Dużo mniej korzystnie wypadło ostatecznie "Bloodline"…
…które również obejrzałam jednym ciągiem i właściwie po finale nie mam do powiedzenia wiele ponad to, co napisałam tutaj. Produkcja Netfliksa ma momenty świetne, jednak w ostatecznym rozrachunku ani specjalnie nie zachwyca, ani nie zaskakuje. Nie działa jako thriller, bo finałowe twisty da się przewidzieć wiele odcinków wcześniej, ani jako kameralna historia o ludzkich emocjach, bo drewniane dialogi potrafią wiele zepsuć, a i tak oczywiste zagrania, jak ściana deszczu w dzień strasznego wydarzenia, to nie jest coś, co pazurki lubią najbardziej.
To prawda, że emocje w rodzinie Rayburnów się kotłują i że nie można im odmówić autentyczności. Zabrakło jednak subtelności – niezłe pomysły mieszają się tutaj ze straszna łopatologią, tworząc razem miks, który zapomina się pięć minut po obejrzeniu. "Bloodline" nie ma żadnej siły rażenia, ostatnia scena finału jest okropna i nie dziwi mnie, że w serwisach społecznościowych o tym serialu nie mówi nikt. Nie ma o czym.
Pierwszy naprawdę pyszny odcinek po przerwie…
…zaliczyła "Żona idealna", w której typowa dla tego serialu pospieszna bieganina mieszała się z zaskakującymi odkryciami na tematy życiowo-polityczne, wojnami i wojenkami o pieniądze i władzę oraz mniejszymi i większymi złośliwościami. W powietrzu latały wycieknięte maile, dystrybutorzy filmowi dostali mały prztyczek w nos, a na dodatek przewidziano wielki sukces nastolatka z Warszawy.
Najnowszy odcinek "Żony idealnej" może też posłużyć za lekcję tym z nas, którzy z jakiegoś powodu uważają, że szczerość może człowieka dokądś zaprowadzić. Alicia szybko nauczyła się, jak to działa, my też możemy. A i Sun Tzu pewnie znacząco by się uśmiechnął, patrząc na ostatnią scenę "Undisclosed Recipients".
Ciekawe rzeczy działy się w "Better Call Saul"…
…które nam odsłoniło prawdziwą twarz Chucka McGilla. Nie dziwota, że "szympans z karabinem maszynowym" zrobił to, co po prostu zrobić musiał – trzasnął drzwiami i wyszedł. Tacy ludzie jak Saul Goodman nie rodzą się tak po prostu, z niczego. Tacy ludzie rodzą się z frustracji, ogromnych ambicji i jeszcze większej chęci udowodnienia komuś – zazwyczaj jednej, konkretnej osobie – że potrafią. Pierwszy sezon na tydzień przed finałem można podsumować jako fascynującą drogę Jimmy'ego od drobnego cwaniaczka, który niewiele wiedział o swoim nowym świecie i któremu w związku z tym mało co wychodziło, do faceta gotowego walczyć o swój kawałek tortu, świadomego i swojej wartości, i niedoskonałości tego, kogo stawiał na piedestale.
Poprowadzono tę postać po prostu po mistrzowsku i nie chcę więcej słyszeć, że to serial gorszy od "Breaking Bad". To serial inny niż "Breaking Bad", tylko częściowo skierowany do tej samej publiki. Aby z przyjemnością oglądać "Better Call Saul", trzeba uwielbiać Saula Goodmana, trzeba chcieć się w niego zagłębić i podejść do całego projektu z otwartością. Nadal nie wiemy, jak właściwie Slippin' Jimmy stał się prawnikiem wszystkich największych kryminalistów z Albuquerque i okolic, a ten serial jest po to, abyśmy mogli się tego właśnie dowiedzieć. Dajmy mu na to czas.
W tradycyjnie już w tym sezonie wysokiej formie było w tym tygodniu "Shameless", które zaskoczyło nas romantyczną sceną seksu w, hm, deszczu i prawie zabiło naszą ulubioną socjopatkę. W "Justified" za to posypały się prawdziwe trupy, i to hurtem, co w tak bezpośredniej bliskości do finału absolutnie nie może dziwić.
Wśród komedii więcej było rozczarowań niż kandydatów na hit tygodnia. Najboleśniejsze z nich to "The Last Man on Earth", które w pilocie wmówiło nam, że jest dobrym, oryginalnym serialem, a potem mogliśmy już tylko obserwować staczanie się po równi pochyłej. Z dwóch najnowszych odcinków pamiętam tylko nieskomplikowane, irytujące problemy damsko-męskie, walkę o względy krowy i taplanie się w kupach. Gdyby nie Will Forte i jego magiczna umiejętność bycia jakimś, już bym sobie odpuściła serial FOX-a. A tak dam mu jeszcze szansę do końca sezonu. Ale bez wielkiej nadziei na to, że stanie się cud.
Skoro jesteśmy przy hitach, czas na ogłoszenie parafialne.
Hitów i kitów w tym tygodniu nie będzie ze względu na święta. Wrócą w weekend 11-12 kwietnia i będą kontynuowane do końca sezonu (czyli przedostatniej albo ostatniej niedzieli maja). Zastanawiamy się jednak coraz poważniej nad rezygnacją z tego typu tygodniowych podsumowań i postawieniu na nową formę. Wynika to z kilku czynników. Po pierwsze, coraz rzadziej pojawiają się w naszych zestawieniach kity, bo im więcej jest seriali, tym szybciej rezygnujemy z oglądania tych, które złapały słabszą formę. Tak było w tym sezonie choćby z "The Walking Dead". Po drugie, Netflix. Pytacie nas, czy możecie głosować na takie seriale jak "Bloodline" tydzień po premierze. Odpowiadamy, że tak, jak najbardziej możecie. Ale koniec końców każdy i tak je ogląda we własnym tempie, w związku z czym nic poza "House of Cards" nie przebiło się do zestawień Waszych hitów i kitów.
Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze fakt, że my też coraz więcej seriali oglądamy we własnym tempie. Nie ma żadnego sensu spędzanie całego piątku i soboty z Netfliksem, tylko po to aby móc ocenić cały sezon w niedzielę. To żadna przyjemność – a i taka ocena nie jest wiele warta. Już teraz wiemy, że będziemy mieć opóźnienie w związku z "Daredevilem", ponieważ tak się składa, iż mamy inne plany na piątek 10 kwietnia, związane z kilkoma innymi premierami, o których będziemy mogli napisać dopiero w niedzielę albo i poniedziałek.
Coraz częściej spotykają nas też takie niespodzianki jak ta z "Outlanderem". Trzymanie się kalendarza oficjalnych premier nie zawsze ma sens, a hity i kity tygodnia, które przez kilka lat służyły nam za drogowskaz, pokazujący, co warto oglądać, a co nie, przestały spełniać swoją rolę i stały się średnio atrakcyjnym zbiorem tych samych tytułów. Wiadomo, "Shameless" w tym sezonie rządzi, każdy kolejny odcinek jest lepszy od poprzedniego, ale ileż można o tym trąbić.
Stąd też myślimy o zamianie hitów i kitów na innego typu podsumowania. Będziemy je testować w sezonie letnim, a tymczasem możecie zgłaszać pomysły i sugestie, jeśli tylko je macie.
Na koniec tradycyjnie pytanie: co Wy widzieliście w tym tygodniu? Piszcie w komentarzach, tweetujcie i obserwujcie mnie, a także Serialową na Twitterze, bo to właśnie tam mamy zwyczaj prawie na żywo pisać o tym, co oglądamy. Jeśli też coś fajnego oglądacie i chcecie podzielić się tym z nami, używajcie w tweetach hashtagu #serialowa. My Wasze wpisy odnajdziemy i oczywiście na nie odpowiemy.
I pamiętajcie – widzimy się za tydzień. W tym samym miejscu, o tej samej porze.