"Mad Men" (7×09): Kobieta jak milion dolarów
Marta Wawrzyn
13 kwietnia 2015, 21:28
Są takie odcinki "Mad Men", które sprawiają, że dokładnie wszyscy w tym serialu irytują mnie do cna. "New Business" to właśnie taki odcinek. Uwaga na spoilery.
Są takie odcinki "Mad Men", które sprawiają, że dokładnie wszyscy w tym serialu irytują mnie do cna. "New Business" to właśnie taki odcinek. Uwaga na spoilery.
Odcinki "Mad Men" wpływają na mój nastrój bardziej niż pogoda. Tydzień temu, po odsłuchaniu dziesiątki razy "Is That All There Is?", byłam melancholijna niczym własna babcia, dziś bez powodu na wszystko i wszystkich się wkurzam. No, nie tak do końca bez powodu – powód jest taki, że w "Mad Men" wszyscy na siebie powarkiwali, dramatyzowali ile się da i byli jeszcze trudniejsi do polubienia niż zazwyczaj. A przecież oni nigdy sympatyczni nie są, w końcu to zgraja samolubnych, wiecznie nieszczęśliwych dużych dzieci, którym nawet jeśli coś w życiu odpowiada, to zazwyczaj tylko przez krótki moment. Chwilę potem chcą więcej.
Choć w "New Business" przewinęło się wielu bohaterów, w tym dawno niewidzianych (jak zachowująca stoicki spokój Sylvia i rozbawiony Arnold), to był przede wszystkim odcinek o Donie Draperze. O tym, jak kręci się w kółko, ciągle popełniając te same błędy i ciągle próbując od nowa – bez cienia zapału, wciąż z tym samym wyrazem twarzy, ale jednak. Tym razem jego podróż zaczęła się w domu Francisów, pełnym dzieci, milk shake'ów i nadziei na przyszłość, a zakończyła się w wyczyszczonym do cna mieszkaniu, które parę lat temu kupił, by rozpocząć nowe życie z Megan.
A po drodze była Diana, która okazała się starszą wersją Alison z "The Affair", z całym tym mrokiem wypisanym na twarzy. Czego Don od niej chce – kobiety w średnim wieku, zupełnie przeciętnej, nie w jego stylu? Czy chodzi o to, że przypomina mu Midge z wyglądu, czy jest w tym coś więcej, ta niedookreślona fascynacja, która każe na początku przestać zwracać uwagę na wszelkie różnice? Niewątpliwie Don się o nią troszczy, tym bardziej, im bardziej ona go odpycha. A i ona przyznaje, że coś się u niej pojawiło – coś innego niż poczucie winy, że nie zapobiegła śmierci jednej córki i zostawiła drugą. To ciekawe, że mieliśmy odcinek wypełniony po brzegi Dianą, bo jeszcze tydzień temu byłam przekonana, że więcej tej pani nie zobaczymy. Teraz to się pewnie już spełni, w końcu przewodnik po Nowym Jorku to dobry prezent na pożegnanie.
Tak jak milion dolarów był całkiem dobrym prezentem na pożegnanie z Megan. Jej – a także jej okropnej siostry, wpychającej ją w poczucie winy, i sfrustrowanej matki, dla odmiany powtarzającej, jaki to drań z Dona – zdecydowanie już nie chcę w "Mad Men" oglądać. To właśnie ta trójca była w tym odcinku najbardziej irytująca. Sama Megan pewnie nie zachowałaby się tak okropnie wobec Dona – który dał jej jakieś milion razy więcej niż powinien – ale mieszanka rodzinnych podjudzeń czy też dobrych rad, zawodowych frustracji i zmęczenia przebijaniem głową muru wyzwoliła w niej prawdziwą wiedźmę. I koniec końców Roger okazał się mieć rację – Megan to Jane. Obwieszona biżuterią i przesadnie wymalowana cesarzowa, która nic nigdy nie zrobiła i raczej już nie zrobi, bo będzie mogła żyć wygodnie za pieniądze byłego męża.
Harry znów zrobił Megan coś paskudnego – i nic dziwnego, zawsze był kompletnym palantem – ale to żadne usprawiedliwienie. Na prawie już byłą małżonkę Dona nie dało się w tym tygodniu patrzeć bez rosnącej niechęci. A Marie i Marie-France były jeszcze gorsze. Jeśli żal mi Rogera, to znak, że dzieje się naprawdę źle. Nie znaczy to bynajmniej, że narzekam na jakość odcinka – który jak na "Mad Men" był po prostu przeciętny i nie miał ani grama tej magii co "Severance" – o, nie, zagrane to było po prostu świetnie. Julia Ormond wyczyniała cuda, jej Marie Calvet to kobieta, która ma klasę, nawet kiedy dość nisko upada. A jej tekst o syfilisie niewątpliwie trafił w punkt. Problem w tym, że panie Calvet tak przeładowały odcinek dramatyzmem, że dość jednoznacznie opowiedziałam się po stronie Dona. Naprawdę sobie na to nie zasłużył, przynajmniej nie w tym przypadku, bo to małżeństwo nie rozpadło się z jego winy. Ono po prostu się rozpadło. Co się zdarza – zwłaszcza w XX wieku, w Stanach Zjednoczonych.
Za to Betty, kobieta, której Don już mieć nie może, nawet gdyby bardzo chciał – a jego ostatnie spojrzenie rzucone na Francisów pokazuje, że przynajmniej w tym jednym momencie, owszem, chciałby i Betty, i życia, które raz już miał – po prostu kwitnie. Wygląda fantastycznie i wreszcie na serio myśli o samospełnieniu. To zapewne nie przypadek, że chce studiować psychologię – pewnie nie tylko mnie od razu przypominają się te jej przerażające wizyty u terapeuty z 1. sezonu. Dziesięć lat temu dwóch facetów – lekarz i mąż – traktowało ją jak rozhisteryzowane dziecko, a ona nie potrafiła się z tej matni wydostać. Dziś jest zupełnie inaczej. Poprzedni sezon pokazał, że Betty została realistką, zaakceptowała, że nie wszystko może mieć, dojrzała. Czy będzie kiedykolwiek w pełni szczęśliwa? Pewnie nie. Ale dziś wydaje się mieć dużo lepsze życie niż wszyscy inni bohaterowie serialu. A na dodatek prawdopodobnie ma rację – w 6. sezonie pewnie bym ją wyśmiała, ale teraz, po tym wszystkim co przeszła, wydaje się, że ma dość mądrości życiowej, aby ludzie chcieli z nią rozmawiać o swoich problemach.
"New Business" zawierał jeszcze jedną ciekawą postać kobiecą – panią fotograf, która sobie życzy, aby ją nazywać Primą (Mimi Rogers). Artystka, która z wyglądu bardzo przypominała Annie Hall, na początku wydaje się jedną z tych niesamowitych, silnych kobiet, radzących sobie w każdej sytuacji. A potem Stan i Peggy kolejno poznają na własnej skórze jej główną broń – seks. Dawanie ludziom tego, czego – jak jej się wydaje – chcą. Przy czym Stan po wszystkim przypomina dziecko we mgle, to Peggy orientuje się, że tej kobiecie cały czas chodziło o pracę. I mówi, że więcej zleceń dla niej nie będzie.
Mimo że to nie był jeden z tych poetyckich odcinków, pełnych przełomowych wydarzeń i znaczących rozmów, ten sezon "Mad Men" jak na razie spełnia oczekiwania. To znaczy zamyka jeden po drugim wątki osób, które przez ostatnią dekadę przewinęły się przez życie reklamowego geniusza i samca alfa Dona Drapera. "Oszukujesz się, jeśli myślisz, że to coś zmieni" – mówi na koniec Diana do Dona, a on wydaje się nie rozumieć, o co właściwie jej chodzi. A chodziło jej o wszystko. O całe jego życie. Ta zupełnie zwyczajna kelnerka po przejściach rozgryzła go. I pewnie wie lepiej od nas, jak on skończy.
Jeszcze 5 odcinków i my też przestaniemy błądzić.