"Once Upon a Time": Była sobie telewizyjna "bajka"
Bartosz Wieremiej
22 października 2011, 19:35
Bajkowy świat powrócił do telewizji. Szkoda tylko, że w tak niespektakularnie przeciętny sposób.
Bajkowy świat powrócił do telewizji. Szkoda tylko, że w tak niespektakularnie przeciętny sposób.
Dawno, dawno, nie tak dawno temu, w mieście zwanym Boston, żyła i pracowała Emma Swan (Jennifer Morrison). W dniu 28. urodzin uroczą pannę Swan odwiedził jej oddany do adopcji syn, Henry (Jared Gilmore) – pomieszkujący na co dzień mieścinie zwanej Storybrooke. Henry ma nadzieję sprawić, aby Emma odwiedziła i pozostała choć przez jakiś czas, właśnie w tym jakże uroczym Storybrooke gdzieś w stanie Maine.
Zgodnie z przedpremierowymi zapowiedziami jest również drugi, bajkowy świat zasiedlony przez całą hałastrę radośnie żyjących królewien, książąt, krasnali, wróżek, żywych pacynek itp. Owa, nazwijmy to, bajkolandia, stała się ofiarą zemsty Złej Królowej, a bohaterowie naszych ulubionych bajek trafili do miejsca uosabiającego ich najczarniejsze koszmary – czyli właśnie do Storybrooke w stanie Maine. To zadaniem Emmy ma być wybawienie biednych "bajkowiczów" z tego piekła, jakim jest mieszkanie w przeciętnym amerykańskim miasteczku, by Pinokio mógł być Pinokiem, a krasnal – krasnalem.
Tak, odrobinę się wyzłośliwiam i prawdopodobnie niesłusznie, bowiem sam sposób opowiadania historii jest w "Once Upon a Time" całkiem zgrabny i solidnie przemyślany. Widz przerzucany jest pomiędzy światami, aby w możliwie bezbolesny sposób zostać wprowadzonym w tę dość niecodzienną sytuację.
Większość bohaterów ma oczywiście różne tożsamości w obydwu światach, a nie da się ukryć, że zawsze jest coś fascynującego w oglądaniu aktorów mierzących się z wieloma rolami w jednej produkcji. Na ekranie dobrze wypadają zarówno Morrison jak i Jared Gilmore. Z aktorów wcielających się w więcej niż jedną postać, z satysfakcją obserwuje się grającą Złą Królową i Reginę Mills w jednym, czyli Lanę Parrillę, a Mr Gold/Rumplestiltskin (Robert Carlyle) może okazać się najciekawszym bohaterem całej produkcji. Bezbarwny występ zaliczyła niestety Ginnifer Goodwin jako Królewna Śnieżka, a grający jej męża – Księcia z bajki, Joshua Dallas, o wiele lepiej spisał się jako bezimienny pacjent w śpiączce.
Niestety w "Once Upon a Time" jak na razie zawodzi cały baśniowy świat, zarówno jego wizualna prezentacja jak i przebłyski w realnym świecie. Serial zabija swoją dosłownością, a fikcyjne królestwo pełne szczęśliwych zakończeń jest płaskie, nieciekawe i stworzone kompletnie bez wyobraźni.
Nie zrozumcie mnie źle, nowy serial stacji ABC to wdzięczna, przyjemna, dość ciekawa i zgrabnie zrobiona produkcja, z kilkoma przyjemnymi detalami jak np. książka Henry'ego czy pozornie niedziałający miejski zegar pożyczony chyba z Hill Valley. Jestem jednak zawiedziony, że twórcom zabrakło wyobraźni, by stworzyć coś żywego, urzekającego swoją niezwykłością.
Akceptuję całą cukierkową konwencję i brak jakże popularnego obecnie mrocznego podejścia do bajek. Zawsze jednak sądziłem, że próba stworzenia magicznego świata na ekranie wymaga czegoś więcej niż zestawu ładnych widoczków, sztucznego śniegu i drewnianego aktorstwa. Nawet tymczasowy koniec tego całego bajkowego świata jest jakiś bez wyrazu.
Naprawdę miło było się dowiedzieć, że największym koszmarem dla każdej bajkowej postaci jest zostanie mieszkańcem głupawo nazwanej mieściny gdzieś w stanie Maine. Tylko liczyłem na coś bardziej kreatywnego, niż chociażby wpisanie w serial potencjalnie puszczającej się na lewo i prawo "realnej" wersji Czerwonego Kapturka.