Hity tygodnia: "Dolina Krzemowa", "Gra o tron", "Żona idealna", "Wikingowie"
Redakcja
19 kwietnia 2015, 19:48
"Dolina Krzemowa" (2×01 – "Sand Hill Shuffle")
Michał Kolanko: Pied Piper. Ta nazwa już zawsze będzie kojarzyć się z jednym – ekipą startupu (z Richardem na czele), która chce podbić Dolinę Krzemówą. Ten suchy opis nawet w ułamku nie pokazuje, jak niesamowicie dobry jest to serial. Nie tylko jako komedia, chociaż pierwszy odcinek to seria coraz lepszych scen, z kulminacyjną serią obrażania wszystkich potencjalnych inwestorów. Ale "Silicon Valley" to nie tylko satyra, ale też całkiem poważne spojrzenie na to, ile kosztuje sukces w Dolinie. Powrót tego serialu pokazuje, że forma jego twórców serialu nadal zwyżkuje.
Marta Wawrzyn: O tak, sposób, w jaki chłopcy postanowili zdobyć inwestora, to było coś. Podobnie jak pożegnanie Petera Gregory'ego, opis przyczyny jego śmierci i białe gołąbki wypuszczone w idealnym momencie. Cały odcinek da się podsumować słowami, które w nim padły: "Nie chcę żyć w świecie, który ktoś inny czyni lepszym niż my". To też tekst, który idealnie określa filozofię działania firm w Dolinie Krzemowej. Chęć uczynienia świata lepszym jest ich siłą napędową. Chęć przeszkodzenia w tym samym konkurencji sprawia, że dochodzi do absurdalnych sytuacji. Serialowa "Dolina Krzemowa" może się z tego śmiać ile wlezie, ale i tak wiemy, jaka jest prawda. To bardzo gorzka komedia o ludziach, walczących każdego dnia o rzeczy, które niekoniecznie są tego warte.
"Gra o tron" (5×01 – "The Wars to Come")
Michał Kolanko: Kilka mocnych scen, a przede wszystkim ustawienie klimatu całego sezonu – to największe zalety powrotu "Gry o tron". Pierwszy odcinek cierpi na tradycyjną "chorobę" serialu – zbytnie rozrzucenie wątków powoduje, że główni bohaterowie dostają raptem kilka zdań do powiedzenia. Ale do tego już się przyzwyczailiśmy. Nie ma jednak wątpliwości, że pod względem klimatu, scenografii i realizacji ten serial nie ma sobie równych. To tylko jeden z powodów, dla których powrót tak cieszy.
Nikodem Pankowiak: Zgadzam się z Michałem, że odcinek był za bardzo "pocięty" – odwiedziliśmy niemal wszystkich bohaterów i wszystkie lokacje, aby przypomnieć sobie, jak obecnie wygląda sytuacja w Westeros. Zarysowano już główne wątki i intrygi w nadchodzącym sezonie i mam wrażenie, że nie będziemy się nudzić. Z niecierpliwością czekam, by zobaczyć, jak będzie wyglądał plan Littlefingera, walka o wpływy w Królewskiej Przystani czy wojna na Północy. Nie wyczekiwałem powrotu "Gry o tron" z jakąś wielką niecierpliwością, ale melodia w czołówce uświadomiła mi, jak bardzo tęskniłem za tym serialem.
Marta Wawrzyn: I mnie też ten powrót bardzo cieszy, choć bez niesamowicie mocnej ostatniej sceny z Mance'em Rayderem tego hitu pewnie by nie było. To mocne uderzenie na początek – zarówno to, co się wydarzyło, jak i życzenia szczęścia w wojnach, które nadejdą. Te słowa na pewno nie są bez znaczenia.
Trudno zresztą mówić, żebyśmy zobaczyli cokolwiek, co jest bez znaczenia. Tyrion i Varys stanowią cudowny duet, ich rozmowy to prawdziwa pieśń dla ucha, a poza tym zawsze dobrze się przekonać, że bohaterowie seriali piją jeszcze więcej wina, niż ich recenzenci. Młoda Cersei wymiata – zachowuje się dokładnie tak jak starsza, tylko jeszcze z optymizmem patrzy w przyszłość. Daenerys – Królowa Smoków bez smoków – nic nie wie o rządzeniu, a jej siła to tylko ułuda. Nie panuje nad niczym, a już zwłaszcza nad własnymi "dziećmi", które teraz są gigantyczne i niebezpieczne. Littlefinger i Sansa zmierzają w kierunku, który to on obrał.
Słowem – dużo tu początków, mało "mięcha", ale ważne, że odcinek "płynie", jest zrealizowany z tradycyjnym już rozmachem i zapowiada rzeczy, jakich jeszcze nie było. Przed nami dziewięć tygodni serialowej uczty.
"The Americans" (3×12 – "I Am Abassin Zadran")
Andrzej Mandel: Atmosfera przed finałem robi się tak gęsta, że można ją już wręcz skuwać kilofem. Napięcie także wędruje wysoko, a wszystko to w odcinku, w którym pozornie za wiele się nie działo, bo jak zwykle tempo było wyważone, spokojne i wręcz leniwe. Tymczasem mieliśmy tu parę naprawdę mocnych scen – choćby ta ostatnia, w której Philip zdejmuje perukę, aby Martha mogła zobaczyć jego prawdziwą twarz. To w ten sposób próbuje powstrzymać ją przed kompletnym załamaniem nerwowym.
Dla mnie jednak jeszcze mocniejszy był moment, w którym Misza i Nadiedżda udają agentów CIA i rozmawiają z mudżahedinem w samochodzie – z kamiennymi twarzami Philip i Elisabeth słuchali, jak Afgańczyk opowiada, jak mordował radzieckich żołnierzy, jak podcinał im gardła. Tylko błyski w oczach uświadamiały nam, że gdyby nie rozkazy, oboje rozcięliby gardło mudżahedinowi.
Mieliśmy tez mały bonus – Henry, syn naszych ulubionych radzieckich agentów, oglądał finał "M*A*S*H".
Marta Wawrzyn: Jeden z najlepszych odcinków w historii serialu – a w tym sezonie przebił go chyba tylko ten, w którym Paige dowiaduje się prawdy o rodzicach. Ostatnia scena miażdży, rozmowa z mudżahedinem w aucie jest rewelacyjna, a przecież mieliśmy jeszcze i powrót Margo Martindale, i ciekawą propozycję złożoną Paige przez Elizabeth, i Stana węszącego u Marthy. Nie ulega wątpliwości, że to, co pokazano w tym odcinku, planowano od samiutkiego początku. Co niewątpliwie dodatkowo podnosi ocenę "The Americans" jako całości – a już rok temu była ona bardzo wysoka.
"Veep" (4×01 – "Joint Session")
Michał Kolanko: Selina Meyer jako prezydent USA. To wiązało się z wielkim ryzykiem, bo rdzeniem całego serialu było to, że jego główna bohaterka nie ma żadnej władzy. Teraz jest najpotężniejszą kobietą na świecie. I to ma wpływ na klimat, ale nie zmienia tego, że "Veep" to jeden z najśmieszniejszych seriali emitowanych obecnie. Chaos i przypadek rządzący polityką na najwyższych szczeblach pokazywane są cały czas w ten sam, morderczo zabawny i brutalnie szczery sposób.
Marta Wawrzyn: Poniedziałki z HBO są teraz prawdziwym świętem wszystkich cyników. "Dolina Krzemowa" sprawiła, że rechotaliśmy na pogrzebie, "Veep" rozłożył nas na łopatki problemami z prompterem. Mnie w tym odcinku urzekła jedna rzecz, o której chyba jeszcze na Serialowej nie pisaliśmy. Otóż przemówienie, które wygłosiła Selina Meyer, było jednym wielkim bełkotem, typową pseudofilozoficzną mową o niczym, głupią, banalną i bezdennie pustą. A jednak nowa pani prezydent dostała owację na stojąco! Po części to pewnie ukłon serialu w stronę amerykańskich zwyczajów, które każą klaskać, kiedy prezydent wygłasza ważną mowę w Kongresie. Ale to też genialny komentarz na temat polityki jako takiej. Nie chodzi w niej o nic! Nie trzeba ani nic wiedzieć, ani potrafić, aby brać udział w tym cyrku. Można być najmniej kompetentnym człowiekiem na świecie, a i tak będą ci klaskać, jeśli tylko masz odpowiedni tytuł.
Ucieszyła mnie też obecność Pattona Oswalta, który w tym sezonie najwyraźniej będzie największym koszmarem Jonaha. Fantastyczny jak zawsze był Tony Hale – Gary zachowuje się jak niemowlak odstawiony od piersi. Sposób, w jaki Selina traktuje swojego veepa też mnie urzekł, zwłaszcza że to przecież starszy człowiek, nie może zawsze uprawiać takich biegów… Słowem – bagienko. Śmieszne, straszne i bardziej realistyczne niż "House of Cards".
"Wikingowie" (3×09 – "Breaking Point")
Andrzej Mandel: W zasadzie nie byłoby w tym odcinku nic specjalnego (szczególnie po poprzednim) – ot, kolejny atak na Paryż, który znów bardzo dobrze nakręcono, a cała płeć piękna zachwycała się półnagim Rollo; ot, Ragnar mający poważne problemy z obrażeniami wewnętrznymi i naturalistyczne sceny sikania krwią; ot, kolejne nieścisłości historyczne, na które zwrócą uwagę tylko pasjonaci. Ale było tu coś więcej – był wiking do końca drwiący z wrogów, była duszna atmosfera oblężonego miasta i wreszcie był fenomenalny Travis Fimmel w scenie negocjacji z Frankami.
Ragnar domagający się natychmiastowego chrztu w sposób, który nie dał biskupowi żadnego wyboru, podobał mi się więcej niż bardzo. Na dokładkę dostałem minę Flokiego, który był więcej niż wściekły. A w Kattegat poważną głupotą wykazał się chrześcijański misjonarz, który w efekcie musiał przejść próbę z gatunku tych, jaką niecały tysiąc lat później jego współwyznawcy będą fundować podejrzanym o czary.
"Bluestone 42" (3×06)
Andrzej Mandel: Finał sezonu (i prawdopodobnie finał serialu) był więcej niż rewelacyjny. Zebrało się w nim wszystko to, za co polubiłem ten serial – absurd wojny, rupertowanie oficera czy gagi sytuacyjne. Dwie sceny, zwłaszcza, zapadły mi w pamięć – rezerwacja stolika w modnej restauracji przez pułkownika, który rozmawiając przez telefon ze stoickim spokojem wychylił się przez okno i oddał parę strzałów w powietrze mówiąc przy tym, że "on tylko służy tu Jej Królewskiej Mości, ale to nic z czym by sobie nie poradził". To było cudownie brytyjskie… Świetnie wypadła też końcowa scena, w której Simon ze swojego ukrycia macha na pożegnanie swoim kolegom.
"Bluestone 42" to znakomity przykład serialu, który równocześnie bawi i zmusza do refleksji. Trochę jak "M*A*S*H" acz tu nie ma pacyfizmu. To po prostu jest życie.
"Justified" (6×13 – "The Promise")
Marta Wawrzyn: Idealny finał, idealne zakończenia wątków głównych postaci, idealne ostatnie słowa Boyda. I idealny pojedynek na drodze, który rozegrał się w idealnym momencie – zaraz po tym jak usłyszeliśmy "You'll Never Leave Harlan Alive". "The Promise" pokazuje, jak przemyślanym serialem było "Justified", jak wszystko tu do siebie pasowało i jak duży zachowano szacunek dla książkowego pierwowzoru oraz jego autora.
Jeśli przez ostatnie lata nie mogliście się zdecydować, czy oglądać "Justified", czy nie, ten finał jest dodatkowym argumentem "za".
"Żona idealna" (6×19 – "Winning Ugly")
Nikodem Pankowiak: To pierwszy odcinek "Żony idealnej", który oglądałem na bieżąco i trochę z tego powodu cierpię. No bo jak po takim odcinku i zwiastunie kolejnego mam czekać do następnej niedzieli?! Jeśli ktoś myślał, że ten serial nie może stać się jeszcze bardziej cyniczny, grubo się pomylił. Kolejne granice zostały przekroczone i okazało się, że świat chicagowskiej polityki nie oszczędza nikogo, nawet swoich największych gwiazd. Ten serial jest jak wino i choć do końca sezonu zostały jeszcze 3 odcinki i czeka nas zapewne milion twistów, już nie mogę się doczekać, by zobaczyć, co państwo King przygotują dla nas w kolejnym sezonie.
Marta Wawrzyn: Gdyby nie ta bomba zrzucona na nas na końcu odcinka, "Winning Ugly" pewnie nie zrobiłoby na mnie aż takiego wrażenia. Ale to rzeczywiście było coś – w jednej chwili wszyscy "przyjaciele" zwrócili się przeciwko Alicii, bo odmówiła spełnienia życzenia partii. Życzenia, które normalnemu człowiekowi nie mieści się w głowie. Ale "Żona idealna" to nie serial o "normalnych ludziach", to serial o bagnie, jakim jest chicagowska polityka.
Alicia mogła myśleć, że jej to nie dotyczy, że jest ponad to, bo przecież wygrała (prawie całkiem) uczciwie. A jednak koniec końców okazała się tylko trybikiem w maszynie, którego można się pozbyć w okamgnieniu. Zwłaszcza że przecież na każdego znajdzie się hak. A już takiego politycznego nowicjusza jak pani Florrick starzy wyjadacze mogą odstrzelić w kilka minut.
Zapowiedzi kolejnego odcinka – który premierę będzie miał niestety dopiero za tydzień – sugerują, że historia zatoczy koło. I przyznam, że zdziwiłabym się, gdyby państwo Kingowie na koniec próbowali to odkręcać. Ta bomba została zrzucona w idealnym momencie, a jej skutki muszą być straszne. Inaczej serial straci siłę rażenia. A właśnie ją odzyskał – po serii średnio interesujących wiosennych odcinków.