Dwugłosem o "Bossie"
Redakcja
24 października 2011, 11:51
Nowy serial o burmistrzu Chicago, u którego zdiagnozowano nieuleczalną chorobę, zapowiada się na jedną z najciekawszych produkcji tej jesieni. Czy serial utrzyma wysoki poziom? Czy będzie chętnie oglądany? I czy choroba zmieni cynicznego i brutalnego polityka? O tym rozmawiają Michał Kolanko i Mateusz Madejski.
Nowy serial o burmistrzu Chicago, u którego zdiagnozowano nieuleczalną chorobę, zapowiada się na jedną z najciekawszych produkcji tej jesieni. Czy serial utrzyma wysoki poziom? Czy będzie chętnie oglądany? I czy choroba zmieni cynicznego i brutalnego polityka? O tym rozmawiają Michał Kolanko i Mateusz Madejski.
Michał Kolanko: Z Twojej recenzji wynika, że bardzo spodobał Ci się "Boss", nowa ambitna produkcja Starz. Ale czy widziałeś "The Wire" – w Polsce serial znany pod idiotycznym tytułem "Prawo ulicy"?
Mateusz Madejski: Nie widziałem.
Michał Kolanko: Szkoda, bo "Boss" jest do "The Wire" podobny. Tamten serial był o Baltimore, ten jest o Chicago. Tyle że "The Wire" był dużo szerszy w opisach – polityka pojawiła się dopiero w późniejszych sezonach. Pytanie na dziś: czy sądzisz że "Boss" utrzyma poziom w następnych odcinkach?
MM: W takim razie muszę w wolnej chwili obejrzeć "The Wire"… Czy "Boss" utrzyma poziom? Jestem pewien, że tak. Powiem więcej – uważam że każdy kolejny odcinek będzie ciekawszy od poprzedniego. Bo przecież choroba "Bossa" będzie się rozwijała, będzie coraz ciężej ją ukryć. A to gwarantuje kolejne intrygi i ciekawe rozwijanie się akcji.
MK: Ciekawe że choroba "Bossa" została pokazana w kontraście z jego wszechwładzą polityczną. On traci kontrolę nad własnym ciałem, ale trzyma Chicago w żelaznym uścisku. No i już w pierwszym odcinku jest zapowiedź wielu wątków pobocznych: rodzinnych, prawyborów, wątki doradców, dziennikarzy itd. Trochę tylko zaskakujące, że w "Bossie" nie ma ani jednej "pozytywnej" postaci…
MM: No i właśnie ten kontrast jest moim zdaniem jedną z największych zalet "Bossa". Wątków pobocznych jest faktycznie sporo. Ciekawe kiedy współpracownicy dowiedzą się o chorobie… i czy wtedy zacznie się walka o schedę po burmistrzu. Fakt, nie ma właściwie pozytywnych bohaterów, no ale to w końcu serial o polityce. W ogóle "Boss" jest mało amerykański. Ciekawi mnie, jakie będzie miał wyniki oglądalności w USA.
MK: Serial jest o polityce, ale kiedy nie ma bohatera, z którym można się utożsamiać albo kibicować, to oglądanie może być meczące. To też może mieć wpływ na oglądalność. Sądzisz, że w dalszych odcinkach będzie więcej krwi, seksu i przemocy? Ostatnia scena pierwszego odcinka jest dość szokująca.
MM: Sadzę, że to będzie dość brutalny serial, zresztą w pierwszym odcinku były naprawdę mocne sceny. Co do seksu – w serialu póki co mamy tylko jedną bardzo atrakcyjną kobietę, mam nadzieję że dojdą kolejne. Ja już powiedziałem, że pierwszy odcinek mi się bardzo podobał. Ty chyba jesteś nieco bardziej zdystansowany…
MK: Uważam, że dobrze się zapowiada, ale mam wrażenie, że wszystko już gdzieś było. Brutalny świat polityki? "The Wire". Przywódca polityczny, który ukrywa swoją chorobę? Prezydent Bartlet z "West Wing". Ale połączenie tych składników i tak daje jedną z najmocniejszych premier tej jesieni. Po prostu nie mogę zwalczyć tego uczucia deja vu. Po kilku odcinkach, gdy "Boss" wyrobi swój własny klimat, to wrażenie powinno zniknąć.
MM: A jak Ci się podoba główna rola Kelseya Grammera? Aktor znany przede wszystkim z ról komediowych gra ponurego i brutalnego polityka. I moim zdaniem gra go bardzo dobrze. Reszta aktorów niestety specjalnie się nie wybija swoją grą, ale ponieważ scenariusz i zdjęcia są moim zdaniem bardzo dobre, to jestem w stanie to przeboleć.
MK: Jest jak zaciśnięta pięść, ale w pierwszym odcinku pokazuje też – niejako tylko widzom – swoją "miękką stronę". Jak sądzisz, czy "Boss" będzie opowiadał o odkupieniu (wraz z postępami choroby) czy Tom Kane do końca pozostanie takim politykiem, jakim jest?
MM: Bardzo dobre pytanie, szczerze mówiąc zupełnie się nad tym nie zastanawiałem. Mam nadzieję tylko, że jeśli scenariusz faktycznie pójdzie w tę stronę, to obejdzie się bez klasycznego "amerykańskiego patosu". Mam jednak wrażenie, że nasz "boss" pozostanie cynikiem do końca.