"Penny Dreadful" (2×01): Nagie wiedźmy na gigancie
Bartosz Wieremiej
4 maja 2015, 20:14
Wiktoriański Londyn wciąż pełen jest dziwów i strachów, a tym razem zamiast wampirów po ulicach ganiają niewrażliwe na zimno wiedźmy. Początek 2. serii "Penny Dreadful" stanowi całkiem ciekawą zapowiedź reszty sezonu, choć przyznać należy, że rzeczy, które irytowały w ubiegłym roku, wciąż są obecne. Spoilery.
Wiktoriański Londyn wciąż pełen jest dziwów i strachów, a tym razem zamiast wampirów po ulicach ganiają niewrażliwe na zimno wiedźmy. Początek 2. serii "Penny Dreadful" stanowi całkiem ciekawą zapowiedź reszty sezonu, choć przyznać należy, że rzeczy, które irytowały w ubiegłym roku, wciąż są obecne. Spoilery.
Prawie wszystko we "Fresh Hell" sprowadza nas do jednej postaci – do niesamowitej Vanessy Ives (Eva Green). Zanim o niej, chciałem jeszcze wspomnieć o myśli, która towarzyszyła mi przez większą część odcinka. Brzmiało to mniej więcej tak: "Kurcze, zwiedzanie Londynu z Calibanem (Rory Kinnear) ma w sobie mnóstwo uroku". Na tle innych jego motywacje są proste i oczywiste – podsumować je można dwoma słowami: pracy i żony – a interakcje ze zwykłymi ludźmi bywają fascynujące. Nie rozczarowuje on także wyborem miejsc zatrudnienia: wpierw teatr a obecnie muzeum figur woskowych. Oby kiedyś został księgowym.
Losy pierwszego z potworów dra Frankensteina (Harry Treadaway) znajdowały się jednakże na marginesie premierowego odcinka 2. sezonu. Podobnie los spotkał również oczywiste konsekwencje wydarzeń widzianych w "Grand Guignol" (1×08). Jak wspomniałem powyżej, uwaga skupiona jest na pannie Ives, co nie dziwi. Raczej trudno o ważniejsze wydarzenie niż to, że ktoś w piekle w końcu postanowił upomnieć się o swoją oblubienicę i wykorzystuje do tego zastęp całkiem przebiegłych wiedźm.
Z perspektywy widza ów wybór przynosi dużo dobrego. Znamy przeciwnika i przyczyny, powoli też rozumiemy role, które wszyscy będą pełnić, a i jest szansa, że nie będzie nam towarzyszyć poczucie, iż na ekranie jest za mało Evy Green. Cieszy również, że dzięki jasnemu zarysowaniu konfliktu nasza grupa dziwnych bohaterów przynajmniej częściowo zdała sobie sprawę, jak bardzo ich losy są połączone. Tak, tyczy się to nawet wspomnianego wcześniej doktorka, który zresztą w wolnym czasie awansował na dyżurnego nekrofila.
Wciąż jednak żeby czerpać przyjemność z "Penny Dreadful" trzeba pójść na kilka kompromisów. Najistotniejszym z nich jest to, iż jak długo oglądamy produkcję stacji Showtime, musimy się przyzwyczaić, że twórca serialu (i autor wszystkich scenariuszy), John Logan, z uporem akcentuje rzeczy bardzo oczywiste. Przykładowo wiemy, że po pierwszym spotkaniu z wiedźmami Vanessa była kompletnie przerażona. Byliśmy obecni tak w trakcie ataku, jak i bezpośrednio po nim. Znamy również jej historię oraz przeszłość i na własne oczy widzieliśmy ogromną różnicę w zachowaniu. Dlaczego więc spędzamy kolejne minuty na zbędnych rozmowach o strachu widocznym na twarzy panny Ives?
Może ktoś zwątpił w pamięć widzów lub w ich umiejętność skupienia uwagi, ale tego typu powtórzenia trafiają się w zbyt często. Z drugiej strony może jest w tym trochę racji, bo na przykład nie wyłapałem momentu, kiedy przeszliśmy od Madame Kali (Helen McCrory), czyli fałszywego, salonowego medium, do potężnej wiedźmy z nawiedzoną córeczką, świeżą krwią w wannie i stadkiem, jak się okazało, łatwo umierających panien na posyłki. Tak, wiem – w tym świecie każdy musi coś ukrywać. Na marginesie, skoro już jesteśmy przy wiedźmowatych panienkach, to jak długo jeszcze trzeba czekać na tę podniosłą chwilę, kiedy pomagierzy czarnych charakterów nauczą się, iż nie powinno się wchodzić w słowo pryncypałom?
Nie chcę przy tym narzekać na samą obecność wiedźm. Wręcz przeciwnie, ich pojawienie się oznacza przecież odpoczynek od rozczarowujących wampirów. Ciekawi mnie także, skąd się właściwie wzięły w Londynie? Czy wszystkie modlą się do wiadomego rogatego i świecącego, czy tylko te wybrane? Czy uciekły z piekła i są takie od zawsze, czy prowadzona jest rekrutacja? Jeśli to drugie, to skąd się wywodzą? Od jak długiego czasu swobodnie poruszają się po mieście? To dobrze, kiedy nowi antagoniści od początku prowokują do zadawania wielu pytań.
Pomimo więc powodów do narzekań, należy powiedzieć, że była to udana premiera sezonu. Obsada wciąż nie zawodzi, a Eva Green niezmiennie zachwyca. Dalej jest to pięknie wyglądający serial, pełen cudownych wizualnych detali. Dodatkowo "Fresh Hell" udało się zainteresować i zaciekawić, a widzom pozostaje pogodzić się z dziwnym uczuciem satysfakcji i zadowolenia. "Dziwnym", ponieważ mowa o serialu, który nie ucieka od krwi, makabry, a także od rozszarpanych zwierząt czy ludzi i w którym część scen wywołuje porządne ciarki na plecach lub inne równie mocne reakcje.