7 seriali, które mają u mnie minusa za ten sezon
Marta Wawrzyn
7 maja 2015, 20:03
Wczoraj na Onecie mogliście poczytać o serialach, które mają u mnie plusa za ten sezon, dziś pora zmierzyć się z największymi rozczarowaniami. Wśród nich "Gotham", "Broadchurch" i "House of Cards".
Wczoraj na Onecie mogliście poczytać o serialach, które mają u mnie plusa za ten sezon, dziś pora zmierzyć się z największymi rozczarowaniami. Wśród nich "Gotham", "Broadchurch" i "House of Cards".
"Dziewczyny"
Serial Leny Dunham z roku na rok rozczarowuje coraz bardziej, ale tym razem udało się przekroczyć kolejną granicę. Przez dziesięć odcinków tytułowe dziewuchy snuły się bez sensu z kąta w kąt, w kółko przeżywając te same oderwane od rzeczywistości dylematy. Hannah pojechała na wymarzone studia i oczywiście je rzuciła po pierwszym niepowodzeniu. Shoshanna chodziła na rozmowy kwalifikacyjne, żeby sobie potrenować. Marnie coraz bardziej angażowała się w bezsensowny związek. Jessa była Jessą. A na dodatek pojawiła się Mimi-Rose, postać tak absurdalna i sztuczna, że patrzenie na nią po prostu bolało. Nic nowego, nic ciekawego, równie dobrze tego sezonu mogłoby nie być. Choć wciąż widać, że autorka "Dziewczyn" potrafi pisać, można odnieść wrażenie, że skończył jej się materiał. Coraz trudniej się patrzy, jak bohaterki zajmują się rozkładaniem na czynniki pierwsze sztucznych problemów, udając, że to prawdziwe życie. Bo przypominam, że tym właśnie miały być "Dziewczyny" – realistycznym komediodramatem o życiu dwudziestokilkulatków.
"Gotham"
W tym sezonie – jak zresztą w każdym – większość nowych seriali okrutnie rozczarowała. Tymi, które skasowano, zajmować się nie ma sensu, ale "Gotham" przetrwało. Z jakiegoś powodu wciąż oglądają to miliony ludzi, nie zważając ani na drewniane aktorstwo, ani na koszmarną łopatologię, ani nawet na to, że serial po prostu jest śmiertelnie nudny. To prawda, że nie wszystko jest tu złe – Pingwin bywa całkiem niezły – ale jeśli porównać "Gotham" do "Daredevila", to nie ma porównania. Produkcja FOX-a łączy w sobie najgorsze cechy kryminalnych procedurali ze stacji ogólnodostępnych i seriali o superbohaterach z poprzedniej epoki. Gdyby nie to, że wizualnie prezentuje się doskonale, można by powiedzieć, że mamy do czynienia z produkcją z lat 80. albo 90. Tylko głównemu bohaterowi daleko do Michaela Knighta albo MacGyvera…
"Brooklyn 9-9"
"Brooklyn 9-9" z pewnością nie jest serialem słabym, a na jesieni zdarzyło się wręcz kilka świetnych odcinków. Ale jeśli spojrzeć z perspektywy na cały 2. sezon, to widać, że porównania do "Parks and Recreation" okazały się trochę przedwczesne. Obie produkcje łączy co prawda i osoba twórcy, i wiele podobnych chwytów stosowanych na ekranie, ale "B99" to po prostu nie to samo. Brakuje tu tej magii, którą miały "Parki". Większość tego sezonu jest zwyczajnie nieciekawa, zrezygnowano z rozwijania postaci i zajmowania się relacjami między nimi, postawiono na odcinki o niczym, które ogląda się jak za długie skecze. I choć da się to oglądać, da się nawet przy tym śmiać, niewiele z tego zostaje z widzem na dłużej. Żółta kartka dla słodkiego Andy'ego i reszty ekipy.
"House of Cards"
Znów – to nie jest tak, że mamy tu do czynienia ze złym serialem. Ale jednak coś niefajnego stało się w tym sezonie z "House of Cards". Produkcja Netfliksa straciła impet, stawiając na wątki albo nieciekawe, albo wzięte z księżyca, albo łączące w sobie obie te niechlubne cechy. Amerykańskie serwisy wypełniły się tekstami, udowadniającymi, że Claire nie miała szans zdobyć pozycji, którą zdobyła w polityce międzynarodowej, Heather Dunbar nigdy w życiu nie zaszłaby tak daleko w prawyborach, a program America Works to po prostu jeden wielki absurd, który dobiłby gospodarkę. Ale nawet jeśli nie oczekujemy od "House of Cards" ani odrobiny realizmu, przydałyby się chociaż emocje. A tych też było jak na lekarstwo. Bez sensu porozciągano wątki, które w brytyjskim oryginale zajmowały nie cały 13-godzinny sezon, a kilkanaście minut jednego odcinka, każąc Underwoodowi walczyć o pietruszkę. Jeśli tak dalej pójdzie, będziemy umierać z nudów jeszcze przez kilka sezonów "House of Cards", a potem wszystko i tak skończy się identycznie co w brytyjskim pierwowzorze. Bo lepszego zakończenia tej historii po prostu nie da się wymyślić.
"Broadchurch"
Pierwszy sezon "Broadchurch" zrobił karierę nie tylko na Wyspach, więc teraz były bardzo duże oczekiwania. I na początku wydawało się, że wszystko będzie dobrze – z jednej strony mieliśmy emocjonujący proces mordercy małego Danny'ego, z drugiej, sprawę, która zrujnowała karierę Aleca Hardy'ego. Rozczarowało zwłaszcza to drugie – sprawa okazała się tak kuriozalna, a rozwiązanie tak oderwane od rzeczywistości i nielogiczne, jak to tylko możliwe. Wszystko, co można było tutaj zepsuć, zostało zepsute. Nowi bohaterowie okazali się sztuczni, niewiarygodni psychologicznie i zwyczajnie irytujący, a sama sprawa i jej zakończenie – dalekie od satysfakcjonującego. I w zasadzie nie wiadomo, po co nam jeszcze jeden sezon.
"Community"
Kiedy przed tym sezonem Dan Harmon trąbił w mediach, że Yahoo daje jemu i jego scenarzystom swobodę twórczą, wydawało się, iż jest szansa na najlepszy sezon "Community". Po dziewięciu przeciętnych odcinkach na usta ciśnie się tylko jedno pytanie: dlaczego ta swoboda w ogóle nie jest wykorzystywana? Dlaczego najlepszą rzeczą, jaką możemy zobaczyć, są tak mało subtelne parodie, jak "The Sting" z najnowszego odcinka? Czy naprawdę nie dało się zrobić trochę mniej bezczelnej reklamy Hondy? Czemu nic się nie dzieje w relacjach pomiędzy bohaterami? Dlaczego to wszystko jest pisane na "odwal się"? Wyciek gazu już był, a jak wytłumaczyć to, co się dzieje teraz?
"Downton Abbey"
Z jesiennych odcinków "Downton Abbey" nie pamiętam nic. OK, pamiętam, że było jakieś wesele, że o serce Mary tłukło się dwóch niemal identycznie wyglądających panów i że tym razem gnębiony był nie Bates, a jego małżonka. Był też jakiś wyjątkowo mało interesujący wątek z pokojówką, Edith snuła się po ekranie z udręczoną miną… a, i jeszcze życie zakończył ten wspaniały pies, który nam towarzyszył od początku. Julian Fellowes postawił w tym sezonie na recykling, oferując miks wątków, które już widzieliśmy w jakiejś formie, z takimi, które okazały się zwyczajnie nieciekawe. Znów – nie wiem, po co tu komu kolejny sezon. Wystarczyłby godzinny odcinek specjalny, w którym każde z bohaterów dostałoby zakończenie, na jakie zasłużyło.
***
Przeczytajcie też: 7 seriali, które mają u mnie plusa za ten sezon>>>