Hity tygodnia: "Mad Men", "Veep", "Gra o tron", "Person of Interest", "Outlander"
Redakcja
10 maja 2015, 20:03
"Mad Men" (7×12 – "Lost Horizon")
Marta Wawrzyn: "Mad Men" ma rewelacyjną końcówkę, a "Lost Horizon" to odcinek po prostu idealny, wolno rozkręcający się i budujący napięcie, by na koniec uderzyć z całą siłą i to na kilku frontach. Zobaczyliśmy, jak wszystko, co główni bohaterowie serialu budowali przez lata, rozpadło się w drobny mak, zaś oni sami pogubili się w zupełnie dla nich obcym korporacyjnym świecie.
Pierwszą ofiarą McCanna, o dziwo, okazała się Joan, która uznała, że nie będzie zaczynać od nowa w tym okropnym miejscu, wzięła połowę należnej jej kasy i tak po prostu odeszła. Don wybrał inną drogę – bez słowa wyszedł ze spotkania, wsiadł do swojego wspaniałego cadillaca i tyle go widzieli. Parę dni już minęło, a ja wciąż słyszę "Space Oddity" i wciąż widzę "majora Dona" dryfującego w nieznanym kierunku. Scena kończąca odcinek to czysta magia, jakiej nie uświadczymy nigdzie poza "Mad Men". Wszystko było tu perfekcyjne.
Swoją cegiełkę do tego hitu dołożyli również Peggy i Roger, którzy mieli pierwszą taką długą wspólną scenę – idealną, a jakże. Te kilkadziesiąt sekund, kiedy obserwujemy jak Roger gra na organach, a Peggy jeździ na wrotkach po pustym biurze, mówi więcej niż tysiące słów. Najbardziej dekadencka z imprez właśnie się kończy, czas wypić ostatniego drinka i obudzić się w nowej rzeczywistości. A potem wmaszerować do nowej pracy z podniesioną głową i japońską pornografią pod pachą – o, tak jak Peggy.
Od dawna można było przypuszczać, że świat bohaterów "Mad Men" na koniec się rozpadnie, a oni sami pogrążą się w autodestrukcji. Ale to, co oglądamy w ostatnich odcinkach, jest tysiąc razy lepsze od wszelkich wyobrażeń. Scenarzyści serialu AMC mają wielki talent do wymyślania doskonałych wizualnie scen, w których nie muszą nawet padać żadne słowa, bo obrazy mówią same za siebie. "Lost Horizon" był nimi wypełniony po brzegi. A "Space Oddity" – które na pewno sporo kosztowało – warte było wszystkich pieniędzy, bo stanowiło najlepszą puentę, jaką można sobie było wyobrazić.
"Gra o tron" (5×04 – "Sons of the Harpy")
Nikodem Pankowiak: Choć nie obeszło się bez pewnych niedociągnięć, to był najlepszy odcinek "Gry o tron" w tym roku, nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Zadowolić musiał on zarówno fanów akcji, jak i tych, którzy przede wszystkim cenią sobie polityczne gierki oraz budowanie kolejnych intryg.
Twórcy znowu odeszli od książkowego pierwowzoru, co powoli staje się tradycją. Mieliśmy do czynienia z kolejną znaczącą zmianą, bo zginął bohater, który w książkach Martina ma się całkiem nieźle. Coraz bardziej podoba mi się także konflikt w Królewskiej Przystani – Cersei wytoczyła ciężkie dzieła przeciwko Margaery, ale ta z pewnością nie podda się łatwo. W środku tego całego zamieszania znajduje się król Tommen, którym manipulować zdecydowanie łatwiej niż jego zmarłym bratem. Cieszy wejście do gry Żmijowych Bękarcic, choć z pewnością stać je na o wiele więcej, o czym mam nadzieję przekonamy się w kolejnych odcinkach.
Sezon zaczyna się dopiero rozkręcać, a my zaraz znajdziemy się na jego półmetku. Mam nadzieję, że teraz będzie już tylko lepiej.
"Person of Interest" (4×22 – "YHWH")
Bartosz Wieremiej: Samarytanin znowu wygrał, a nasi bohaterowie do ubiegłorocznej klęski dołożyli jeszcze jedną w tym roku. Jasne, wciąż jest światełko w tunelu lub może raczej w aktówce, jednak tym razem nie wystarczyłoby ono nawet do oświetlenia schowka na miotły.
Dużo rzeczy w "YHWH" potoczyło się nie tak, jak można się było spodziewać. Spektakularny atak na symboliczną instytucję nigdy nie nastąpił, wojna dwóch potężnych gangsterów zakończyła się interwencją, niezwiązanego z żadnym z nich, snajpera, a odpowiedź na pytanie: "Gdzie jest maszyna?" okazała się całkiem prosta. Słowem, jeśli w ubiegłym tygodniu komukolwiek wydawało się, iż coś może umknąć Samarytaninowi, w tym owe złudzenia zostały skutecznie rozwiane.
W efekcie większość odcinka da się sprowadzić do zimnej kalkulacji dwóch sztucznych inteligencji oraz ich stosunku do ludzkości czy nawet do ich relacji z najbliższymi ludźmi i współpracownikami. Również do dramatycznych losów poszczególnych postaci: zarówno tych, z którymi się zżyliśmy, jak i tych, wobec których mogliśmy mieć co najwyżej oczekiwania na przyszłość (Grice!). Lista ofiar jest naprawdę długa.
W "YHWH" nie zabrakło również cudownych chwil jak np. ta, gdy Reese (Jim Caviezel) i Maszyna wspólnie siali zniszczenie. Znalazło się także miejsce na kilka ckliwych momentów, choć nie ma się co czepiać – Finch (Michael Emerson) i Maszyna zasłużyli na rozmowę z "Welcome to the Machine" w tle.
Ogólnie był więc to bardzo udany, choć nieco ryzykowny, finał. Ryzykowny, ponieważ na pewnym etapie widzowie oczekują, że bohaterom, w których losy zainwestowali tyle czasu i emocji, w końcu uda się odnieść zdecydowanie zwycięstwo. Tymczasem w "Person of Interest" triumf raz jeszcze okazał się poza zasięgiem Fincha, Reese'a, Root (Amy Acker) i spółki…
"Inside Amy Schumer" (3×03 – "12 Angry Men Inside Amy Schumer")
Marta Wawrzyn: Zdecydowanie najzabawniejsza rzecz, jaką widziałam w tym tygodniu. Amy Schumer przygotowała trwającą cały odcinek parodię "Dwunastu gniewnych ludzi", kultowego dramatu sądowego z lat 50. Tyle że tym razem poważni faceci nie decydowali w sprawie morderstwa, tylko oceniali, czy Amy jest wystarczająco seksowna, aby pokazywać się w telewizji. Wszystko zaczęło się dokładnie tak jak w filmie – jedenastu panów oznajmia, że Amy należy skazać, tylko jeden się sprzeciwia i proponuje, by porozmawiać.
A potem sytuacja wymyka się spod kontroli, argumenty stają się coraz bardziej odjechane, a jedna kompletnie absurdalna scena goni drugą. W pewnym momencie dyskusja sięga poziomu należącego do Amy sztucznego penisa, który szybko znajduje brata bliźniaka w kieszeni jednego z jurorów. Jakby tego było mało, Amy udało się tutaj zaangażować tak znane osoby, jak Jeff Goldblum, Paul Giamatti, Dennis Quaid, Vincent Kartheiser, Kumail Nanjiani czy John Hawkes. Ten ostatni wymiata chyba najbardziej, ale cała ta parodia to czyste złoto komediowe.
"Outlander" (1×13 – "The Watch")
Marta Wawrzyn: Druga połowa sezonu "Outlandera" podoba mi się jeszcze bardziej niż pierwsza – jest tak samo wciągająca i doskonała realizacyjnie, a jednocześnie poważniejsza, dojrzalsza i bardziej mroczna. W odcinku "The Watch" widzimy na przykład, jak Jamie bierze udział w morderstwie człowieka, a cała scena jest tak zrobiona, że nie da się nie stanąć tutaj po jego stronie.
Ale też ciekawe jest to, jak łamane są kolejne tabu. Ostatnio był prawdziwy, a nie prostetyczny penis, w sytuacji związanej z seksem, teraz mieliśmy poruszoną kwestię bezpłodności. O ile porody na ekranie nie ekscytują mnie w ogóle, w tym przypadku to naprawdę się udało. Z jednej strony była Jenny, przerażona, że umrze, rodząc dziecko, które za nic nie chce ułożyć się w odpowiedniej pozycji, z drugiej – Claire, która jej ciąży zazdrościła, bo sama prawdopodobnie nie może mieć dzieci.
Caitriona Balfe była w "The Watch" rewelacyjna, powściągliwa i jednocześnie bardzo przekonująca; w każdej scenie było czuć, jak bardzo jej bohaterka pragnie dziecka. Przyznam, że byłam tym wątkiem zaskoczona, wydawało mi się, że dzieci to ostatnia rzecz, której chce Claire. A jednak w ciągu godziny udało jej się mnie przekonać, że macierzyństwo ma dla bohaterki "Outlandera" ogromne znaczenie, a prawdopodobna bezpłodność to dla niej największy koszmar.
"Outlander" to wciąż oczywiście głównie guilty pleasure, ale kiedy wyprawia się w nieco ambitniejsze rejony, czyni to z wielkim wyczuciem. I za to dostaje w tym tygodniu hit.
"Veep" (4×04 – "Tehran")
Marta Wawrzyn: "Veep" ma jak na razie bardzo udany sezon, w którym ekipa prezydent Meyer zalicza jeszcze większe wpadki niż do tej pory. Do tradycyjnych cotygodniowych wtop średniej wagi doszły teraz takie giganty, jak wyciek wrażliwych danych. Jeśli miałabym zgadywać, uważam, że pani prezydent nie zostanie wybrana na drugą kadencję i w przyszłym sezonie znów ją zobaczymy we Wschodnim Skrzydle, pytającą, czy prezent dzwonił. To byłby na pewno ciekawy obrót wydarzeń – i coś, na co bohaterowie "Veepa" zasłużyli.
Ale w tym tygodniu zasłużyli przede wszystkim na hit, za cały ten cyrk, jaki odstawili w Iranie. Cel był jeden: uratować i przywieźć do domu przetrzymywanego w Teheranie amerykańskiego dziennikarza. Jakoś się udało, ale po drodze jak zwykle wiele rzeczy schrzaniono, pismak nie wyglądał na specjalnie wdzięcznego, a na dodatek Mike i Gary zostali sami na obcej ziemi, gdzie nie toleruje się spożywania alkoholu. To, co ci panowie wyprawiali na lotnisku z małpkami, to czysty slapstick przecudnej urody. Czekam na wszelkie odniesienia do tej sytuacji po ich powrocie do domu.