Hity tygodnia: "Mad Men", "Jane the Virgin", "Veep", "American Crime", "Czarna lista"
Redakcja
17 maja 2015, 20:27
"Mad Men" (7×13 – "The Milk and Honey Route")
Nikodem Pankowiak: Już myślałem, że wiem, dokąd zmierza ta historia, aż tu nagle Matthew Weiner postanowił wywrócić wszystko do góry nogami. Był to niesamowicie smutny odcinek, ale dzięki niemu ci, którzy do tej pory nie lubili Betty, mogli wreszcie zapałać do niej bardziej pozytywnymi uczuciami. Pete otrzymał okazję na to, aby zmienić swoje życie i odzyskać rodzinę, ale z jakiegoś powodu mam wrażenie, że to wszystko rozsypie się jak domek z kart, zwłaszcza że za propozycją nowej pracy stoi Duck – krętacz i alkoholik.
Don wreszcie zaakceptował swoją przeszłość, którą tak długo próbował wymazać, być może jeszcze do niej wrócimy, w końcu istnieją teorie, że Don na nowo stanie się Dickiem… Jakkolwiek, czego by Weiner dla nas nie przygotował, jestem pewien, że wszyscy będziemy zachwyceni. Ten sezon zrobił się tak wspaniały, że pozostaje nam tylko żałować, że już się kończy.
Marta Wawrzyn: Nawet jeśli finał okaże się genialny, jutro będzie najsmutniejszy dzień w historii Serialowej. Choć czegoś bardziej tragicznego niż rak Betty Weiner już chyba nie wymyśli… Ta wiadomość była jak piorun z jasnego nieba, a sposób, w jaki ona do tego podeszła, pokazuje, z jak wyjątkową postacią mamy do czynienia. Betty to chyba najbardziej pechowa serialowa postać – wtłoczona w ramy, które do niej kompletnie nie pasowały, przetrwała, dojrzała, zaczęła myśleć o samorozwoju. A tu taki cios na koniec. "Mad Men" lubi operować dość prostą symboliką, więc pozwolę sobie uznać śmierć tej bohaterki za symboliczny koniec koszmarnej dla kobiet ery żon idealnych w powojennych Stanach Zjednoczonych.
Pete niewątpliwie ma jeszcze szansę zostać pożarty bez niedźwiedzia, ale najciekawsza przed finałem jest sytuacja Dona. Dwa odcinki przed końcem obstawiałam, że pozbędzie się swojej nowej tożsamości, rzuci wszystko i powróci do bycia Dickiem gdzieś daleko od Nowego Jorku. Teraz został samotnym ojcem z trójką dzieci, co zdecydowanie zmienia jego sytuację. Cokolwiek z nim się nie stanie, jedno jest pewne: kiedy usiadł z jedną skromną torbą na przystanku autobusowym pośrodku niczego, wyglądał wreszcie na szczęśliwego człowieka. To była kolejna magiczna scena w finałowej serii "Mad Men", pełnej takich właśnie scen. Nie chcę już zgadywać co dalej. Za kilka godzin wszystko będzie jasne.
"Veep" (4×05 – "Convention")
Nikodem Pankowiak: To był zdecydowanie najlepszy odcinek tego sezonu, w którym wyróżnić należy przede wszystkim Annę Chlumsky, bo zaliczyła ona swój najlepszy występ – godny Emmy, Złotego Globa i jeszcze kilku innych nagród. Jej krótkie załamanie nerwowe z pewnością otworzyło oczy Selinie na pewne sprawy, ale dobrze wiemy, że pani prezydent jest zbyt dumna, by to przyznać.
Do tego trzeba doliczyć jeszcze Hugh Lauriego, który wreszcie pojawił się na ekranie i od razu pokazał, kto będzie prawdziwą gwiazdę w duecie Meyer – James. Bardzo zrobiło mi się żal Dana, bo to prawdziwe polityczne zwierzę zostało nagle zupełnie poskromione przez świat lobbingu. "Veep" zalicza póki co kolejny genialny sezon i aż nie mogę się doczekać, co twórcy zaserwują nam w kolejnych odcinkach. Nie wierzę, że Selina mogłaby zostać prezydentem, ale kto wie, może jakimś cudem wróci na najbardziej znaczące ze wszystkich nieznaczących stanowisk na świecie?
Marta Wawrzyn: Bez dwóch zdań: Anna Chlumsky zagrała jedną z najlepszych – jeśli nie najlepszą – scenę w historii serialu. Hugh Laurie niewątpliwie zasługuje na wszelkie pochwały tego świata, ale ten tydzień należy do Chlumsky. Przeżyjmy więc to raz jeszcze.
"The Blacklist" (2×22 – "Tom Connolly")
Andrzej Mandel: Przyznam się, że wahałem się, czy finał 2. sezonu "Czarnej listy" zaliczyć do hitów. Zakończył się on jakoś tak bez fajerwerków, choć fajerwerki mieliśmy przez cały odcinek, więc może to i dobrze. Gdybym miał czas napisać recenzję, to na pewno spoilerowo zatytułowałbym ją "Poszukiwany, poszukiwana". Tak – Masza Rostowa, przepraszam, Elisabeth Keen sąsiaduje teraz z Redem na liście najbardziej poszukiwanych.
Nim jednak do tego doszliśmy, mogliśmy zobaczyć, jak Liz próbuje natychmiast wyplątać się z kabały, w którą wplątała ją Kabała (The Cabal), a trzeba przyznać, że wrabianie Keen przeprowadzono po mistrzowsku. Nadal ma jednak przyjaciół i to wiernych – od Harolda (który, jak się okazuje raka nie ma), po Resslera, który przymknął oko na jej ucieczkę. Jednak jej największym przyjacielem jest Red, którego możliwe ojcostwo Elisabeth wciąż jest możliwe, tylko jakby mniej, skoro Liz przypomniała sobie, że zastrzeliła kogoś, kogo nazywała ojcem. Wspomnienia kilkulatki nie muszą jednak być wiarygodne.
Red okazał się być Zjadaczem Grzechów Elizabeth i nie, nie przenieśliśmy się nagle do Sleepy Hollow ani James Spader nie zamienił się nagle w Johna Noble'a. Oszczędzono nam tu, na szczęście, mistycyzmu i wyszło to bardzo, o dziwo, naturalnie. I to właśnie rozmowa Reda z Elisabeth, pełna emocji i bardzo oszczędnie zagrana, jest dla mnie głównym powodem, dla którego ten odcinek to hit. Po pierwsze, bardzo wiele się wyjaśniło w relacjach między Redem a Liz (czy może raczej Maszą), a przy tym wciąż wystarczająco wiele jest niewiadomą. Będzie co przerabiać w kolejnym sezonie.
Było ostro. Oby tak samo było w kolejnym sezonie.
"American Crime" (1×11 – "Episode 11")
Marta Wawrzyn: "American Crime" na początku bardzo chwaliliśmy, potem chwalić przestaliśmy, bo okazało się,że jednak nie jest aż tak odkrywcze, jak mogłoby być. I to właściwie nie zmieniło się do końca. Serial w 11 odcinkach pokazuje, jak skomplikowany jest amerykański tygiel narodów i jak łatwo dać się ponieść uprzedzeniom. Nie jest dla mnie żadnym zaskoczeniem ani to, że ostatecznie Carter Nix okazał się niewinny (OK, w 100% tego nie wiemy, ale wersja Aubry wygląda na bardzo prawdopodobną), ani to, jak skończył.
W finale kilka razy padły słowa, że każdy dostaje to, na co zasłużył, ale to oczywiście nieprawda. Nikt z bohaterów nie zasłużył na to, co dostał, to wszystko wypadkowa nieporozumień, nieszczęśliwych splotów okoliczności i tego, że ludzi czasem ponoszą emocje. "American Crime" niczego nowego nie powiedziało ani o człowieku jako takim, ani o społeczeństwie amerykańskim.
Ale warto docenić tę produkcję za przemyślany scenariusz, ciekawą również dla oka formę oraz rewelacyjną grę aktorską. Felicity Huffman dostała nominację do nagrody amerykańskich krytyków telewizyjnych i mam nadzieję, że na tym się nie skończy. To, co zaprezentowała w "American Crime", było wyśmienite pod każdym względem. A reszta obsady wcale jej nie ustępowała.
W finałowym odcinku wypełnionym bardzo mocnymi scenami najbardziej podobał mi się początek, w którym każdy słuchał swojego Boga, i sama końcówka, z urwaną rozmową, która, wydawałoby się, będzie jeszcze trwać. To właśnie takie drobiazgi wyróżniają "American Crime" spośród innych seriali. Oby w 2. sezonie było ich jeszcze więcej – i oby udało się zdobyć szerszą publiczność. Ten serial naprawdę na to zasługuje.
"Jane the Virgin" (1×22 – "Chapter Twenty-Two")
Marta Wawrzyn: "Jane the Virgin" hit należy się nie tylko za ten finał, ale i za cały sezon. Serial, który rok temu zgodnie skazywaliśmy na szybką śmierć, okazał się najcudowniejszą niespodzianką sezonu. "Jane" przez 22 odcinki z taką samą skutecznością rozśmieszała, wzruszała i wciągała nas w cały ten niecodzienny świat, będący zarazem telenowelą i kpiną z telenowel. I za to należy jej się tytuł hitu nie tylko tygodnia, ale i całego sezonu.
A sam finałowy odcinek, "Chapter Twenty-Two", był świetny, bo pełen kompletnie szalonych i pokręconych pomysłów – od autobusu pędzącego po to, by Jane mogła urodzić, poprzez drugą próbkę spermy Rafaela w rękach złej/pogubionej blondyny, aż po porwanie noworodka o imieniu brzmiącym jak poezja. Za sam budzik Rogelio należy się owacja na stojąco, a przecież był to tylko jeden ze świetnych żartów z tego finału. Krótko mówiąc, wszystko zagrało dokładnie tak, jak powinno. Wielkie emocje i dramaty wymieszały się ze slapstickowymi gagami, a wszystko to podlano typowym dla "Jane the Virgin" sosem, będącym mieszanką absurdu i totalnego kiczu.
I tylko szkoda, że na ciąg dalszy będziemy czekać i czekać…