Serialowa alternatywa: Australijski "Rake"
Nikodem Pankowiak
3 czerwca 2015, 20:26
Zgodnie z zapowiedzią, znowu jesteśmy w Australii. Trochę mi głupio, że "Rake" pojawia się u nas dopiero teraz, bo zrobił na mnie świetne wrażenie, no ale lepiej późno niż wcale.
Zgodnie z zapowiedzią, znowu jesteśmy w Australii. Trochę mi głupio, że "Rake" pojawia się u nas dopiero teraz, bo zrobił na mnie świetne wrażenie, no ale lepiej późno niż wcale.
Od wielu lat w telewizji panuje moda na antybohaterów. Widzowie uwielbiają oglądać cyników, morderców ze specyficznym kodeksem czy "buntowników", których główną zasadą jest działanie wszystkim na przekór. Do grona tych postaci zalicza się także Cleaver Greene – główny bohater oryginalnego, australijskiego "Rake'a". Nie dziwię się Amerykanom, którzy chcieli zrobić własną wersję tego serialu, ale też nie dziwi mnie efekt finalny – to produkcja tak nietuzinkowa i przy tym niegrzeczna, że niemożliwe było oddanie jej klimatu w telewizji ogólnodostępnej. Już sama czołówka pokazuje nam, że będzie to serial wyróżniający się na rynku.
"Rake" ze swoim pierwszym, 8-odcinkowym sezonem zadebiutował w Australii już dość dawno temu, bo w listopadzie 2010 (w skali telewizyjnej to niemal prehistoria) i od tego czasu powracał co dwa lata. Wyemitowany 30 marca finał 3. sezonu miał być początkowo finałem serialu, tak przynajmniej sygnalizował jego współtwórca, grający główną rolę Richard Roxburgh. Kolejne odcinki zadebiutują najprawdopodobniej w 2016 roku, ale żadna konkretna data nie została na ten moment podana. Nie wiadomo też, czy za scenariusz znów będzie odpowiadał duet Peter Duncan (także współtwórca serialu) i Andrew Knight. Panowie do tej pory napisali wszystkie odcinki i to na pewno jeden z powodów, dzięki którym cały serial jest tak spójny. Reżyserów także nie było zbyt wielu – każdy sezon kręciły cztery osoby.
Cleaver Greene jest znakomitym prawnikiem – swoich klientów broni z oddaniem i pasją, nawet jeśli przychodzi mu reprezentować kanibala. Tak, taką sprawę twórcy serialu rzucają nam już w 1. odcinku serialu, później również nie brakuje odjechanych spraw. Oczywiście, jak to w takim serialu bywa, Cleaver nie może być zwyczajny – po godzinach odwiedza burdele, pije, żyje w mieszkaniu, które zupełnie nie pasuje do wyobrażenia o prawnikach, nie płaci podatków i ma pokręcone relacje z większością otaczających go osób. Mimo tysiąca wad, jakie główny bohater w sobie nosi, trudno go nie polubić i choć przez moment nie pomyśleć, że byłoby fajnie choć przez moment poczuć, jak to jest być w jego skórze. Tutaj warto wspomnieć, że ta postać została luźno oparta na trzecim (ostatnim już) współtwórcy serialu – Charlesie Waterstreetcie. Nawet jeśli "luźno" to tutaj słowo-klucz, facet musiał mieć ciekawe życie.
Gdybyśmy musieli opisać "Rake'a" jednym słowem, zapewne byłoby to dramedy. No bo niby jest śmiesznie, główny bohater dostarcza nam sporo powodów do radochy, ale momentami naprawdę robi się nam go żal. W końcu to człowiek, którego najtrwalszą relacją na początku serialu była ta z prostytutką. Cleaver niemal cały czas prezentuje nam zachowania autodestrukcyjne – to takie duże dziecko, które gdy usłyszy od mamy, że nie powinno czegoś robić, na pewno to zrobi. Szybko zaczyna nam być tego gościa żal, bo jego z pozoru fascynujące życie wcale takie fascynujące nie jest. Na całe szczęście smucić nie będziemy się zbyt ciężko, zabawnych, groteskowych sytuacji nie brakuje. Jeśli groteskę lubicie, pokochacie ten serial już od pierwszego odcinka, w którym dowiadujemy się, że kanibalizm w Australii to żadna zbrodnia i nie ma na to paragrafu.
Cleavera otacza cały panteon bardzo charakterystycznych i rewelacyjnie napisanych postaci. Chociażby Barney (Russell Dykstra), radca prawny i najlepszy przyjaciel głównego bohatera oraz jego żona, także prawniczka, Scarlet (często nazywana "Red"). Relacja między tą trójką stają się napięte, gdy z przyjaciół zmieniają się… w trójkąt. Wiem, spoiler alert, ale oglądając serial, bardzo szybko sami zauważycie, że nie ma innej opcji i Cleaver i Scarlet muszą prędzej czy później wylądować w łóżku. Jest też David (Matt Day), zmora Cleavera, wytrwale ścigająca go za niezapłacone podatki, a w ramach zemsty jest nazywany Harrym oraz Melissa (Adrienne Pickering), wspomniana już wcześniej prostytutka, która pewnie nigdy nie zajęłaby się tym fachem, gdyby nie rodzinna tragedia. Od początku widać, że ta dziewczyna darzy Cleavera uczuciami daleko wykraczającymi poza zawodowe relacje. On te bliżej niezdefiniowane uczucia odwzajemnia i pomaga jej przygotować się do zawodu prawnika. Nie mógłbym także nie wspomnieć Wendy (Caroline Brazier), pani psycholog i byłej żony głównego bohatera. Mimo rozstania ta para nadal darzy się sporym szacunkiem i zaufaniem. Do tego stopnia, że gdy pierwszy raz widzimy ich razem, jesteśmy przekonani, że oglądamy jakąś sesję terapeutyczną.
"Rake" to jednak nie tylko perełki w głównej obsadzie – ten serial pełen jest świetnych występów gościnnych. Na przestrzeni trzech sezonów pojawia się wiele nazwisk znanych dobrze z telewizji i kina, np. Hugo Weaving (król elfów stał się tutaj kanibalem), Rachel Griffiths, John Noble, Aden Young, a nawet… Cate Blanchett! Laureatka Oscara pojawia się tutaj jako aktorka grająca filmową wersję głównego bohatera. Trzeba przyznać twórcom, że choć w ich serialu pojawia się rzesza genialnych aktorów w rolach gościnnych, nigdy nie przyćmiewają oni głównych bohaterów i nie stają się główną atrakcją odcinka.
Podejrzewam, że wielu z Was pierwszy raz usłyszało o "Rake'u", gdy na FOX-ie zadebiutowała jego amerykańska wersja. Tej nikt nie chciał oglądać, całkiem słusznie, ale po australijski oryginał sięgnąć wręcz należy. Jeśli zaczęliście już ziewać na "Suits", a lubicie prawnicze seriale, "Rake" jest pozycją obowiązkową. Bo prawda jest taka, że ten serial nie zasługuje na to, byśmy mogli nazywać go alternatywą.
***
Za dwa tygodnie odwiedzimy walijskie klify i wrzosowiska. I na dodatek usłyszymy język walijski! "Hinterland", czyli rzecz obowiązkowa dla wszystkich fanów brytyjskich kryminałów.