Nasz top 10: Najlepsze seriale października 2018
Redakcja
8 listopada 2018, 22:02
"Nawiedzony dom na wzgórzu" (Fot. Netflix)
To był świetny miesiąc — nasza "lista przebojów" pęka w szwach i nie wszystko, co chcieliśmy docenić, zmieściło się. Chwalimy m.in. "Nawiedzony dom na wzgórzu", "Better Call Saul" i "Chilling Adventures of Sabrina".
To był świetny miesiąc — nasza "lista przebojów" pęka w szwach i nie wszystko, co chcieliśmy docenić, zmieściło się. Chwalimy m.in. "Nawiedzony dom na wzgórzu", "Better Call Saul" i "Chilling Adventures of Sabrina".
10. "Daredevil" (powrót na listę)
O marvelowskich serialach Netfliksa pisaliśmy ostatnio raczej z okazji ich spadającego poziomu i kolejnych kasacji, niż z myślą o miejscu w comiesięcznym rankingu. "Daredevil" zmienia jednak ten trend, bo jego 3. sezon nie tylko nie dał nam powodów do narzekań, ale też przypomniał, że o superbohaterach da się robić naprawdę dobre seriale.
I nie trzeba było do tego nie wiadomo jakich cudów. Wystarczyła solidna, trzymająca się ziemi historia, para świetnych czarnych charakterów, wyrazisty drugi plan i kilka fantastycznych scen akcji. Czy całość mogłaby być nieco krótsza, a niektóre wątki poprowadzone znacznie lepiej (Matt i siostra Maggie)? Pewnie, że tak. Ale nie są to wady, które umniejszałyby fakt, że oglądanie nowej odsłony historii Diabła z Hell's Kitchen to czysta przyjemność.
Dobrze wypadł tu zarówno główny bohater, przeżywający największy z dotychczasowych kryzys – duchowy i fizyczny – jak i jego towarzysze. Twórcy zadbali wreszcie o Karen (Deborah Ann Woll), wypełniając luki w jej przeszłości, swoje do zrobienia miał Foggy (Elden Henson), w ciekawym kierunku potoczył się wątek Raya (Jay Ali). Nie było wrażenia, że oglądamy historię Matta (Charlie Cox) i zapychacze, ba, długimi fragmentami tytułowy bohater był tu wręcz najmniej interesujący.
Także dlatego, że naprzeciwko niego postawiono dwójkę, która na swoich barkach mogłaby pociągnąć niejeden superbohaterski serial. O tym, że Vincent D'Onofrio jako Kingpin to klasa sama w sobie już wiedzieliśmy – tym razem jednak przebił nawet swój poprzedni występ. Z kolei Wilson Bethel jako Bullseye wiele mu nie ustępował, tworząc wiarygodny portret niebezpiecznego psychopaty.
Dodajcie do tego niezapomniane sekwencje w więzieniu, redakcji czy kościele, a otrzymacie serial, który spełnia wszystkie gatunkowe wymagania. Nie wiemy, czy ostatecznie również nie padnie ofiarą pozbywania się marvelowskich seriali przez Netfliksa, ale w tym przypadku mamy szczerą nadzieję, że obejdzie się bez drastycznych decyzji. [Mateusz Piesowicz]
9. "American Horror Story: Apokalipsa" (nowość na liście)
Zaskakujący powrót "American Horror Story" do wysokiej formy, w momencie kiedy już wydawało się, że Ryan Murphy i spółka za wiele z tego formatu nie będą w stanie wycisnąć. I oczywiście, "Apokalipsa" jest sukcesem także dlatego, że miksuje ze sobą dwa najlepsze sezony ("Murder House" i "Coven"), przywracając na ekrany postaci, których nie mieliśmy już nadziei zobaczyć. Nostalgia robi swoje, to prawda.
Ale w żadnym razie sukcesu tego sezonu nie da się sprowadzić tylko i wyłącznie do sentymentów. To przemyślana całość, w której równie dobrze co elementy dobrze nam znane — i niegdyś uwielbiane — wypada to, co jest zupełnie nowe. Czyli wątek końca świata, bunkra, w którym dzieją się rzeczy tyleż straszne co absurdalne, oraz najbardziej seksownego Antychrysta, jakiego kiedykolwiek widzieliśmy w telewizji.
Sarah Paulson, Cody Fern, Leslie Grossman, Billy Porter, Emma Roberts, Jessica Lange, Evan Peters, Kathy Bates, Joan Collins — lista osób, które zasługują na wyróżnienie za ten sezon, jest długa. Tak jak lista wartych uwagi postaci, często odgrywanych przez tych samych aktorów. "Apokalipsa" to zaskakująco ambitne przedsięwzięcie pod tym względem, ale to też sezon, który ma naprawdę dobry scenariusz i bardzo dużo dystansu do siebie. Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak dobrze się bawiłam, oglądając "American Horror Story". [Marta Wawrzyn]
8. "Chilling Adventures of Sabrina" (nowość na liście)
Serial niepozbawiony pewnych wad i fabularnych bzdurek, ale też mający tyle uroku, że trudno mu się oprzeć. Przez większość czasu to idealne guilty pleasure, łączące mrok ze słodkością w pięknym opakowaniu. Czasem to coś więcej — całkiem dorosła opowieść, której bohaterki z wdziękiem i charakterem prowadzą batalie dobrze znane kobietom z całego świata. "Chilling Adventures of Sabrina" jest serialem niegłupim, feministycznym i doskonale wiedzącym, kiedy uderzyć w poważniejsze tony, a kiedy poprzestać na głupotkach.
Jest tu trochę horroru, sporo młodzieżowego melodramatu, nutka czarnej komedii — a wszystko to ładne, urokliwe i stylizowane na retro. Scenariuszowych bzdur nie udało się ustrzec (choć z pewnością nie ma ich tyle co w "Riverdale"), ale nawet jeśli się zdarzają, sprawę jest w stanie uratować idealnie obsadzona w głównej roli Kiernan Shipka, która wie, kiedy warto puścić oczko do publiczności. Jej bohaterka jest zresztą świetnie napisana — to wręcz definicja młodej wiedźmy z charakterem. W obsadzie błyszczą także Miranda Otto i Lucy Davis jako ciotki Sabriny oraz Michelle Gomez, wcielająca się w jej nauczycielkę, panią Wardwell.
Wyjątkowy klimat, mnóstwo starej muzyki, liczne nawiązania popkulturowe, pełne humoru dialogi i egzystujący pośród tego wszystkiego bohaterowie (a głównie bohaterki) z krwi i kości — to wszystko i jeszcze więcej ma do zaoferowania netfliksowa "Sabrina". Bardzo udana, a przy tym kompletnie różna od sitcomu z lat 90. [Marta Wawrzyn]
7. "Ślepnąc od świateł" (nowość na liście)
Polskie seriale w tym roku wreszcie dogoniły światowe, a "Ślepnąc od świateł" od HBO to kolejny dowód. Choć serial bywa nierówny, a momenty wybitne przeplatają się ze słabszymi, jednego nie da się mu odmówić: zdecydowanie jest jakiś i nie przypomina niczego, co już widzieliście. A jednocześnie jego twórcy — Jakub Żulczyk, autor książkowego oryginału, i Krzysztof Skonieczny, reżyser oraz współscenarzysta — czerpią pełnymi garściami z popkultury, często bawiąc się ogranymi motywami i przepisując je po swojemu.
Wrażenie robią zdjęcia i realizacja na najwyższym światowym poziomie, ale ważne jest także to, że to historia mocno osadzona w polskiej rzeczywistości i definiowana przez polską mentalność. Pomimo całego swojego przerysowania "Ślepnąc od świateł" potrafi być jak Polska w pigułce i stawiać całkiem poważne i bardzo trafne diagnozy społeczne.
Nie brakuje znakomitych kreacji aktorskich, na czele z Janem Fryczem w roli kompletnie szalonego gangstera i debiutantem Kamilem Nożyńskim jako dilerem kokainy, który w ciągu ośmiu odcinków odbywa podróż przez wszystkie kręgi warszawskiego piekła. Ten elegancki, milczący, wręcz stoicki młody człowiek jest naszym biletem wstępu do Warszawy, jakiej jeszcze na ekranach nie było.
Mroczna, przegięta wizja naszej stolicy, pokręcony czarny humor, popkulturowe nawiązania i mnóstwo dziwnych pomysłów — to są tylko niektóre powody, dla których warto zobaczyć "Ślepnąc od świateł". Serial nie jest pozbawiony wad i jest na tyle specyficzny, że z pewnością nie trafi do każdego. Ale to też bardzo odważna, oryginalna, świeża rzecz, którą bez większej przesady można postawić w tym samym rzędzie co włoską "Gomorrę". [Marta Wawrzyn]
6. "The Good Place" (awans z 7. miejsca)
Miesiąc rozpoczęty od Trevora (Adam Scott) i zakończony poznaniem Donkey Douga (Mitch Narito) to dobry miesiąc. Wprawdzie bohaterowie "The Good Place" mogą mieć na ten temat inne zdanie, bo plany Michaela i Janet zostały pokrzyżowane, a czwórka śmiertelników dowiedziała się, że jest skazana na wieczne potępienie, ale przecież nie wszystko może iść gładko, prawda?
Tutaj zdecydowanie nie szło, dzięki czemu mogliśmy zobaczyć, jak perfekcyjnie irytujący potrafi być Adam Scott, po kim Jason odziedziczył swój specyficzny styl bycia i jak wygląda pojęcie czasu w zaświatach (nie każcie mi tłumaczyć, nie potrafię). Przeniesienie akcji na Ziemię wprawdzie pozbawiło bohaterów wielu możliwości, ale bynajmniej nie odebrało im uroku, zwłaszcza że twórcy robili wszystko, byśmy nie zauważyli, że "The Good Place" nagle stało się bardziej "przyziemne".
I zwykle udawało się im co najmniej dobrze, a momentami wręcz znakomicie. Jak choćby w odcinku "Jeremy Bearimy", który zafundował nam kolejny mały restart, znów stawiając wszystko na głowie. Reakcje bohaterów na to, że ich życie wygląda zupełnie inaczej niż mogli sobie wyobrażać, zostaną z nami na długo (zwłaszcza widok nihilistycznego Chidiego), konsekwencje tego wszystkiego pewnie trochę krócej. W końcu to "The Good Place" – serial, w którym historia toczy się od resetu do resetu. Czekamy zatem niecierpliwie na następny, na razie patrząc, jak Eleanor i reszta radzą sobie z ratowaniem dusz. [Mateusz Piesowicz]
5. "Kidding" (utrzymana pozycja)
Mimo silnej październikowej konkurencji "Kidding" utrzymało pozycję w środku stawki. Nic dziwnego, skoro serial Dave'a Holsteina co tydzień nas czymś zaskakiwał, chociaż po "Bye, Mom" sądziliśmy, że najlepsze momenty może już mieć już za sobą. A jednak fakt, że każdy odcinek "Kidding" jest zupełnie inny, a równocześnie jakimś cudem wszystkie składają się na spójną autorską wizję, także w minionym miesiącu imponował nam niezmiennie i niezmiernie.
Odcinek 5., "The New You", na tle poprzednika wypadł może trochę blado, ale potem październik przynosił same perełki. Jak "The Cookie", czyli odcinek z Jeffem odsłaniającym twarz najczulszą podczas przedstawienia dla Vivian oraz najokrutniejszą przy zabiciu papugi i pozbyciu się jej zwłok. Potem dostaliśmy "Kintsugi" z idealnie wprowadzonymi do psychologicznych dramatów Jeffa i Deirdre wątkami japońskim. A gdy logicznie należało się spodziewać konsekwencji tego odcinka, tydzień później zaproponowano nam coś całkiem innego: podróż w przeszłość Picklesów sprzed tragicznego wypadku Phila.
"Kidding" za każdym razem działa trochę inną stylistyką, wprowadza dodatkowe postacie, bawi się konwencjami i gwałtowanie zmienia nastrój. I chociaż taki opis mógłby sugerować, że chodzi o produkcję, której zalety polegają głównie na śmiałości formalnych eksperymentów i na mroczniejszym niż zwykle w telewizji obrazie świata, to moc serialu tkwi również w emocjach. Wszelkie "kaprysy" twórców i igranie z przyzwyczajeniami widza idą tu w parze z wciągnięciem w ten pokręcony świat i w los zaludniających go bohaterów. [Kamila Czaja]
4. "Sorry for Your Loss" (awans z 6. miejsca)
Serial, który zasłużył na więcej. Niefrasobliwość Facebooka sprawiła, że produkcja Kit Steinkellner wymagała instrukcji obsługi, zniechęcała technicznymi przeszkodami, a do wielu użytkowników serwisu w ogóle nie dotarła, więc kolejnego sezonu pewnie nie będzie. Niewiele możemy zrobić oprócz kolejnego przypomnienia, że warto. A tak wysoka pozycja w podsumowaniu bogatego w świetne seriale października niech stanowi dowód naszego zauroczenia.
Ostatnie cztery odcinki to konsekwentna kontynuacja drogi Leigh przez meandry żałoby po mężu. Od wizyty u matki Matta w kolejnej desperackiej próbie odpowiedzenia sobie na pytanie, jaki był pozornie najbliższy, a tak naprawdę pełen skrywanych lęków człowiek, przez traumatyczny dla bohaterki ślub przyjaciela, aż po przelotny romans w hotelu z uroczym Trippem (Luke Kirby), "Sorry for Your Loss" płynie doprowadziło do przekonującego finału.
Facebook Watch mimo licznych błędów w promocji serialu dał nam coś wyjątkowego. Kameralny dramat o najtrudniejszym temacie, pozbawiony sentymentalizmu i ckliwości, a przy tym z empatią podchodzący do swoich bohaterów. Doskonale zagrany zarówno na pierwszym, jak i drugim planie. A przede wszystkim doskonale napisany, z niebanalnymi i naturalnymi dialogami oraz świetnie sprawdzającą się konstrukcją odcinków. Dzięki temu "Sorry for Your Loss" mówi mądrze o żałobie, ale równocześnie opowiada historię depresji, nałogu, poznawania drugiego człowieka i samego siebie. Jedna z lepszych niespodzianek tego roku, nawet jeśli okaże się nieznośnie efemeryczna. [Kamila Czaja]
3. "Better Call Saul" (awans z 4. miejsca)
Cóż to była za końcówka! W dwóch ostatnich odcinkach 4. sezonu "Better Call Saul" udowodnił, że jest jednym z najlepszych obecnie emitowanych dramatów, co rusz wprawiając nas w osłupienie, by wreszcie zostawić w niemym szoku, gdy Jimmy z triumfującym uśmiechem na twarzy zamieniał się w Saula Goodmana. Po drodze było zaś tysiąc różnych emocji i gorzka świadomość, że wiemy, dokąd to wszystko zmierza.
W niczym nie umniejszała ona jednak wrażenia, jakie robiła choćby awantura, jaką Jimmy urządzał Kim po nieudanym przesłuchaniu przed komisją, czy jego niesamowicie cyniczny pokaz z wykorzystaniem pamięci po Chucku. Tak doskonały, że dali się na niego nabrać wszyscy, włącznie z nami. Zwłaszcza po tym, jak wcześniej mogliśmy obejrzeć retrospekcję z braćmi McGillami w jednej z rzadkich chwil bliskości. Być może gdyby było ich więcej, gdyby jeden i drugi zachowali się inaczej, do żadnego z przykrych wydarzeń by nie doszło. Być może.
Twórcy "Better Call Saul" nie tyle dali nam fałszywą nadzieję, co raczej mamili jej ułudą, wiedząc, że i tak łykniemy przynętę. Nic w tym dziwnego, bo w ciągu tych kilku sezonów zdążyliśmy naprawdę polubić Jimmy'ego ze wszystkimi jego wadami i zaletami. Dlatego właśnie obserwowanie z bliska, jak ten w gruncie rzeczy sympatyczny facet przeistacza się w swoje oślizgłe alter ego, choć nieuniknione, było aż tak szokujące.
A to przecież nie wszystko, bo równie bolesną drogę przebył Mike, przekraczając granicę, której przekraczać nie powinien. Rozwiązując problem Wernera (tyle emocji w takiej scenie!), znalazł się na ścieżce, która prowadzi tylko w jednym kierunku. Wiemy w jakim i ta wiedza czyniła wszystko jeszcze bardziej przygnębiającym. A pomimo tego, nie tylko nie chciało się odwracać wzroku od ekranu, ale wpatrywało weń z jeszcze większą fascynacją. Niewiarygodne. [Mateusz Piesowicz]
2. "Kroniki Times Square" (spadek z 1. miejsca)
"Kroniki Times Square" przegrywają w październiku o włos z numerem 1 — pewnie już się domyślacie jakim. Ale to absolutnie nie oznacza, że doszło do spadku jakości choćby o milimetr. Serial HBO to klasa sama w sobie — tak było rok temu i tak jest też teraz. Jesteśmy pełni podziwu, jak ogromny jest serialowy świat, skupiony wokół nowojorskiej branży porno, i z jaką łatwością twórcy go ogarniają, pozwalając spotykać się ze sobą bohaterom, którzy na pozór nie mają ze sobą nic wspólnego, i zaskakując nas wciąż na nowo zwykłymi interakcjami. A przy tym wszystko jest naturalne, żywe i barwne, z mocno wyczuwalną mroczną nutą.
Październikowe odcinki trafiły w większości do naszych hitów tygodnia i nic dziwnego, bo należały do najlepszych w historii serialu. Największe atrakcje, jakie nam zafundowano, to cudowna filmowa partyzantka z niegrzecznym Czerwonym Kapturkiem w roli głównej, gangsterzy w roli producentów i mocne odejście C.C. Przekonaliśmy się, że każdy sukces, który osiąga się w tym świecie, wiąże się z ogromnymi kosztami, a uwolnienie się od tego bagna i przemiana w nową, mniej kłopotliwą wersję siebie to zadanie z gatunku niewykonalnych.
Powtarzam to od roku i chętnie powtórzę jeszcze kilka razy: nigdzie nie zobaczycie tak bogatego, skomplikowanego i poplątanego pod każdym względem świata jak w "Kronikach Times Square". To barwny reportaż o Nowym Jorku z lat 70., tyle że obracający się wokół porno. Warto dać się w to wkręcić. [Marta Wawrzyn]
1. "Nawiedzony dom na wzgórzu" (nowość na liście)
Serial Mike'a Flanagana przebojem wdarł się na listę i to od razu na sam jej szczyt. Co pewnie nie powinno dziwić, skoro zachwycamy się "Nawiedzonym domem na wzgórzu" od tygodni i wciąż nam nie przeszło. Ale przecież zachwycamy się tym bardziej, im większym zaskoczeniem okazała się ta produkcja. Ani Netflix ostatnio nie rozpieszcza nas za często arcydziełami, ani zapowiedzi serialu nie zwiastowały czegoś więcej niż blockbuster, odświeżający książkę Shirley Jackson z 1959 roku i klasyczną adaptację filmową Roberta Wise'a z 1963 roku.
A co dostaliśmy? Nie tylko stylowy, oparty na najlepszych wzorcach horror, który faktycznie straszy, bo co jakiś czas coś na nas wyskakuje z ciemności. "Nawiedzony dom na wzgórzu" Flanagana to równocześnie porządny psychologiczny dramat rodzinny o rodzeństwie, które nigdy nie otrząsnęło się po dniach spędzonych w tytułowym domu. Oglądanie, jak Steven, Shirley, Theo, Luke i Nell próbują sobie wytłumaczyć zdarzenia z dzieciństwa i ułożyć wzajemne relacje w cieniu tajemniczej śmierci matki to fascynujący seans niemalże psychoanalityczny, tyle że przeprowadzony z udziałem licznych zjaw.
Można oglądać "Nawiedzony dom na wzgórzu" dla adrenaliny albo tropić nawiązania do pierwowzoru i wcześniejszych filmów Flanagana. Można skupić się na świetnie zagranych (przez dzieci i dorosłych!) bohaterach i ich traumach czy konfliktach. Można podziwiać fantastyczną pracę kamery, zwłaszcza w odcinku 6. A najlepiej docenić wszystkie te warstwy naraz, bo bardzo rzadko zdarza się tak pomysłowe i ambitne wykorzystanie popularnej konwencji do tego, by powiedzieć coś więcej. [Kamila Czaja]