Nasz top 10: Najlepsze seriale października 2020 roku
Redakcja
9 listopada 2020, 19:14
"Gambit królowej" (Fot. Netflix)
Za nami miesiąc z duchami z dworu w Bly, pojedynkiem szachowym na najwyższym poziomie i finałowymi zmaganiami w "Krainie Lovecrafta". Wybraliśmy najlepsze seriale października.
Za nami miesiąc z duchami z dworu w Bly, pojedynkiem szachowym na najwyższym poziomie i finałowymi zmaganiami w "Krainie Lovecrafta". Wybraliśmy najlepsze seriale października.
10. The Mandalorian (powrót na listę)
To się nazywa wrócić z przytupem! Premierowy odcinek 2. sezonu "The Mandalorian" miał dokładnie wszystko, co mieć powinien: fantastyczny klimat, trzymającą w napięciu akcję, rzadko spotykany w telewizji rozmach i odpowiednio dużą zawartość Baby Yody, byśmy zdążyli się kilka razy rozpłynąć nad jego urokiem. A że dodatkowo pojawił się Timothy Olyphant w roli kosmicznego szeryfa (bo kogo innego?), to miejsce w dziesiątce być musiało i już.
Osadzony w świecie "Gwiezdnych wojen" serial już w poprzednim sezonie zasłużył sobie na miano naszego aktualnie ulubionego telewizyjnego blockbustera i wszystko wskazuje na to, że w jego kolejnej odsłonie nic się w tej kwestii nie zmieni. Ba, jeśli następne odcinki utrzymają poziom pierwszego, to bardzo możliwe, że w miarę stonowane pochwały zamienimy na otwarty zachwyt i nie będzie w tym ani grama przesady.
Wszystko dlatego, że "The Mandalorian" wygląda, jakby osiągnął pożądany stan idealnej równowagi pomiędzy czystą rozrywką, sensownym rozwijaniem fabuły, a zaspokajaniem fanowskich oczekiwań. Otwierający sezon "The Marshal", czerpiący garściami zarówno z różnych stron gwiezdnego uniwersum, jak i westernowych klisz, by ulepić z nich trwającą prawie godzinę jazdę bez trzymanki, dowiódł że twórcy mają na tę historię pomysł i nie jest to tylko tradycyjne więcej, szybciej, efektowniej.
Choć tego oczywiście też nie brakowało – przypominam, że dostaliśmy tu walkę ze smokiem – i na pewno nie zabraknie dalej. Zwłaszcza że na ekranie zadebiutował Boba Fett, a Baby Yoda odegrał tylko marginalną rolę. To co, za miesiąc coś więcej niż dziesiąte miejsce? [Mateusz Piesowicz]
9. Grand Army (nowość na liście)
Jak zauważyła Marta, serial Katie Cappiello, oparty luźno na jej sztuce "Slut: The Play", jeszcze parę lat temu byłyby wydarzeniem. Ale że mieliśmy w ostatnich latach kilka mocnych, odważnych młodzieżowych seriali, to produkcja Netfliksa nie może liczyć, że będzie przełomowa. Równocześnie to na tyle sprawnie i empatycznie nakręcona historia, że zdecydowanie warto dać jej szansę.
A właściwie – sprawnie i empatycznie nakręcone historie, bo mamy ich tu kilka, z tego sporą część naprawdę bardzo dobrych. Wyróżnia się wątek Joey, w dużej mierze dzięki fantastycznej roli Odessy A'zion. Wielowymiarowa opowieść o przemocy seksualnej i o tym, jak zwodniczy może być pozorny postęp w kwestii praw kobiet do wyzwolenia, może sfrustrować i uświadomić, że pewnych sprawach nadal nikomu nie wolno zaufać.
Wyrazistej historii Joey dorównują losy Dominique (rewelacyjna Odley Jean), która ze względu na pochodzenie i sytuację finansową musi pokonać więcej przeszkód niż jej przyjaciele, by móc w ogóle myśleć o zrealizowaniu marzeń. I chociaż inne postacie nie zapadają w pamięć tak jak te dwie zmagające się ze światem dziewczyny, to warto docenić też wątek Jaya. Kilka innych postaci wypada nieco bardziej schematycznych, a Leila potrafi zirytować, ale ogólnie elementy "Grand Army" składają się na mądry i wciągający obrazek.
Mimo sporej gatunkowej konkurencji "Grand Army" imponuje naturalnością, z jaką tworzy obraz wielokulturowej, pełnej napięć nowojorskiej szkoły, w której równolegle do rywalizacji o stopnie i prestiżowe stypendia uczniowie toczą walkę o prawo do bycia sobą, do ukarania winnych, do zniesienia nierówności. A wszystko to poznajemy nie w formie czytanki, ale w ramach angażujących, bardzo dobrze zagranych historii konkretnych młodych ludzi. [Kamila Czaja]
Grand Army jest dostępne na Netfliksie
8. Miasto niedźwiedzia (nowość na liście)
Na pierwszy rzut oka "Miasto niedźwiedzia" nie wyróżnia się jakoś szczególnie na tle serialowej konkurencji. Ot, obyczajowa historia jakich wiele, do której uwagę przyciąga przede wszystkim zimowa sceneria szwedzkiej prowincji oraz odgrywający istotną rolę w tej historii hokej. Nie trzeba jednak wiele – a dokładnie to wystarczą dwa odcinki – by wszystko w Björnstad miało się zmienić.
Ale nie uprzedzajmy faktów, zwłaszcza że adaptacja powieści Fredrika Backmana kupiła nas już wcześniej, w zajmujący sposób przedstawiając całą paletę bohaterów jeszcze zanim doszło do dramatycznego zwrotu akcji. Wprawdzie samo otwarcie serialu dawało jasno do zrozumienia, że "coś" się po drodze wydarzy, lecz szczegóły pozostawały przed nami ukryte.
I dobrze, bo dzięki temu mogliśmy poznać młodszych i starszych członków lokalnej społeczności bez jakichkolwiek uprzedzeń, stopniowo wyrabiając sobie o nich zdanie. Choćby o takim Kevinie (Oliver Dufaker), największej gwieździe drużyny hokejowej, a jednocześnie chłopaku, którego absolutnie okropny ojciec zamieniał jego życie w męczącą i pozbawioną rodzicielskiego ciepła próbę spełnienia oczekiwań. Tylko mu współczuć, prawda?
Oczywiście dalsze wydarzenia zupełnie zmieniają zarówno naszą perspektywę, jak i cały serial, który z historii obyczajowej ze sportową rywalizacją w tle staje się nagle czymś znacznie bardziej bolesnym. Tak duży kontrast między dwoma obliczami "Miasta niedźwiedzia" utrudnia ich jednoznaczną ocenę – nie sposób bowiem mówić o nich w kompletnym oderwaniu od siebie. Wystarcza to jednak w zupełności, by szwedzką produkcję już teraz odpowiednio docenić i czekać na więcej. [Mateusz Piesowicz]
Miasto niedźwiedzia — nowe odcinki w niedziele na HBO GO
7. Ted Lasso (utrzymana pozycja)
W październiku "Ted Lasso" miał tylko finał sezonu, ale to wystarczyło, żeby w obfitującym w mocną konkurencję miesiącu utrzymać pozycję w rankingu. Finałowe "The Hope That Kills You" wbrew tytułowi było bowiem pełne nadziei, tak charakterystycznej dla wszystkich odcinków przygód amerykańskiego trenera w angielskim Richmond. I stanowiło świetne zwieńczenie pierwszego etapu znajomości widzów z Tedem i jego cudowną drużyną.
Wykorzystując znany ze sportowych filmów schemat, w którym zespół gra "mecz o wszystko", a zwroty akcji w ostatnich minutach każą siedzieć na krawędzi fotela, twórcy "Teda Lasso" przełamali pewne utarte tropy i nie postawili na wielkie zwycięstwo futbolowego Dawida z Goliatem. A równocześnie potrafili zostawić wszystkich z uśmiechem na ustach i entuzjastycznym oczekiwaniem na ciąg dalszy.
Wynik meczu był bowiem istotny, ale nie tak istotny jak cudowny rozwój relacji Roya i Keeley i wielki moment odchodzącego w glorii piłkarza, któremu stadion skandował jego firmowy slogan. Nie zapominajmy też o zasłużonym awansie Nathana – trudno się nie cieszyć. Spadek z Premier League to, owszem, jakiś problem, ale czy nie osładza go fakt, że nawet Jamie nauczył się współpracy? No i jest jeszcze fantastyczna relacja Teda i Rebeki, świetnie wróżąca kolejnym seriom.
Dobra wiadomość jest taka, że jedna z najmilszych niespodzianek roku (pomińmy fakt, że w tym roku konkurencja wśród miłych niespodzianek okazuje się raczej niewielka) doczekała się nie tylko zamówienia na 2. sezon, ale nawet już na 3.! Zła wiadomość: na kolejne perypetie wyjątkowo zgranej ekipy i ich niemożliwe optymistycznego trenera przyjdzie nam pewnie trochę zaczekać. A czekać można oczywiście przy powtórkach tego cuda od Apple TV+. Albo chociaż przy muzyce z serialu. [Kamila Czaja]
Ted Lasso jest dostępny na Apple TV+
6. Patria (awans z 9. miejsca)
Po mocnym wrześniowym początku adaptacja powieści Fernanda Aramburu w październiku znalazła się w rankingu nawet wyżej. Ale trudno się dziwić, skoro twórcy hiszpańskiej produkcji HBO nie przestają co tydzień komplikować obrazu sytuacji, w której baskijskie miasteczko dzieli konflikt na tle autonomii i dopuszczalnych sposób walki o nią.
Kolejne odcinki przynoszą nowe dowody, że da się taką opowieść snuć bez biało-czarnych diagnoz. Raz widzimy straszne czyny członków ETA, raz stajemy się świadkami policyjnej przemocy ze strony hiszpańskich służb. Współczujemy niewinnie zamieszanej w polityczne rozgrywki rodzinie Bittori, ale trudno nie współczuć też bliskim Miren, próbującym poradzić sobie z czynami popełnianymi w imię niepodległości przez starszego syna.
Nadal ogromną zaletę "Patrii" jest opowiadanie o skomplikowanych losach Kraju Basków w ostatnich dekadach poprzez historię zwykłych ludzi. Rozłam między przyjaciółkami przemawia do wyobraźni bardziej niż pogadanki o, z jednej strony, skutkach terroryzmu i – z drugiej – o skutkach ograniczania grupom etnicznym wolności.
Październikowe odcinki poszerzają perspektywę o losy dzieci skłóconych kobiet, pokazując, jak mocno walki rodziców rzutują na życie kolejnych generacji. Równocześnie jednak w poruszających losach sparaliżowanej Arantxy dostrzec można nadzieję, że kiedy ktoś jest gotów wznieść się ponad wieloletni konflikt, może jeszcze nie wszystko stracone. [Kamila Czaja]
Patria jest dostępna na HBO GO
5. The Boys (spadek z 4. miejsca)
Przed miesiącem tuż za podium, teraz o miejsce niżej, ale to skutek raczej tego, że na październik przypadły tylko dwa odcinki, niż czegokolwiek innego. "The Boys" mają za sobą naprawdę udany, wydaje się, że lepszy od poprzedniego sezon – jego finałowe odsłony tylko to potwierdziły.
I nie mówię nawet o wybuchowych rozstrzygnięciach, choć te (zwłaszcza za sprawą końcówki 7. odcinka) były wyjątkowo krwawe nawet jak na tutejsze standardy. Na pierwszy plan wysunęła się jednak szczypta optymizmu, która o dziwo wybrzmiała w całym tym szaleństwie całkiem głośno. Szczególnie, że doprawiono ją autentycznymi emocjami, a to naprawdę nie zdarza się w amazonowym serialu często.
W finale różnego rodzaju emocji jednak nie brakowało. Począwszy od ogromnej satysfakcji płynącej ze skopania i spopielenia stuletniej nazistki, a skończywszy na uldze płynącej z odkrycia, że Billy Butcher jednak ma w sobie trochę ludzkich uczuć. Pewnie, można było pójść jeszcze dalej, bo twórcy jak zawsze nie byli zainteresowani mniej powierzchownym potraktowaniem własnych pomysłów, ale krok we właściwym kierunku jest zdecydowanie widoczny.
Reszta stała natomiast na jak zawsze solidnym poziomie, od czasu do czasu potrafiąc nawet lekko zaskoczyć. I to wcale nie odkryciem, kto stoi za masowo eksplodującymi głowami, a choćby faktem, że Homelander to nie tylko zwykły psychopata, lecz po prostu facet z wieloma problemami (i supersiłą). Nie, nie robi to nagle z "The Boys" wysokiej jakości dramatu, ale od razu czyni tutejszą krwawą groteskę lepszą. [Mateusz Piesowicz]
The Boys jest dostępne na Amazon Prime Video
4. Nawiedzony dwór w Bly (nowość na liście)
"Nawiedzony dwór w Bly" to godny następca "Nawiedzonego domu na wzgórzu", a jednocześnie serial trochę inny. Nie tak przerażający, inaczej rozkładający pewne akcenty i stawiający na innego rodzaju emocje. A przy tym równie klimatyczny, literacki i wypakowany cudownymi zabawami formą, wśród których ukryte duchy wcale nie są największą atrakcją. Choć oczywiście i tym razem ich nie brakowało.
Znajdziecie w tym serialu trochę niespodzianek, znajdziecie to i owo do podziwiania (przede wszystkim odcinki 5 i 8), ale przede wszystkim to emocjonalna bomba, która wybucha z całą siłą w finale. Mimo że nie wszystkie wątki są równe (ani potrzebne), koniec końców serial broni się, stawiając na piękną i poruszającą historię miłosną Dani (Victoria Pedretti) i Jamie (Amelia Eve). I dbając o to, żebyśmy pokochali nieformalną rodzinę z dworu w Bly tak jak Crainów w poprzedniej serii.
"Nawiedzony dwór w Bly" to jednak nie tylko gotycki romans, który najlepiej oglądać z toną chusteczek pod ręką. To także mnóstwo tematów aktualnych w każdym czasie i miejscu, z duchami i bez. To opowieść o żałobie, przemijaniu, kobiecej sile, toksycznych relacjach, w których jedna osoba chce posiadać na własność tę drugą. O marach, które zostają z nami na zawsze, i uczuciach będących w stanie pokonać wszelkie bariery. Opowieść wciągająca, angażująca i warta więcej niż jednokrotnego obejrzenia ze względu na klimat i poukrywane smaczki. [Marta Wawrzyn]
Nawiedzony dwór w Bly jest dostępny na Netfliksie
3. Tacy właśnie jesteśmy (spadek z 2. miejsca)
HBO już po raz drugi (ten pierwszy to "Euforia") udowadnia, że produkcje młodzieżowe nie muszą być ani banalne, ani schematyczne, ani w ogóle zgodne z jakimikolwiek regułami gatunku. Lata nastoletnie to czas, kiedy szukamy siebie, definiujemy siebie, gubimy się i odnajdujemy, nie wiedząc jeszcze, kim tak naprawdę jesteśmy. I właśnie to jest esencją swobodnie zmieniającego formę serialu "Tacy właśnie jesteśmy", którego twórcą jest Luca Guadagnino (i to widać).
Październikowe perypetie Frasera (Jack Dylan Grazer), Caitlin (Jordan Kristine Seamón) i ich znajomych z amerykańskiej bazy wojskowej położonej niedaleko Wenecji rozpoczynają się od spontanicznego ślubu i dekadenckiej imprezy w "rosyjskiej willi bez Rosjan". To odcinek, który sprawia, że naprawdę można zatęsknić za "Euforią". A potem jest powrót do rzeczywistości: podczas gdy Craig (Corey Knight) leci do Afganistanu, a jego świeżo poślubiona żona Valentina (Beatrice Barichella) zostaje sama, Fraser i Cate kontynuują swoje poszukiwania.
W przypadku Cate to przede wszystkim szukanie własnej tożsamości. Pochodząca z konserwatywnej rodziny dziewczyna, która wcale nie jest pewna, czy chce być dziewczyną, ścina włosy i coraz bardziej zaczyna upodabniać się do chłopaka. Fraser ją wspiera, sam nie wiedząc wszystkiego o sobie i z pewnością nie znając wszystkich odpowiedzi. Wszystko nabiera nowych znaczeń, kiedy w Afganistanie dochodzi do tragedii w przejmującym 7. odcinku. A my widzimy jak na dłoni specyfikę i wyjątkowość serialu, opowiadającego o dorastaniu w małej Ameryce we Włoszech.
Serialu, w który Guadagnino włożył swoje serce i duszę, pokazując, że zawsze i wszędzie warto walczyć o to, żeby być sobą. Nawet jeśli jeszcze nie wiemy, kim jesteśmy i czego dokładnie chcemy od życia. [Marta Wawrzyn]
Tacy właśnie jesteśmy jest dostępne na HBO GO
2. Gambit królowej (nowość na liście)
Przy całej świadomości, jak w gruncie rzeczy fabularnie grzeczna jest ta historia, nie możemy się nie zachwycać. Ekranizacja powieści Waltera Tevisa nie zrewolucjonizuje konwencji opowiadania o geniuszach zmagających się z wyzwaniami świata, z własną przeszłością i psychiką. Jednak zrealizowanie znanych schematów w formie miniserialu, dającego pole do rozwinięcia historii, oraz pewne konkretne cechy sprawiają, że "Gambit królowej" ogląda się fantastycznie.
Duża w tym zasługa głównej roli. Anya Taylor-Joy jako Beth po prostu hipnotyzuje, niezależnie od tego, czy bohaterka uczestniczy w szachowym pojedynku, czy walczy o swoją z trudem zdobytą namiastkę domu, nawiązanie relacji z innymi ludźmi i traumą z dzieciństwa. Tak zagrana Beth mimo dość oczywistej w popkulturze drogi z punktu A do punktu B staje się postacią dość zniuansowaną.
"Gambit królowej" sprawia też, że ma się ochotę natychmiast zagrać w szachy, nawet jeśli nie ma się o tej dyscyplinie pojęcia. Fantastyczne wizualizacje, podkręcanie napięcia podczas kolejnych turniejów, przegląd typów ludzkich występujących wśród graczy – miniserial Scotta Franka to wielogodzinna opowieść o wyjątkowości szachów i nie da się tej narracji nie ulec. A do tego mamy jeszcze przekonującą wizję Ameryki lat 60. i ról przypisanych kobietom.
W efekcie "Gambit królowej" to produkcja, od której trudno się oderwać, a kolejne odcinki mijają błyskawicznie. Jeśli do tego dodać fakt, że wszystko zostało przepięknie nakręcone, stroje bohaterki wywołują gryzącą zazdrość, a do tego jest sporo okazji, by popatrzeć na kamienną twarz grającego szachowego arcymistrza Marcina Dorocińskiego, to zostaje tylko porzucić narzekania na miejscami zbyt łatwą bajkowość tej historii i zachęcać wszystkich do oglądania. [Kamila Czaja]
Gambit królowej jest dostępny na Netfliksie
1. Kraina Lovecrafta (utrzymana pozycja lidera)
Skoro "Kraina Lovecrafta" była naszym zdecydowanym numerem jeden zarówno w sierpniu, jak i we wrześniu, to czy teraz można się w ogóle było spodziewać czegoś innego? Teoretycznie nie, w praktyce sprawa jest odrobinę mniej oczywista niż poprzednio, a to wszystko z powodu… finału.
Ten, wciąż będąc godziną kapitalnej telewizji, jednocześnie pokazywał nieco słabszą stronę serialu HBO. Chcąc doprowadzić do końca główny wątek, twórcy musieli zrezygnować z tak fantastycznie im wychodzących niezależnych odcinków, by postawić na dość standardowy finisz. A ten nie ustrzegł się słabości, że wspomnę marną próbę uczynienia z Christiny standardowego czarnego charakteru czy brak pożegnania z Ruby.
Mając to wszystko na uwadze, nie można jednak nie zauważyć, że finał miał też dużo mocnych stron. Spotkanie Atticusa z matką, rozśpiewany samochód, Dee i jej shoggoth – nie, tu naprawdę nie ma wielu powodów do narzekań. Co nie zmienia faktu, że gdyby na październik przypadał tylko finał, o zwycięstwo w rankingu byłoby "Krainie Lovecrafta" trudno.
Ale przecież przed nim były jeszcze dwa odcinki, którymi możemy się już tylko zachwycać. Pierwszy, horrorowy, z udziałem niejakich Topsy i Bopsy to z jednej strony kapitalna zabawa niby znanymi motywami, a z drugiej umiejętne wpisanie w nie kwestii rasowych i historycznych (sprawa Emmetta Tilla). Kolejny natomiast związki z historią miał już bezpośrednie, zabierając nas w podróż do Tulsy z 1921 roku, gdzie wprawdzie nietrudno było przewidzieć bieg wydarzeń, ale i tak towarzyszyła temu ogromna dawka emocji.
Wniosek z tego taki, że nawet mając swoje problemy, "Kraina Lovecrafta" rozpycha się łokciami wśród telewizyjnej konkurencji, bez problemu dystansując jej ogromną część. Świeżość, kreatywność, dzika energia – serial Mishy Green miał to wszystko (czasem może aż w nadmiarze) i wypada tylko ściskać mocno kciuki, by na jednym sezonie się nie skończyło. [Mateusz Piesowicz]