10 najlepszych seriali 2020 roku wg Kamili Czai
Kamila Czaja
28 grudnia 2020, 11:40
"Better Things" (Fot. FX)
Sporo nijakości i braków w ramówce, ale też parę zaskoczeń i produkcji wyjątkowych. Plus poszukiwanie w serialach otuchy, co w kilku przypadkach się udało. Czyli ogólnie koszmarny rok 2020 – serialowo jednak nie aż tak koszmarny.
Sporo nijakości i braków w ramówce, ale też parę zaskoczeń i produkcji wyjątkowych. Plus poszukiwanie w serialach otuchy, co w kilku przypadkach się udało. Czyli ogólnie koszmarny rok 2020 – serialowo jednak nie aż tak koszmarny.
Zacznę tradycyjnie od porównania z listą z 2019 roku, ale niewiele tu podobieństw. Zaledwie dwa seriale z tamtego rankingu emitowano w 2020. Jeden powtórzył się w tym roku na liście, drugi niestety wypadł (chodzi o "One Day at a Time", które miało urocze odcinki w swoim ostatnim skróconym sezonie, ale jednak to nie wystarczyło na miejsce w dziesiątce – co nie zmienia faktu, że będę bardzo tęsknić!).
Narzekałam rok temu, że za dużo wszystkiego, a za mało rewelacji. W tym roku, owszem, wszystkiego było mniej, ale nie dlatego, że nagle postawiono na jakość, tylko dlatego, że pandemia przyblokowała sporo projektów. Miało to tę zaletę – jeśli szukać plusów koszmaru – że łatwiej było nie narobić sobie wielkich zaległości, nawet jeśli nie poszło mi tak, jak chciałam, z nadrobieniem produkcji z lat poprzednich.
Oczywiście nie znaczy to, że nie mam wcale "listy wstydu" z ostatnich dwunastu miesięcy. Nie nadrobiłam poprzednich serii "Better Caul Saul", a więc i najnowszego sezonu. "BoJack Horseman" – podobnie. Nie nadrobiłam "Młodego papieża", więc i "Nowy papież" czeka w kolejce. Nie nadrobiłam 1. sezonu "Co robimy w ukryciu", a więc 2. serii też nie. Zaczęłam "Wielką", ale przede mną jeszcze wiele odcinków. Wciąż nie znajduję czasu na seriale superbohaterskie i pokrewne, więc nie mam zdania o "The Mandalorian", "The Boys", "Doom Patrol". Niektóre wyraźne braki to jednak nie moja wina – nadal nie pokazano w Polsce choćby "PEN15", "P-Valley", "The Good Lord Bird" czy "Schitt's Creek".
Narzekania na ogólny poziom nie znaczą, że skazałabym 2020 w serialach na zapomnienie. Pojawiło się parę tytułów zaskakujących, absolutnie innych od tego, co już znamy. Niektóre zmieściły mi się do dziesiątki, a "Mogę cię zniszczyć" chciałabym chociaż wymienić, bo niewiele zabrakło do topu. Nie trafiły też na listę dwie ciekawe animacje, "The Midnight Gospel" i "Central Park", ani dwa świetne, bardzo różne dokumenty: "Ostatni taniec" i "Dobre rady Johna Wilsona". Nie zmieściły się moje ulubione polskie seriale 2020 – ani youtube'owa "Kontrola", która w tym roku miała zaledwie finał 1. serii i świąteczny odcinek specjalny, ani zaskakująco dobre "W głębi lasu", po którym nie oczekiwałam wiele.
Nie postawiłam na parę ważnych tytułów dramatycznych, które bardziej cenię, niż lubię (m.in. "Patria", "Genialna przyjaciółka", "To wiem na pewno", "Spisek przeciwko Ameryce"). Z dramatów zabrakło też miejsca dla przejmującego, ale jednak przeciągniętego i niewytrzymującego porównań z poprzednikiem "Nawiedzonego dworu w Bly" czy miejscami genialnego, ale nierównego "Perry'ego Masona". Po przerwie wywołanej według mnie rozczarowującą 3. serią w pandemii przeprosiłam się z 4. sezonem "Sprawy idealnej". I dobrze się bawiłam, ale nie na top 10. Z komedii nie zmieściło się kilka uroczych "niszówek" i chociaż trzy z nich chciałabym przypomnieć: "Ramy", "Brockmire", "High Maintenance".
Ten rok wyróżniał się faktem, że częściej szukałam seriali optymistycznych. Nie chciałam, żeby te emocje mocno zaważyły na rankingu, ale w pewnych miejscach chyba nie do końca się udało. Wysoko na liście umieściłam najcieplejszy serial roku. Nieco niżej się znalazły odważne i dające nadzieję produkcje o młodych ludziach. Seriali młodzieżowych i podobnych oglądałam w 2020 więcej niż w czasach, kiedy sama byłam nastolatką. Postawiłam na dwie oryginalne i przy tym pozytywne opowieści HBO, a nie weszły do topu choćby udane produkcje netfliksowe: "Jeszcze nigdy…", "Klub Opiekunek" i (niewesołe) "Grand Army". Ale żałuję też, że nie zmieściły się "Opowieści z Pętli" (przypasowały mi bardziej niż "Devs") – serial sci-fi, czyli z gatunku u mnie rzadkiego.
Jeśli chodzi o stacje i platformy, to podobnie jak w zeszłym roku trudno wskazać na podstawie listy wyraźnego faworyta, bo znowu wyszła mieszanka. Trzy razy HBO (w tym raz ze Sky), dwa razy FX, po razie Netflix, Apple TV+, Showtime, NBC i koprodukcja BBC/Hulu. Sercem jestem nadal przy HBO, ale przyznaję, że kilkukrotnie w tym roku zawiodło, więc znów patrzę często w stronę FX i, coraz bardziej, Hulu, bo są tam mocni i w dramatach, i w komediach. Apple TV+ przekonuje mnie wyłącznie komediowo – ale za to jak!
I jeszcze pechowe miejsce 11. W tym roku wahałam się dość długo, ale padło na 4. sezon "The Crown", mimo że wciągnął mnie najbardziej z dotychczasowych. Uznałam po prostu, że w dziesiątce jest miejsce tylko na jeden głośny, może i konwencjonalny, ale niepozwalający przerwać oglądania serial Netfliksa, a bardziej odświeżający od stylowej i fascynującej, choć nieco bezwstydnej królewskiej telenoweli wydał mi się inny tytuł. Pewnie nietrudno zgadnąć który.
10. Gambit królowej
Narzekanie, że takie to hollywoodzkie i rozwijające się w znajomej konwencji biografii geniusza nie przeszkodziło mi w pochłanianiu odcinka za odcinkiem. Każdy typowy dla gatunku zwrot akcji obroniły świetna rola Anyi Taylor-Joy oraz stylowość całej produkcji i poszczególnych detali (w tym ubrań). O szachach nie wiem nic, a mocno przeżywałam rozgrywki toczące się między wyrazistymi bohaterami, wśród których wyjątkowa, ale też doświadczona przez los i pogubiona Beth torowała sobie drogę do zwycięstwa. Ładne obrazki, błyskotliwe dialogi, wciągające turnieje i prywatne perypetie – w tym roku takiej dobrej jakości rozrywki było mi trzeba.
9. Tacy właśnie jesteśmy
Serial, który można pokochać albo znienawidzić. Ale jeśli przyjmie się autorski styl, w którym Luca Guadagnino opowiada historię dwojga nietypowych nastolatków w równie nietypowej scenerii, to na kilka godzin można odpłynąć. Bywało nierówno, pewne wątki niekoniecznie wydawały się niezbędne, a bohaterowie czasem irytowali. A jednak od pilotowego odcinka, a w którym Fraser i Caitlin mnie zaintrygowali, dawałam reżyserowi "Tamtych nie, tamtych nocy" kredyt zaufania. Niedające się zaszufladkować tożsamości i relacje, każdy odcinek idący z nieprzewidywalną stronę, a do tego genialne wykorzystanie obrazu i dźwięku, by ta historia była jak najbardziej sensualna… Mnie "wzięło".
8. Betty
Kolejna historia o szukaniu swojego miejsca w wykonaniu młodych ludzi zajmujących się sprawami, o których nie mam pojęcia. Tym razem chodzi o świat nowojorskich skejterek, które połączyła wspólna pasja wbrew licznym różnicom życiowej sytuacji. "Betty" to kameralna opowieść o wielkim mieście i różnego kalibru dylematach dziewczyn w relacjach z partnerami, partnerkami, rodzicami i przyjaciółmi. Niby nic, a jednak serial, na którego odcinki co tydzień czekałam, by chłonąć dawkę pozytywnej energii. Zróżnicowane bohaterki, dające sobie wsparcie w trudnych sytuacjach, a także delikatność stylu kręcenia "Betty" sprawiły, że chociaż do jazdy na desce mnie nie ciągnie, to na 2. sezon nowojorskich przygód, z rampy i spoza niej, już mam wielką ochotę.
7. Kraina Lovecrafta
Jestem bardziej od reszty redakcji sceptyczna wobec "Krainy Lovecratfta", a równocześnie nie wyobrażam sobie, żeby tego serialu zabrakło w mojej dziesiątce. Był według mnie nierówny, przez pół sezonu podobał mi się dosłownie co drugi odcinek, a i potem wychodziło różnie, łącznie z przeszarżowanym finałem (zwłaszcza na tle delikatniejszej powieści). Jednak to, co mi się podobało, zrobiło na mnie wielkie wrażenie. Twórcy mieli fenomenalny pomysł na pokazanie rasizmu w połączeniu z walką bohaterów z łatwiejszymi do pokonania "standardowymi" potworami. Świetnie wykorzystano klasyczne elementy fantastyki, tu zupełnie na nowo podane. Sięgnięto w ścieżce dźwiękowej do utworów czy wystąpień kluczowych dla walki z dyskryminacją. Napisano ciekawe postacie, zwłaszcza kobiece. Eksperymentowano z formą. A przede wszystkim były tu wyjątkowość i nieprzewidywalność, jakich na ekranie coraz mniej.
6. Dobre Miejsce
Pierwszy do tej pory serial, który nie jest nowością, i jedyny serial, który powtarza się z mojej zeszłorocznej listy (ponownie na 6. miejscu). Bywał w moich zestawieniach wyżej (nr 5 w 2017, nr 3 w 2018), ale w 2020 zobaczyliśmy zaledwie pięć odcinków. Wprawdzie bardzo dobrych, ale nie zawsze aż tak świetnych jak najlepsze momenty tego sitcomu. "Dobre Miejsce" musiało więc ustąpić kilku innym produkcjom, nie mogło go jednak w mojej dziesiątce zabraknąć. To jedna z najciekawszych i najmądrzejszych komedii pierwszych dwóch dekad XXI wieku, zaludniona przez niezapomnianą grupkę wyjątkowych bohaterów. I serial, który w finałowych odsłonach przypomniał, że czasem osiągnięcie wielkiego celu rodzi konieczność dalszej walki. A potem pięknie i wzruszająco powiedział nam coś ważnego o odchodzeniu i nierozerwalnym związku cieszenia się życiem z faktem, że kiedyś się ono kończy.
5. Mrs. America
Jeden z bardzo nielicznych seriali, po których spodziewałam się w 2020 roku bardzo wiele i które mnie nie rozczarowały. Ogromną zaletą jest fenomenalna obsada, w której błyszczą wszyscy i z której trudno wybrać jedną rolę wartą największego uznania. Ale sama ekipa nie wystarczyłaby do aż takiego sukcesu. Ważne, że świetne aktorki wcielają się w fascynujące, niejednoznaczne kobiety walczące po dwóch stronach barykady w kwestii równościowej poprawki do amerykańskiej konstytucji. Twórcy "Mrs. America" w porywającym, niejednowymiarowym, doskonałym technicznie stylu opowiedzieli ważny kawałek historii zmagań o prawa kobiet, zostawiając widza z poczuciem zachwytu tą miniserią i frustracji przedstawionymi w niej wydarzeniami. Wydarzeniami, które mimo upływu dekad wydają mi się niezwykle aktualne. Pod koniec roku nawet bardziej, niż kiedy oglądałam ten serial wiosną.
4. Kidding
Drugi z zaledwie trzech seriali w rankingu, które nie są tegorocznymi nowościami. W 2018 roku "Kidding" też zajęło u mnie 4. miejsce, a sezon drugi (i ostatni), chociaż był od poprzedniego pod wieloma względami inny, utrzymał poziom. Przede wszystkim twórcy zaskoczyli kierunkiem, w jakim poprowadzili postać Jeffa. Zamiast pogrążania się w antybohaterskiej konwencji dostaliśmy drogę do poprawy, poradzenia sobie z gniewem i przepracowania przeszłości. Do tego wzruszający wątek rodziców Jeffa, chociaż nie zabrakło i cynicznego spojrzenia na przemysł rozrywkowy. I wszystko w wyjątkowej oprawie – a to musical, a to odcinek w odcinku, a to kukiełkowy Salvador Dali Llama… Niepowtarzalna rzecz o emocjach, oryginalna zabawa formą i rewelacyjna rola Jima Carreya.
3. Ted Lasso
Tu akurat nie spodziewałam się wiele i mało brakowało, a wcale nie sięgnąłbym po ten serial. Tymczasem sitcom o trenerze futbolu amerykańskiego, który ma poprowadzić zespół w angielskiej Premier League, to cudowna niespodzianka. Ted, jego zawodnicy, przełożeni i przyjaciele od pierwszych odcinków tworzą cudowną ekipę, chyba wręcz na miarę tych z "Parks and Recreation" czy "Dobrego Miejsca". Niezniszczalny optymizm, którym główny bohater zaraża kolejne osoby, błyskotliwy humor, a przy tym i trochę powagi, choćby w przepracowywaniu trudnych zmian, definiowaniu zwycięstw i porażek, odwracaniu modelu toksycznej męskości (nie tylko piłkarskiej). Bardzo rzadko wracam do obejrzanych seriali, ale w oczekiwaniu na 2. sezon "Teda Lasso" mam ochotę jeszcze raz zanurzyć się w tym niezwykłym cieple i krzepiącym poczuciu, że z właściwą drużyną wszystko jest do przeżycia.
2. Normalni ludzie
Szkoda, że tak długo trzeba było czekać na polską emisję, ale dobrze, że chociaż zdążono z nią w tym roku, bo serial oparty na książce Sally Rooney to dla mnie jedna z najmocniejszych produkcji 2020 roku. To opowieść o Connellu i Marianne, ich niewątpliwym wzajemnym ranieniu się, ale i równie niewątpliwym wzajemnym "czymś", co trzeba by nazwać nie tylko miłością, ale i rzadkim pokrewieństwem dusz. Ich historia zafascynowała mnie nawet bardziej, niż się spodziewałam po lekturze powieści, która mi się spodobała, ale która jest chyba jednak nieco przereklamowana i nie wytrzymuje porównania z ekranizacją. Zmysłowa i emocjonalna intensywność ekranowych "Normalnych ludzi" aż zmuszała mnie do dawkowania sobie odcinków. To coś pięknego pod względem formy, w treści natomiast poruszającego i piękne, i niepiękne aspekty dorastania oraz totalnego oddania się drugiej osobie.
1. Better Things
O ile "Normalni ludzie" to najlepszy serial, jaki obejrzałam w drugim półroczu, o tyle "Better Things" wygrało w półroczu pierwszym. Wahałam się nad układem dwóch czołowych miejsc. Uznałam jednak, że chociaż irlandzka opowieść ma przewagę świeżości w pamięci, to jeśli cofnę się w miarę możliwości do moich odczuć z wiosny, dochodzę do wniosku, że to właśnie 4. sezon serialu Pameli Adlon był moją ulubioną produkcją 2020 roku.
"Better Things" świetnym 2. sezonem w 2017 roku zajęło w moim rankingu 2. miejsce, ale zeszłoroczny 3. sezon okazał się zbyt nierówny, by trafić do dziesiątki. Tymczasem 4. seria od początku do końca mnie zachwycała. Były spektakularne, niecodzienne odcinki, jak "New Orleans" czy finał z dokumentalnym programem Sam, były też zwyczajniejsze odsłony. A wszystko połączone przejmującym wątkiem kryzysu wieku średniego w kobiecym wydaniu, walką o wyjście z cienia, próbą przepracowania dawnego rozwodu. Równocześnie rozgrywało się dorastanie młodszej generacji, co pozwala mieć nadzieję, że nadchodzi pokolenie kobiet, które nie godzą się na niewidzialność. Serial równocześnie zwyczajny i nadzwyczajny – i na szczęście jeszcze niezakończony, bo obiecano nam 5. sezon.